Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 11

(Szpital)

– Pani doktor, gdzie pani położyła kartę pacjentki z pod 4?

Anna, siedziała przy biurku jakaś nieobecna. Od kilku dni nie mogła skupić się na pracy.

– A nie dawałam jej…
– no nie, ja jej nie dostałem a muszę ją mieć bo zabieram pacjentkę na badania.
– Doktorze Sambor, to nie wiem, może jakaś pielęgniarka ją wzięła… skąd ja mam wiedzieć?
– Może stąd że to twoja pacjentka i ty ostatnia miałaś jej kartę? Anka… popatrz na mnie. Co się z tobą ostatnio dzieje?
Michał podszedł do niej i spojrzał jej w oczy. Ania szybko odwróciła głowę.
– Daj spokój, po prostu coś kiepsko spałam zeszłej nocy.
– Zeszłej czy przez jakiś tydzień? Odkąd wróciłaś do pracy po tym postrzale, jest coś z Tobą nie tak. Potrzebujesz urlopu i to już.
– Oszalałeś? Ja nie mam czasu na takie rzeczy.
– Każdy kiedyś musi zrozumieć że praca nie jest najważniejsza. Przemyśl to…
Michał wyszedł a Anna wyjęła z torebki małe lusterko i popatrzyła na swoje wory pod oczami.
– Matko boska… kobieto jak ty wyglądasz…
Powiedziała do siebie.
Wstała i postanowiła przejść się chwile po dworze. Pomyślała że świeże powietrze dobrze jej zrobi.
Stanęła przed wejściem do szpitala, sięgnęła do kieszeni i wyjęła paczkę cienkich papierosów.
Włożyła jednego do ust i pomyślała sobie, że jak Wiktor ją zobaczy to się zdenerwuje, on bardzo nie chce by paliła. Teraz nie miało to dla niej dużego znaczenia, po prostu chciała tak stać, palić i nie myśleć o niczym, nawet o Wiktorze.
– Dzień dobry Pani Doktor.
Obok niej pojawił się wysoki mężczyzna, ubrany w garnitur. Trzymał w ręce teczkę a w drugiej walizkę.
– Dzień dobry.
Odpowiedziała przyglądając się mu bardzo uważnie. Do głowy przyszła jej myśl że skądś już go zna, ale nie miała pojęcia skąd. Nie mogła do końca zobaczyć jego twarzy, miał na sobie czarne okulary i szalik owinięty wokoło twarzy.
– Pani mnie nie pamięta?
– A powinnam? Wie pan co, nie kojarzę wszystkich swoich pacjentów.
Roześmiała się lekko.
– Ale Aniu, ja nie jestem twoim pacjentem.
– To kim pan znaczy kim jesteś?
Jegomość zdjął okulary i odsłonił twarz. Annie ukazał się widok który wręcz ją obrzydzał i którego miała nadzieje już nigdy nie oglądać.
– o Boże… Stanisław!
Krzyknęła i wypuściła palącego się jeszcze papierosa z ręki, prosto na buta mężczyzny.
– No takiego powitania się nie spodziewałem. Nie. Nie jestem Stanisław, wręcz przeciwnie, jestem Marcin, jego… jak pamiętasz… lepsza połowa.
Anna szybko podniosła papierosa i odetchnęła z ulgą.
– Och, przepraszam cię… nie poznałam… znaczy… jesteś tak podobny do brata…
– Spokojnie, nic się nie stało, nie ty jedna mylisz mnie z moim już zmarłym bratem bliźniakiem.
– No tak… ja…
– nie. Przestań. Nawet nie zaczynaj mi się tłumaczyć. Wiem jakim chamem i prostakiem był mój brat, wiem jakich szkód wyrządził tobie…
– W takim razie… jak juz ustaliliśmy kim jesteś to powiedz, co cię tu sprowadza?
– Przyjechałem bo chce pracować w stacji ratownictwa medycznego, a słyszałem że ta tutaj jest świetna.
– Tak… ta jest wspaniała… znaczy ratownicy są wspaniali…
– I oczywiście pomyślałem też o tobie…
Marcin z walizki wyciągnął pudełko czekoladek i wręczył je Annie.
– Dziękuje ale, nie musiałeś.
– Wiem. Ale chciałem. To gdzie jest ta stacja? Bo chyba muszę się pospieszyć…
Anna wytłumaczyła mu drogę i sama udała się z powrotem do szpitala.
Mężczyzna odchodził powoli, odwrócił się i jeszcze tylko rzucił przez ramie
– Aniu! Ślicznie dziś wyglądasz.
– Ta jasne.
Anka mu odpowiedziała, ale on tej odpowiedzi już nie usłyszał.

