Lidia od tygodnia jest w szpitalu, podpięta do respiratora. Gorączka dalej się utrzymywała w granicach 38-40 stopni i nie można jej zbić żadnymi lekami.
Codziennie przy jej łóżku był ktoś ze stacji, raz Adam, raz martyna, piotrek… tylko Artur jeszcze do nie nie poszedł. Zasłaniał się tym że przecież jako szef stacji ma dużo pracy i nie może od tak sobie po prostu wyjść na spacer do szpitala. Nikt nie rozumiał jego zachowania, ale to nie był ich interes więc zostawili go w spokoju.
– Jak ona się czuje? – Zapytała Martyna stojąc przed salą.
– No a jak ma się czuć? cały czas jest nieprzytomna… nie wiemy czy jak odłączymy ją od respiratora… nie wiemy czy jej organizm będzie w stanie sam funkcjonować…- Anna nie wiedziała co może jeszcze powiedzieć. była tak strasznie bezradna.
– A wiadomo już co to za choroba?
– Nie… to jakiś wirus… ale dokładnie jeszcze nie wiemy…
– jak to nie wiecie? do cholery leży tu już od tygodnia a wy nie możecie nam jeszcze niczego powiedzieć?
– Martyna, po pierwsze to i tak nie mogę udzielać ani tobie ani nikomu z ratowników takiej informacji bo nie jesteście z jej rodziny i nie wiem czy ona by sobie tego życzyła a po drugie…
– Dobra daj spokój… przepraszam… to taka trudna sytuacja…
– 21 Es…- Rozległ się głos Rudej
-wezwanie na ulicę Boczną 12/8,
dzwonił jakiś mężczyzna, mówił chaotycznie i nie dało się go zrozumieć, jedyne co udało mu się powiedzieć do rzeczy to to że jego dziewczyna umiera… jedźcie tam szybko.
– No jak ja kocham takie przypadki…- martyna westchnęła i powoli oddaliła się.
– Doktorze, jedziemy?
– Wiktor stał oparty o drzwi karetki i patrzył się w niebo.
– doktorze? wezwanie było…
– yy co? tak Martyna tak… już jedziemy…
– Wszystko z panem w porządku?- piotrek spojrzał się na niego.
– Tak, nie pytaj już o nic tylko jedź…
Gdy dojechali na miejsce przed blokiem czekał na ratowników już mężczyzna. Był przerażony i nie mógł wypowiedzieć żadnego słowa które byłoby dla nich zrozumiałe.
– Proszę pana… proszę nas zaprowadzić do osoby która potrzebuje naszej pomocy.
Mężczyzna tylko spojrzał się na banacha i machnął mu ręką przed oczami.
– Proszę pana… to nie są żarty, każda chwila się liczy jeśli chodzi o ratowanie ludzkiego życia…
– Zostawcie go… to pijak jest- Z oddali było słychać głos starszej kobiety.
– Dzień dobry proszę pani, Wiktor Banach pogotowie ratunkowe, mieliśmy wezwanie i to ten pan nas wzywał ale teraz nie chce nas zaprowadzić do poszkodowanej.
– Jakiej poszkodowanej? przecież on sam mieszka… jestem jego sąsiadką… aa… pewnie znowu jakąś dziwkę sobie pijak sprowadził… o mój boże… kiedy ktoś zrobi z nim porządek.
– Proszę pani, dziwka czy nie dziwka ale trzeba kobiecie pomóc, zaprowadzi nas pani do tego mieszkania?
– Piotrek, proszę cię panuj ty nad językiem… ok?
– Dobrze doktorze… A… a gdzie martynka?
– Nie wiem. ale zabieraj s[przęt i ruchy…
Kobieta zaprowadziła ich na miejsce, stanęła przed drzwiami i popatrzyła się na nich z przerażeniem.
– ona już tam jest…
– Jaka ona?
– No wasza koleżanka.
– Skąd pani to wie?- zdziwił się piotrek, chcąc otworzyć drzwi.