(W stacji)
Wiktor Banach cieszył się, bo dziś miał bardzo mało wezwań i miał nadzieję że wcześniej wyjdzie do domu.
Chciał spędzić trochę czasu z Zosią, bardzo żałował że tak ją zaniedbywał ostatnim czasem. Chciał jej wynagrodzić tą ostatnią stresującą sytuację.
– Co tak tu doktor sam siedzi?
– Piotr, czekam na to że już nie będzie dzisiaj żadnego wezwania i że wreszcie pójdę do domu.
– Aaa rozumiem… randka z doktor Anną dzisiaj
– Nie trafiłeś.
– O to teraz doktor uderza do pani sierżant?
– Piotr… Czy ty mógłbyś być poważny? W moim życiu są dwie kobiety… Ania i Zosia… Chcę po prostu pobyć trochę z córką…
– Aaa sorry doktorze…
Piotr poczuł się głupio i poszedł, zostawiając Wiktora samego.
– Dzień dobry! Czy ja dobrze trafiłem?
– A gdzie pan chciał… O cholera…
Piotr otworzył drzwi i zamarł ze zdziwienia.
– Spokojnie, nie jestem tym za kogo mnie Pan bierze.
– No ja mam nadzieję…
– Jestem Marcin i chcę być tu ratownikiem.
– Wiesz co Marcin… Chyba mamy jednak komplet, z resztą chyba nie chciał bym pracować z kimś kto wygląda jak Potocki.
– Strzelecki, idź zajmij się czymś pożytecznym a Pana zapraszam do mojego gabinetu.
Artur ręką pokazał drogę, Marcin poszedł we wskazane miejsce i usiadł na fotelu.
– przepraszam Pana za strzeleckiego… Jest taki nieogarnięty jak skaczące małpy w zoo… Może ciasteczko?
Artur wyciągnął w jego stronę słoik z ciastkami.
– nie dziękuję, nie jadam słodyczy… Dbam o linie… Doktorze, rozumiem że to Pan tu dowodzi… Więc jeśli mamy już za sobą chwilę zapoznawczą to… Chciałbym tu pracować.
– Rozumiem… Mogę prosić pańskie…
Góra nie zdąrzył dokończyć a na jego biurku już pojawiły się dokumenty nowego kandydata. Wziął je i zaczął przeglądać.
– Marcin Potocki, lat 38… Ukończone szkoły… Nagrody… No… To witam na okresie próbnym,
Mężczyźni wstali i uscisneli sobie ręce.
– Panie Marcinie tylko takie jedno ale…
– Co się stało?
– Jest Pan bratem Stanisława a on… No nie można źle mówić o zmarłych ale… Nie cieszył się dobrą reputacją w naszej stacji… Oczywiście jak ktoś będzie robił Panu jakieś problemy z tego powodu…
– Spokojnie, poradzę sobie. Potrafię pokazać że jestem zupełnie inny niż mój braciszek. Mam nadzieję że wszyscy się o tym przekonają.
Marcin opuścił gabinet i udał się na zapoznanie reszty ekipy.
– Witajcie, jestem Marcin Potocki, będę… znaczy mam nadzieję że będę nowym ratownikiem. I nie… Nie jestem taki jak mój brat.
– Cześć Marcin. Adam poklepał go po plecach.
– Witaj w drużynie. Ja jestem Lidka, ten to Adam, Piotra już poznałeś. Tam jest Martyna, i nowy, no i nasz nieoceniony doktor Wiktor Banach.
Wiktor wstał i podszedł do Marcina. Przyglądał mu się uważnie. Był tak podobny do Stanisława, że aż zaczął się zastanawiać czy to w ogóle możliwe.
– Doktorze, proszę się mi tak nie przyglądać, trochę mi niezręcznie.
– Wybacz… Nie chciałem. Ja tylko nie mogę wyjść z podziwu podobieństwa.
– Zapewniam Pana panie Banach, że jesteśmy podobni tylko na zewnątrz. W środku jesteśmy zupełnie różnymi osobami.
Gdy Marcin mówił, Wiktor cały czas patrzył mu w oczy. Wydawać się mogło że teraz przed nim stoi Stanisław. Postanowił przerwać ten dialog, jeszcze chwila a posądzał by siebie o to że zwariował.
– Dobrze… Przepraszam ale… Muszę iść wypełniać papiery.
Powiedział i odszedł.
Marcin usiadł na kanapie koło Martyny, wyciągnął telefon i napisał SMSa do Anny
"hej, dostałem te prace. Mam jeszcze jedną sprawę… Czy mógłbym prosić cie o nocleg, chociaż na kilka dni? Potem sobie coś znajdę."

(W szpitalu)
Anna siedziała z kubkiem kawy w dłoni, wzięła telefon do ręki i odczytała wiadomość, na jej twarzy pojawił się uśmiech. Odpisała mu natychmiast:
"Tak, jasne. Spotkajmy się po pracy to dam ci te klucze, nie mam ich przy sobie."
Podała jeszcze w wiadomości adres mieszkania Wiktora i wysłała.
– Anka… rozmawiałem z dyrekcją szpitala…- Zaczął Sambor, usiadł na biórku i odłożył dokumenty którymi zajmowała się Anna.
– No i po co? mówiłam ci że nic mi nie jest…
– Nie twierdzę że coś ci jest, tylko że przyda ci się odpoczynek od pracy, Zgodnie wszyscy stwierdzili że zasłużyłaś na dwa tygodnie wolnego.
– Oszalałeś… A kto przejmie moich pacjentów?
– Spokojnie, przecież nie jesteś jedynym lekarzem… nie jesteś niezastąpiona.- Michał spojrzał się na Annę ktora posmutniała od razu.
– Przepraszam, nie chciałem cię urazić…
– Nie, nie o to chodzi że poczułam się urażona… ale o to że… co ja zrobię z takim czasem wolnym… przecież siedząc w domu to umrę z nudów.
– wyjedź gdzieś z Wiktorem…
– Z wiktorem… taak…
– Coś nie tak między Wami?
– Sama nie wiem… Nie rozmawiamy prawie w ogóle… w domu widzimy się raz na jakiś czas, bo tu moja praca, tu jego praca… On sam powinien iść na urlop bo jest bardziej przepracowany ode mnie…

***
Po pracy Anna wróciła do domu, była zdziwiona gdy zobaczyła w domu Wiktora.
– O a co ty tu robisz tak wcześnie? Góra też cię wysyła na urlop?
– Mnie? jaki urlop? nic mi o tym nie wiadomo…
– Wiktor podszedl do niej i pocałował ją w policzek.
– Urwałem się wcześniej, bo chciałem zrobić Zosi niespodziankę, w końcu tak mało czasu z nią spędzam, że zaraz zapomni jak wygląda jej staruszek.
– No już nie przesadzaj, nie jesteś taki stary.
Anna podeszła do niego i objęła go ramieniem.
– No no, ja już wiem co takie młode myślą…- Roześmiał się a Anna stała bez ruchu.
– Aniu, kochanie… wszystko w porządku?
– Tak, a czemu pytasz?
– Bo jakaś blada jesteś… zmęczona? źle się czujesz?
– Nie… nic mi nie jest… kiepsko spałam.
– A co z tym urlopem o którym mówiłaś?
– A uparli się… stwierdzili że jestem przepracowana.
– No i mieli racje. idź usiądź sobie, ja tu zaraz skończę bawić się w kucharza i razem poczekamy na Zośkę, a potem może jakieś kino, kolacja…
– Tak to dobry pomysł… ale jeszcze muszę poczekać na Marcina.
– Marcina? tego od Stanisława?
– Tak, widzę że już zdążyłeś go poznać.
Wiktor zmarszczył brwi i spojrzał się na Annę. Jego ciepłe spojrzenie od razu zmieniło się w zimne i obojętne.
– Tak poznałem, przylazł do stacji, owinął sobie Artura wokół palca i dostał pracę.
– Wiktor, nie mów tak, jest na prawdę dobry w tym co robi, a raczej był dobry w Stanach…
– Ciekawi mnie tylko, dlaczego zrezygnował z pracy w stanach i przyjechał tu… czy kolejny Potocki chce zamieszać w naszym życiu?
– Wiktor, nie bądź taki ostry… Marcin jest zupelnie inny niż Stanisław. Jak go poznałam na ślubie Moim i Stanisława i jeszcze poźniej… wydawał się bardzo sympatyczny i zupełnie inny niż jego brat.
– Tak tak… Stanisław też na początku ci się taki wydawał, ja cię tylko ostrzegam, nie wchodź z nim proszę w żadną relację… to może się źle skończyć…
– Wiktor… Czyli rozumiem że w pracy też będziesz do niego uprzedzony?
– Mam nadzieję że nie będę musiał z nim pracować. Po tym wszystkim co przeszliśmy przez Stanisława, nie zniosę tego że będę musiał oglądać jego parszywa gębę w karetce… no chyba że sobie zrobi operacje plastyczną…
Stali tak chwilę w ciszy patrząc się na siebie, żeby za chwię objąć się i wybuchnąć głośnym śmiechem.
– A wam co tak wesoło? tez bym się pośmiała, miałam dziś w szkole okropny dzień.
Do domu weszła Zosia, rzuciła torbę na podłogę i weszła do kuchni.
– Co tu tak ładnie pachnie?
– Zosiu, twój tata dzisiaj bawi się w kucharza- roześmiała się Anna, wyciągając talerze z szafki.
– Super, Tato dawno nic nie gotowałeś. Co to za okazja?
– Żadna, po prostu tak jakoś mi się zachcialo.
– Taak, jasne.
Zosia spojrzała się na Annę, obie nie mogły opanować śmiechu.
Rozległ się dzwonek do drzwi.
– Ja otworzę.
Zośka wstała z krzesła i podbiegła do drzwi.
– Dzień dobry. Ja do Ani.
Marcin stał w drzwiach z tą samą walizką i teczką co wcześniej.
– Tak… już zaraz… zawołam…
– Coś się stało?
– Nie tylko…
– Tak mi się przyglądasz, młoda damo… ach przepraszam, nie przedstawiłem się, Marcin Potocki.
Wyciągnął rękę w jej stronę.
Zosia stała jak wryta, nie mogła uwierzyć że spotkała kogoś tak podobnego do Stanisława. otrząsnęła się z podziwu i również podała mężczyźnie rękę.
– Miło mi, Zosia… Zosia Banach…
– Piękne imię równie pięknej kobiety.
Marcin trzymał lekko rękę Zosi, uniósł ją a sam pochylając się, złożył na jej dłoni pocałunek.
– Zośka, kto przyszedł?
Anka podeszła do drzwi, Zosia jej nie odpowiadała, stała tylko i uśmiechała się do nowo poznanego mężczyzny.
– Cześć Marcin, wejdź, zaraz dam ci klucze.
Marcin wszedł do środka i poszedł za Anną, Zosia zamknęła drzwi i obserwując cały czas mężczyznę, szła za nim.
– Zośka, chodź bo ci zupa wystygnie…- Z kuchni zawołał ją Wiktor, ale ona nie reagowała, stała przy Ani i Marcinie jak zaczarowana.
– Och dziękuję, ratujesz mi życie.
– Nie ma sprawy, możesz tam zostać tak długo jak chcesz… Ja jak widzisz mieszkam tu z Wiktorem i Zosią, więc będziesz mieć cały dom dla siebie.
– Tak… tylko co ja zrobię z tak wielkim domem, jestem sam jeden- Roześmiał się ciepło.
– No… zawsze możemy pana kiedyś odwiedzić.- Powiedziała Zośka.
– Jaki tam pan… Marcin jestem, już ci mówiłem.
– A no… tak…
– Zosiu, chyba tata cię wołał…
– Tak Aniu już idę… to do zobaczenia… Marcin.
– Pa Zosiu.
Zośka poszła do kuchni, Marcin z Anną odprowadzili ją wzrokiem.
– Fajną masz tą córkę.
– To nie jest moja prawdziwa córka, tylko Wiktora i jego… zmarłej żony…
– Och, przepraszam… nie powinienem…
– Nie no spokojnie… nie jest moja ale bardzo bardzo ją kocham.
– Rozumiem… w takim razie ja już będę leciał, nie chcę wam przeszkadzać, spotkamy się kiedy indziej. Trzeba się wyspać przed pierwszym dniem nowej pracy.
– No uwarzaj bo doktor Góra ci nie podaruje spoźnienia…
– i z pensji potrąci- rozległ się głos Wiktora z kucni
– Tato…
– No co? ja tylko tłumaczę panu Marcinowi, jakie u nas w stacji panują zasady.
– mógłbyś być trochę milszy…
– Zośka… Czy ty wiesz kto to jest?
– No kto? bardzo miły i przystojny młody mężczyzna…
– Zośka! Po pierwsze za stary dla Ciebie, po drugie to brat bliźniak stanisława potockiego… o którym chyba nie muszę ci przypominać…
– Nie tato… nie musisz… ale to czy Marcin jest dla mnie za stary, to się jeszcze okaże.- Zosia uśmiechnęła się do ojca i wstała od stołu.
– Co ty kombinujesz?
– Ja? no przecież że nic…