– Oj panie… młodyś pan i głupi… ja wiem więcej niż się wam tylko wydaje…
– Dobrze, proszę nam teraz nie przeszkadzać i dziękujemy bardzo za wskazanie miejsca wypadku. Piotrek no wchodź już. nie ma czasu.
– Martyna! jesteś tu!- Piotr wszedł do mieszkania, ale nigdzie nie widział swojej ukochanej.
– Piotr… chodź tu i dawaj sprzęt, wezwij drugi zespół i to szybko…
– Co się stało, po co drugi…- Zamarł z przerażenia. Na dywanie w dużym pokoju leżały dwie kobiety, były białe jak ściana, trzęsły się i miały drgawki. Każda z nich miała ślad na ręce po ugryzieniu. Jedna z tych kobiet, na nieszczęście Piotra, to była Martyna.
– Martynka, kochanie…- Podbiegł do niej i delikatnie objął.
– Piotr miałeś wezwać drugi zespół… aaa… ja to zrobie…
– 21 es… potrzebny nam drugi zespół… Ratowniczka ranna…
– Jak to, co się tam u was dzieje?
– Ruda, jeszcze nie wiem ale jak się czegoś dowiem to dam znać… a i sprawdź czy przypadkiem z jakiegoś zoo albo innego czegoś nie uciekło jakieś jadowite zwierze… bo mam złe przeczucia
– ok. przyjęłam.
– Dobra dawaj jedną na deskę… druga musi poczekać.
Położyli nieprzytomną kobietę na deskę, a martynę obok. Zastanawiali się co mogło się im stać.
– Kurde… czemu martyna weszła tutaj sama… przecież jakbym z nią wszedł…
– Piotrek jakbyś z nią wszedł to ja nie miał bym już żadnego ratownika. a Martyna to powinna dostać nagane bo nie można się oddalać bez słowa i działać na własną rękę…
– Rany doktorze, zrobił się z pana taki sam służbista jak góra.
– Piotr… nie służbista tylko realista… popatrz co się teraz z nią dzieje… a jakby została z nami to nic by się nie stało.
Nagle do domu wrócił mężczyzna z którym rozmawiali na dole. Dalej ledwo mówił i tak samo ledwo chodził. Podszedł do stołu i wziąwszy telefon w ręke, niezdarnie czegoś szukał po czym upadł na podłogę.
– no i pięknie… to co? wzywamy trzeci zespół?
– Tak piotr… wzywamy…
Wiktor podszedł do mężczyzny i wziął od niego telefon.
To co zobaczył wprawiło go w osłupienie.
– Piotrek? zobacz… to chyba nasz przyjaciel którego szukamy…- podał mu telefon
– No… niezły okaz… tylko ciekawe gdzie teraz jest ten przyjemniaczek… musimy mieć oczy dookoła głowy…
– Uważaj…- Wiktor pociągnął Piotra do siebie, za jego plecami pełzał dużych rozmiarów wąż…
Sycząc zbliżał się do swoich nowych ofiar.
– Do… doktorze… chyba znaleźliśmy…
– Nie, to on nas znalazł…
– Staniemy się jego obiadem… ja nie chce umierać… ja jestem niejadalny…
– Piotrek daj spokój, to nie jest teraz czas i miejsce na takie histerie… lepiej sięgnij do torby i podaj mi relanium… najlepiej końską dawkę… może zwierzątko chciało by sobie uciąć drzemkę a ja… ja mu w tym pomogę, tylko jeszcze nie wiem jak…
Piotr wsadził rękę do torby i trzęsącym ruchem wyjął strzykawkę i igłę. podał ją Banachowi.
– Ile tego re… relanium?
– Dużo… Musisz nie okazywać strachu… on to czuje i jest coraz bardziej agresywny… widzisz jak się wije?
– Wi…widze… że jest coraz bliżej nas i mi się to w cale nie… nie podoba…
– Kajtuś… Kajtuś tu jesteś ty mój łobuzie- Do mieszkania weszła starsza kobieta i z zatroskaną miną na twarzy podeszła do węża.