A sobie trochę pogadam od rzeczy :D

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 10

Po postrzale minęło już kilka tygodni, Anna czuła się dobrze, wbrew zakazom Lekarzy, wyszła ze szpitala i wróciła do pracy. Obiecała, że będzie na siebie uważać.

Artur Góra siedział w swoim gabinecie i rozmyślał nad ostatnim spotkaniem z piękną blond panią sierżant. Nie wiedział czy powinien się odezwać pierwszy i zaproponować spotkanie, czy może dać w tej kwestii kobiecie pole do popisu.
Nie mógł się na niczym skupić, bo ciągle przed oczami miał jej piękną twarz.
– Doktorku… – zaczęła Lidka, wchodząc nieśmialo do gabinetu.
 Artur jak zaczarowany, nie reagował, tylko patrzył się przed siebie.
– Rozumiem, że myślisz o zmianie wystroju tego pomieszczenia, bo tak ciągle gapisz się w ściane?
– ee… Co? Chowaniec? mówiłaś coś?
–  Tak, mówiłam, że robimy strajk, i idziemy do domu, a co?
– A nic nic… ok, róbcie co chcecie…
– Pff… serio?- Lidka wzruszyła ramionami i wyszła.
– Co?! Chwila, jaki strajk? Chowaniec! mam nadzieję że to był żart?
– Oczywiście, sprawdzałam tylko twoją czujność!- Krzyknęła z innego pomieszczenia w stacji.
– Co nasz doktor Góra dzisiaj taki niebecny?
– Nie wiem, Adaś. W cale mi się to nie podoba…
– Może w końcu się zakochał- Zażartował Piotr.
– nasz Góra? No błagam…- Oburzyła się Lidka.
– no wiesz… to że twój urok na niego nie działa to nie znaczy że… ee… znaczy, może ja nic już nie będę mówił.
– No jak już zacząłeś to dokończ, proszę, ja zamieniam się w słuch.
– Lidka, no daj naszemu Piotrusiowi spokój, bo jak zwykle coś poplącze, a poza tym… Góra obecny czy nie, ale karetki same się nie umyją. No panie Strzelecki, idziemy bo coś czuje że o tym to nasz szefuncio nie zapomni.- Adam wziął Piotrka za kurtkę i poszli na zewnątrz.
– Co ty wyprawiasz? myślisz że mam czas i chęci myć karetke?
– Nie masz, ja wiem, ja też nie mam ale… jeszcze bardziej nie mam ochoty mówić jej o tym że Gora zakochał się chyba w tej całej pani sierżant.
– A myślisz że to coś poważnego?
– No nie wiem… przecież sam ich widziałeś jak rozmawiali pod szpitalem…
– Adam, ale to że rozmawiali, to jeszcze nic nie znaczy.
– A panowie nie mają niczego innego do roboty tylko rozmowy, kto z kim, i kiedy? oj nie ładnie.- ZZa ich pleców wyszła Martyna.
– Martynka, ale ty nie rozumiesz powagi sytuacji… nasz doktor głora się zakochał.
– Piotrek… to nie jest śmieszne, nie kpij sobie z Góry, bo jak się dowie to… no ja nie chce wiedzieć co ci zrobi.
– Taak, znowu zakręci kaloryfery w mieszkaniu, ha ha.
– To wy dalej u niego mieszkacie?
– No cały czas, i jeszcze ten nowy… no masakra jakaś, mowię ci stary. Zero prywatności.
– Nie przesadzaj kochanie, Nowy przynajmniej Robi codziennie rano dobrą kawusię.
– Ja też bym ci robił przecież…
– Tak jasne, tylko że zanim ty wstaniesz z łóżka to wiesz…
– No ale jak ja mam wstać z łożka, skoro koło mnie, codziennie leży taka piękność.
– Dobra, wiecie co, nie chce mi się was słuchać. Miłego mycia karetki a ja… idę się przespać.- Powiedział Adam i powoli odchodził.
– Ej Adam, poczekaj, mam świetny pomysł. Nowy mnie już tak denerwuje że… chętnie bym mu wyciął jakiś numer…
– O czym ty mowisz?
– No wiesz… dosypiemy mu czegoś tej jego zasranej kawy i… będzie śmiesznie.
– Piotrek! nie możesz tego zrobić, przecież Gora jak się dowie to… to go wyrzuci z pracy!
– Martynka, niedramatyzuj tak, zrobimy to jak już będzie koniec dyżuru…
– Wtedy też nie, bo może mu się coś stać.
– A co? Aż tak się o niego martwisz?
– No… ee… nie ale…
– No i świetnie. To kryjcie mnie przed Górą a ja zaraz wrócę…- Po tych słowach Piotr wsiadł na swój motor i odjechał. Martyna z Adamem stali tak jeszcze chwilę. Kubicka starała się przekonać kolegę, że to nie jest dobry pomysł, jednak, jak wiadomo, męska solidarność jest silniejsza i nic nie uzyskała.

(W gabinecie Góry)
Artur w końcu wziął się za siebie, postanowił zadzwonić do pani sierżant i zaprosić ją na romantyczną kolację u siebie w domu. Nie wiedział dokładnie, co kobieta lubi więc pomyślał że jak zamówi kilka rodzajów potraw z różnych kuchni, to będzie to jego randka marzeń. On sam w sobie gotować nie umiał a… potraktowanie takiego gościa, pudełkiem ciasteczek, wydało mu się słabym pomysłem.
– Ha… Halo?
– Słucham?
– Witam, tu Doktor Artur Góra…
– Taak? w czym mogę Panu pomóc?
– Czy rozmawiam z Panią Moniką Zawadzką?
– Eee… No a jak Pan myśłi? Wiadomo że jeśli to mój numer to…
– Ach no tak, przepraszam… Dzwonię bo chciałem zaprosić panią… znaczy ten…
– Zaraz zaraz… chwila, Artur Góra mówisz pan? czy to ten sam który tak niezgrabnie bajerował mnie przed szpitalem?- Monika roześmiała się cicho.
– No można tak powiedzieć.
– No to Artur, mów tak od razu, Nie pamiętasz że przeszliśmy na ty? Mów szybko o co chodzi bo mam urwanie głowy dzisiaj.
– No więc czy zechciałaby pani… znaczy, czy zechciałabyś dziś wieczorem… wpaść do mnie na kolacje? Z tego co pamiętam to, mieliśmy się spotkać i…
– A to tak od razu do ciebie? ha ha a nie wolał byś  w jakimś innym miejscu?
– No wiesz, mam bardzo duże zdolności kulinarne…
– A no skoro tak mówisz… to ok, niech będzie i u ciebie. Wyślij mi smsem adres  i godzinę, a teraz wybacz ale muszę już kończyć.- Monika rozłączyła się a Artur odłożył telefon i odetchnął z ulgą i otarł pot z czoła.

(przed stacją)
Martyna i Adam z niecierpliwością czekali na Piotrka, nie wiedzieli co mu strzeli do głowy i czym będzie chcial uraczyć nowego kolegę.
– No już jestem… A wy tu tak cały czas na mnie czekaliście? Trzeba było iść sobie kawy zrobić czy coś- Piotr roześmiał się, wymachując im przed oczami jakimiś tabletkami.
– Co to jest?
– Nie mam pojęcia, ale bracie… jakie po tym ma się odjazdy… znaczy ja tam nie wiem, bo nie biore ale… mój kumpel testował i powiedział że są idealne.
– Ale nic mu po tym nie będzie?
– Martynka… no pewnie że będzie, wyluzuje się trochę, polata sobie i wreszcie się zmęczy i pójdzie spać o normalnej porze a my… a my będziemy mieć chatę tylko dla siebie.- Piotr objął Martynę i pocałował ją.
Po tych słowach, wszyscy weszli do stacji i rozeszli się. Martyna usiadła na kanapie obok Lidki, która trzymając kubek z herbatą, była jakaś nieobecna, a Piotr z Adamem ruszyli do kuchni, by wcielić plan w życie.
– Oj Panowie, chyba nie wyjdzie wam to  na dobre jak Góra się o tym dowie.
– Co? o czym ma się dowiedzieć?
– A nie pytaj lepiej… wpadli na jakiś durny pomysł apropo Nowego i…
– Nie przewiduje z tego nic dobrego. – Powiedziała Lidka i razem z Martyną zaczeły rozmawiać na inne tematy.
– No to co? skoro nikt nam już nie przeszkadza to… Rób kawe… a ja, dokończę dzieła zniszczenia.- Piotrek zaśmiał się, Adam patrzył na niego z niedowierzaniem.
– Ale pamiętaj, że jak to się wyda to ja nie miałem z tym nic wspólnego…
– Spokojnie Chłopie, biorę wszystko na siebie bo, to się nie wyda. To jest plan idealny, popatrz tylko, tu jest kubek Nowego, ja właśnie teraz dodam do niego taką jedną malutką tableteczkę i… się rozpuszcza… teraz tylko zamieszamy i…
– O Strzelecki, Wszołek, A czy wy już skończyliście na dziś swoją Pracę? – Artur stanął koło nich z dzziwnym uśmiechem na ustach.
– No tak doktorze i teraz…
– I teraz Panie Piotrze widzę, że zrobiłeś mi kawę… och dziękuje ale… podwyżki i tak nie będzie.
Artur wziął z blatu kubek z kawą, przeznaczoną dla Nowego i popijając powoli wracał do swojego gabinetu.
– O cholera… I co teraz, geniuszu zła?
– No teraz… będziemy mieli problem… dobrze przynajmniej że to koniec dyżuru, to nie pojedzie do żadnego pacjenta. Ale wiesz co? jest też dobra strona tego wszystkiego?
– Jaka niby?
– No… zobaczyć doktora Góre w stanie… takim… to jest warte każdej kary jaką mi wymierzy gdy tylko się obudzi z mega kacem w następnym dniu.
– Co? jakim znowu kacem? co wy chłopaki zrobiliście?
Zdziwiła się Lidka, która właśnie przyszła odstawić kubek z niewypitą herbatą.
– My? no nic…
– Piotr, daj spokój… Bo wiesz Lidka… Piotrek chciał nafaszerować nowego jakimiś proszkami by był weselszy… wyluzowany i w ogóle…
– No… i co dalej?
– No i Góra wziął tą miksturę więc… będzie jeszcze zabawniej… a potem mnie za to wyleje, więc ja idę się jeszcze nacieszyć tym że mam pracę… jakby ktoś mnie szukał  to, będę w karetce.
– Czy wy do reszty zwariowaliście?! Oburzona Lidka szybko poszła do Artura.
– Doktorku? Nie pij tej Kawy czy co tam masz…
– Chowaniec, nie nauczyli cię że się puka? Zresztą… nie wiem o co ci chodzi, bo kawa była ale już jej nie ma , a nawet jakby była to nie widziałbym przeciwwskazań by się jej napić….
– A ty się dobrze czujesz?
– No oczywiście, właśnie wychodzę…- Minął ją i skierował się do drzwi.
– Czekaj! Nie możesz iść…- Starała się go jakoś zatrzymać, ale nie mogła na te chwile znaleźć żadnego sensownego powodu by został w stacji po godzinach.
– Daj spokój Chowaniec, mam zaraz bardzo ważne spotkanie i muszę się do niego dobrze przygotować…
Artur opuścił teren stacji i udał się samochodem do domu.
– Chłopaki… mam nadzieję że to co mu podaliście w cale nie będzie na niego działać…
– No spokojnie, przecież takiej Góry to nic nie jest w stanie ruszyć.- Zaśmiał się Adam.