– Proszę pani, proszę go nie dotykać, on jest niebezpieczny…
– Ależ panie doktorze, mój kajtuś jest łagodny jak baranek…
– baranka to może on by i zjadł na obiad- piotr wstał i podszedł do nieprzytomnej martyny.
– Widzi pani co im zrobił ten pani kajtuś? widzi pani?
– Oj no on się chciał przecież tylko pobawić… on jest na prawdę przyjaźnie nastawiony do ludzi. Kobieta wzięła węża i głaszcząc go po łbie obkręciła go sobie wokoło szyi.
– Artur Góra pogoto… o cholera…- Ekipa Artura przyjechała na miejsce. Wszyscy stali w drzwiach nie mogąc uwierzyć w to co widzą.
– Prosze pani proszę się nie ruszać, zaraz panią uratuję…- Artur podbiegł do kobiety z wężem na szyi
– Artur stój… nie ruszaj go, on jest niebezpieczny.- Na szczęście wiktor szybko go powstrzymał.
– No właśnie, niebezpieczny ale ta pani jest w…
– Nie doktorze, kajtuś kocha swoją panią i swojej pani krzywdy nie zrobi.
– Kajtuś? co ty strzelecki sobie ze mnie jaja robisz? z pensji ci zaraz potrące i nie będzie ci do śmiechu… pfff… kajtuś…
– no i widzisz kajjtusiu co narobiłeś? oj nie będzie dzisiaj podwieczorku.
– Proszę pani… on na prawdę nazywa się kajtuś i naprawdę należy do pani?
– No przecież cały czas to tłumaczę pańskim kolegom, ale jak na złość nie chcą mnie słuchać.
– Doktorze, a może zrobimy coś z tymi nieprzytomnymi?
– No Nowy masz wyczucie… wreszcie by się przydało.
– Dobrze, piotr wezwij policje albo nie wiem kogoś kto zawiezie i panią i kajtusia do szpitala… trzeba zrobić odtrutkę bo inaczej kiepsko widzę ich wszystkich.
– Tak jest doktorze Góra.
Martyna leżała na sali razem z dalej nieprzytomną lidką.
– Wiktor? czy nie uważasz że one mają dokładnie takie same objawy?
– Tak… też nad tym myślałem… Najpierw wysoka gorączka, drgawki a potem?
– A potem niewydolność oddechowa i taki sam stan jak u chowaniec… Szybko trzeba działać- Artur pobiegł sprawdzić co z odtrutką.
– Po szpitalu się nie biega doktorze Góra… – Minęła go Anna, która wraz z dwiema pielęgniarkami szła podać leki pacjentom.
– Dobra nie rób się jak potocki
– Anna spojrzała się na Artura jakby chciała wykrzyczeć mu w twarz że jest idiotą.
– nigdy więcej nie mów przy mnie tego imienia… zrozumiałeś?
– Tak… przepraszam Aniu…
– Dobrze już… a teraz chodź bo trzeba temu mężczyźnie, martynie i tej drugiej kobiecie podać leki które powinny doprowadzić do tego że jad węża nie będzie działał.
– A co z… Chowaniec?
– a co z nią? dalej bez zmian z tego co wiem.
– Ona ma takie same objawy jak ta reszta, myślę że… może mieć to samo…
– Ale wiktor, jak? przecież nie miała styczności z tym zwierzęciem?
– a może miała a my o tym nie wiemy?- Góra szybko pobiegł do sali lidki i zaczął sprawdzać i szukać ukąszeń na jej ciele.
– Doktorze co pan robi?- zdziwił się piotrek siedzący przy łóżku Martyny.
– Strzelecki nie przeszkadzaj ja tu życie ratuje… o mam!! Anka!! Wiktor!! mam… mam tu… tu jest
– Artur tak głośno krzyczał że Anna i Wiktor po krótkiej chwili wbiegli do sali. Spojrzeli się na odsłonięte udo Lidki, miała dokładnie taki sam ślad po ukąszeniu jak pozostali.