(W domu Góry)
– To jest… to też… kuchnia chińska, Włoska… Jakieś pierogi… Kotlety… Ach i jeszcze wino do lodówki…- Wyciągnął z torby butelkę czerwonego wina i włożył do lodówki by się schłodziło.
Przystroił stół kwiatami, usiadł na fotelu i niczego nie świadomy, wysłał Monice adres.
Niespodziewanie, zadzwonił do niego telefon:
– Halo No i jak tam? Jedziesz do mnie, wiesz gdzie to jest? czy mam podjechać?- Zadowolony nawet nie zwrócił uwagi na to kto dzwoni.
– Doktorku… na pewno dobrze się czujesz?
– Pani Chowaniec! Przecież pani mówiłem że czuje się świetnie… a teraz przepraszam ale czekam na ważny telefon… mam bardzo poważne spotkanie…
– U siebie w domu? – zdziwiła się Lidka.
– No… A co… nie można? Nie zawracaj mi głowy…
Rozlączył się a Lidka nie wiedząc co ma o tym myśleć poszła do Piotra.

(W stacji)
– Zadowolony jesteś?
– No… jak na razie tak, a co? Góra już szaleje?
– Głupi jesteś… jest w domu i ma chyba randke…
– Ooo… czyli jednak Monika… No to będzie  zabawnie, szkoda że nie będę mógł tego zobaczyć.
– Jaka Monika? ta cała sierżant?
– Nie no coś ty… ta cała starszy sierżant.- Piotrek roześmiał się i poklepał Koleżankę po ramieniu.
– Nie przejmuj się, na pewno im nie wyjdzie.
– Piotr… ja się w cale nie przejmuje tym że on się z nią spotyka tylko tym że…
– Jasne jasne…

(W domu Góry)
Monika stała już pod drzwiami do domu Artura, niczego nie świadoma co ją czeka. Myślała że to będzie taka nic nie znacząca rozmowa poznawcza. Doktor na początku wydawał się jej taki pokręcony, ale po pewnym czasie stwierdziła, że taka znajomość może być całkiem interesująca.
– Wejdź proszę.- Drzwi otworzyły się, Artur ubrany w elegancką koszule ze ścierką na ramieniu, zaprosił kobietę do środka.
– Dzięki…- Zmieszana, weszła do środka, zobaczyła pięknie przystrojony stół, kwiaty, świece  a z kuchni dało się czuć przeróżne zapachy.
– No, na prawdę chyba musisz mieć jakiś talent kulinarny bo… czuje że zapowiada się smacznie.
– Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.- Wziął jej płaszcz i poszedł go powiesić. W pewnej chwili, obraz przed oczami zaczął mu się dziwnie rozmywać. Stał chwilę w bezruchu, nie wiedząc o co chodzi.
– Artur? Wszystko w porządku?- Monika zaniepokojona ciszą, podeszła do niego.
– T… Tak, w porządku, po prostu myślałem o czymś…
– Taak? a o czym?
– O tym jaką muzykę włączyć, co lubisz?
– A mi to obojętnie wiesz… Chodźmy już może usiąść bo jakoś… blado wyglądasz, boje się że jeszcze mi zemdlejesz – zaśmiała się.
– Spokojnie, ja Artur Góra mdleje tylko na widok pięknych kobiet…- Artur zorientował się co właśnie powiedział, zrobił dziwny obrót wokoło własnej osi i upadając złapał się wieszaka, który ze wszytkimi rzeczami wywalił się na niego.
– Artur! wszystko w porządku? na pewno nic ci nie jest?- Monika postawiła wieszak i pomogła Górze posprzątać ubrania które spadły.
– T… Tak, Wszystko w. Ha Ha Ha…- Nie wiedział Czemu zaczął się śmiać, przecież nie stało się nic śmiesznego.
– Co cię tak bawi?
– Ha Ha… Nie wiem… Ha Ha ale… Haha to jest takie… śmieszne hahahah….- Zwijał się ze śmiechu, chciał z tym walczyć ale nie miał pojęcia jak.
– Monika ja Ha ha … ja cię przepraszam ale nie wiem co się stało…
– Może uderzyłeś się w głowę? pokaż sprawdzę?
– Nie ha ha ha… no co ty ha ha… Chodź napijemy się wina.- Wziął Monikę za rękę i pociągnął do kuchni. Śmiejąc się cały czas, wyjął wino i próbował je otworzyć. Gdy już mu się to udało, nalał do dwuch kieliszków i podał jeden Monice, która niechętnie go wzięła.
– No to wypijmy za nasze Ha ha spotkanie.
– Tak, i może jeszcze za to byś w końcu przestał się tak głupkowato śmiać.
Artur przechylił kieliszek i wypił całą jego zawartość. Nie wiedział że to co podał mu Piotrek wejdzie w reakcje z alkoholem i… będzie jeszcze gorzej niż do tej pory.
– To teraz zatańczmy.- Chwiejnym krokiem podszedł do wierzy i włączył muzykę, wziął kieliszek od Moniki i rzucił go za siebie, zaczęli tańczyć.
– Artur… co ty… nie będę tańczyła w rozbitym szkle….
– No jak nie chcesz tańczyć… No przecież, popatrz tylko jak się świetnie tu tańczy…- Puścił Zawadzką i sam zaczął wiwijać w rytm muzyki, machając przy tym rękoma i nogami. Taniec w szkle nie był dobrym pomysłem, bo Artur po chwili się wywrócił, upadł prosto na podłogę i zaczął się jeszcze głośniej śmiać.
Przerażona Monika nie wiedziała o co chodzi, jeszcze na takiej randce to nie była.
– Artur… Artur… Nie, nie wstawaj ja… ja zadzwonię po karetkę…
– Halo pogotowie… proszę przysłać karetkę do mieszkania doktora Góry… on się chyba czymś naćpał… i szkło wbiło mu się w ręke… krwawi… szybko.- rozłączyła się z dyspozytorką i próbowała uspokoić Artura który nic ze swojego wypadku sobie nie robił, chciał wstać i tańczyć dalej.
– Dzień dobry, Wiktor Banach pogotowie Ratunkowe, No Artur… niezła impreza… O, Cześć Monika.- Wiktor wraz z Nowym i Adamem weszli do mieszkania Góry. Zdziwił się widząc w nim też Monikę, nie wiedział że się znają z Arturem.
– Cześć Wiktor, błagam zrób coś z nim… bo ja go zabije za chwile…
– A co ty tu w ogóle robisz?
– No miał być fajny wieczór, mieliśmy się spotkać, pogadać a tymczasem… ten zachowuje się jak naćpany… i jeszcze to szkło…
– A właśnie, skąd to szkło? Adam, Nowy zbieramy parametry od Pana doktora, ruchy ruchy, i nie śmiejemy siè z czyjegoś nieszczęścia- Wiktor sam próbował być poważny w tej jakże zabawnej sytuacji.
– No… nalał wina, swoje wypił na raz a moje wyrzucił za siebie jakby nigdy nic… Ja na prawdę nie wiem co się tu dzieje ale przysięgam że jak tylko go zbadają w szpitalu to wsadzę go 24… i niech ma swoje… nie będzie nikt kpił sobie z funkcjonariusza publicznego.
– Monika wiesz co myślę? że z niego też sobie ktoś zakpił… On nic nie bierze, a to nie jest jego normalne zachowanie, tak na prawdę jest nudnym zrzędliwym facetem który ma swój świat kodeksów i przepisów.- Oboje roześmiali się.
– Doktorze, ciśnienie i saturacja w normie… co z nim robimy?
– No jak co robimy, dajemy coś na uspokojenie albo najlepiej coś na sen i do szpitala. No panowie, ja mam was uczyć waszego fachu?
– Pojadę z Wami…
– Nie możesz niestety… ale możesz przyjechać do szpitala, zabieramy go do leśnej góry, jak tylko dojdzie do siebie będziesz mogła z nim porozmawiać.
– Oj tak… z wielką przyjemnością z nim porozmawiam…