– A więc dobrze… Siostro… tutaj też podajcie leki odtruwające.
Po godzinie wszyscy zaczęli odzyskiwać przytomność. Nawet Lidka, ktora była w owiele poważniejszym stanie od reszty, mogła już sama oddychać i została odłączona od aparatury. Wszyscy odetchnęli z ulgą. A najbardziej Artur, chociaż w cale nie chciał się do tego przyznawać.
– No Artur, jesteś jej bohaterem.- uśmiechnął się do kolegi wiktor.
– Nie wiem o czym ty mówisz…
– No jak to o czym, nie wiem jakby Lidka przeżyła gdybyś nie znalazł u niej śladu po ukąszeniu.
– oj tam, wiesz wiktor taka jest już ta moja praca no…
– Ach doktor Góra skromny jak zwykle- Anna weszłado sali i stanęła obok wiktora.
– A dzień dobry a ja przepraszam ale… Kajtuś chciałby zobaczyć jak tam nasi chorzy się czują, i on bardzo przeprasza… ale on chciał się tylko pobawić…- Starsza kobieta stanęła w drzwiach z wężem na rękach. Zwierze było ledwo przytomne po serii badań i lekach nasennych jakie zostały mu podane.
– Proszę pani… tu jest szpital a nie żadne zoo
– Artur, artur spokojnie, widzisz że kajtuś już zrozumiał swój błąd… droga pani, następnym razem proszę lepiej synka pilnować.- Dobrze doktorze- Kobieta uśmiechnęła się do Wiktora i wyszła ze szpitala.
– No doktorze Banach, nie wiedziałam że masz takie dobre podejście do dziwnych ludzi…
– Doktor reiter jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz…
– No to może w końcu czegoś się dowiem?- Anna przytuliła się do Wiktora.
– Dowiesz się, ale Wiktor zasłużył sobie dzisiaj na dodatkowy dyżur. Udzielę mu paru wskazówek jak być takim wspaniałym lekarzem jak ja.
– Oj Artur Artur… Ty nigdy nie przestaniesz nas zaskakiwać- Wiktor i Anna zaczęli się śmiać
21 replies on “Rozdział 6”
Bardzo ciekawe i interesujące, kiedy będzie następny, nie mogę się doczekać.
czekam z niecierpliwością na następne
Dobre
Mam złe przeczucia, ale na razie nic więcej nie powiem.
Ależ czemu maszzłe przeczucia? przecież na razie wszyscy żyją 😀
Nie o życie mi chodzi. Domyślam się, kto stoi za niektórymi wydarzeniami.
yyyyyyy tylko zostaw Renatę w spokoju. Ale nieee Kajtuś rozwalił systeeeem 😀
No ale renaty już nie będzie, ona była tylko w chorym śnie 🙂
Taak, Kajtuś to pierwsze co przyszło mi do głowy jak powiedziałam sobie wczoraj że wreszcie napiszę coś
nowego 😀
Kaaaajtuuuś. Łożesz. Nie, zabiłaś mnie. Cudne.
Dla mnie to nie wyglądało jak sen, Natalko droga.
To było snem. W poprzednim rozdziale.
Ale ja nie załapałam jakoś, że to sen… Może sama przysypiałam 🙂
yyy ale ram nigdzie nie pisało, że to sen Nataleczko
No może nie było to powiedziane ale tak można było wywnioskować z poprzedniego rozdziału 😉
Nie, nie. Czyli ja nie umiem wniosków wyciągać? NIc mi nie dała nauka logiki :O
doobreeee kajtuś dobrze, że nie jak w wendrowyczu ciapuś. 😀
Jakbym znała to by i był ciapuś 😉
Cześc ta książka, którą piszesz natym blogu jest bardzo fajna podobami się.
Kajtóś. Padłam i nie wstałam.
Zastanawia mnie to jak on mógł ukąsić Lidke, skoro był u tej pani?