***
Następnego dnia, Artur czuł się już o wiele lepiej, miał założonych kilka szwów na rękach i nogach, nie pamiętał nic z wczorajszego wieczora.
– No artur, ładnie się wczoraj bawiłeś.- Przywitała go Anna, wchodząc do sali.
– Daj spokój, ja nawet nie wiem co się stało i co ja tu właściwie robie…
– Wiktor z chłopakami cie tu wczoraj przywieźli, badania wykazały że wziąłeś jakieś proszki… ale spokojnie, już je wypłukaliśmy, teraz pochodzisz sobie przez tydzień albo dwa tygodnie ze szwami i wszystko wróci do normy.
– Niech to szlaag… ja zabije tych…
– No panie doktorze, groźby są karalne, przypominam… Dzień dobry, starszy sierżant Monika Zawadzka.
– Witam. Anna Reiter, jestem lekarzem doktora Góry. Heh śmieszne, lekarz lekarza…- Na twarzy Anny pojawił się lekki uśmiech.
– A mi do śmiechu nie jest, czy mogę porozmawiać z… doktorem? na osobności?
– Tak, oczywiście, tylko nie za…
– Znam procedury, pani doktor.
Anna opuściła sale. Monika stanęła koło łóżka Artura.
– Pamiętasz coś z wczoraj?
– No… właśnie nie… ale… czemu pytasz?
– Nie ważne… bo tak żenującego wieczoru to ja też bym na twoim miejscu nie chciała pamiętać. Masz swoje klucze i… nie dzwoń do mnie, odezwę się sama… kiedyś.- Rzuciła mu klucze od mieszkania na łóżko i wyszła z sali.
– Skąd miała moje klucze.. a nie ważne…
– Doktorku jak się dziś czujemy, kacyk jest?- Do sali weszli Piotr z Martyną.
– A wy co, nie macie co robić tylko latać po oddziale?
– – Doktorze spokojnie, Doktor Banach zdaje pacjenta a my postanowiliśmy pana odwiedzić.
– A dajcie spokój, głowa mi pęka i nic nie pamiętam… to chyba to zmęczenie zawodowe… a jeszcze kobieta dała mi kosza…
– No ja się w cale nie dziwie po takiej dawce wrażeń jakie jej pan z pewnością zapewnił.
– Strzelecki? co sugerujesz? czy to co się działo wczoraj to twoja robota? i to że nic nie pamiętam też?
– Nie no, ależ skąd, po prostu może kawa panu zaszkodziła czy coś…
– Piotruś, gubisz się w zeznaniach…
– No dobra doktorze, przyznam się, może uda się wyciągnąć mniejszą karę. Chciałem zrobić żart Nowemu i dosypałem mu czegoś do kawy, tylko że…
– Tylko że to ja tą kawę wypiłem?
– No dokładnie… ha ha… widzi pan jakie to zabawne…
– Strzelecki! Do jasnej cholery! niech no ja tylko wyjdę z tego szpitala… a cię gołymi rękoma rozszarpie!
Piotr wybiegł z sali, żeby jeszcze przypadkiem czegoś nie powiedzieć.
– Czym go tak wkurzyłeś, Piotr?
– a wie pani doktor… prawde mu powiedziałem… i teraz chce mnie zabić…
– Spokojnie, przejdzie mu i tylko z pensji ci potrąci.
taa… swojej pensji to ja pewnie już do emerytury nie zobaczę za taki dowcip co mu zrobiłem.
To następnym razem wybierz sobie inny obiekt… – Anna westchnęła.
No, ma pani doktor racje, następnym razem skupie się na Wiktorze.
Nie to miałam na myśli…

Categories
Avatary

Cover który skradł dziś moje serce :D

Categories
Avatary

Zapowiedź czegoś fajnego i moje gadanie od rzeczy

Witajcie.
Z racji tego, że od wczoraj mam jakąś faze na Covery wszelkie, postanowiłam się z wami podzielić jednym który znalazłam jakoś kilka godzin temu a którego słucham słucham i przestać słuchać nie mogę… Taak, bo jak mnie coś weźmie to trzyma i nie chce puścić :d Tak było na przykład z Piosenką Eda Sheerana "Perfect", od której to uzależniła mnie Ninka, jakiś czas temu, i do tej pory, nie może się ten kawałek ode mnie odczepić. A tym bardziej się nie odczepi bo jego polska wersja też jest cuuudowna 😀
No ale może do rzeczy… bo gadam bez sensu, w następnym wpisie będziecie mieć Cover piosenki "The Climb", niby ten facet który ją śpiewa, nie zrobił tego jakoś wybitnie i pewnie można mu zarzucić jakieś blędy w sztuce… ale, nie mnie to oceniać, ja jestem tylko wolnym słuchaczem, który szybko się uzależnia jak usłyszy coś fajnego 🙂
Także ten… utwór w kolejnym wpisie, miłego słuchania i dajcie znać czy wam się podoba. Według mnie na przykład, to to jest lepsze od orginału 😀

P.S
A wy jakie macie swoje ulubione Covery?

Categories
Avatary

Nevermore- czyli kolejny kawałek skradł moje serce dpierwszej sekundy

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 9

Anna siedziała w szpitalu pochłonięta jakimiś papierami, nie chciała żeby ktokolwiek jej przeszkadzał.
Czekała już tylko na koniec dyżuru, bo po nim miała nastąpić najprzyjemniejsza rzecz… umówiła się z Wiktorem, że spędzą ze sobą romantyczny wieczór tylko we dwoje, Zosia miała wyjść do koleżanki, telefony miały być wyłączone, tylko oni razem, wino i gorąca kąpiel w… Anna poderwała się znad papierów, uświadomiła sobie, że przecież Wiktor ma za małą wannę na ich dwójkę. Roześmiała się pod nosem i wzięła telefon by poinformować ukochanego że trzeba zmienić ich plany i znaleźć inne romantyczne miejsce na ich wspólną kąpiel.
– Banach, ja rozumiem, że twoja praca jest ważna… ale telefony ode mnie mógł byś odbierać…- Powiedziała i postanowiła zadzwonić do stacji.
– Ha… Halo… Wiktor to ty? Słuchaj no… zaraz ci z pensji po…
– Artur? co się dzieje?
– A… Anka… o cholera, przepraszam, myślałem że to nasz wagarowicz Banach.
– Wagarowicz? Artur co ty dzisiaj brałeś? Może podejdź do szpitala, zrobię ci badania krwii…- Anka roześmiała się do słuchawki.
– To nie jest śmieszne… wiktor nie pojawił się w pracy… Z Zośką Piotrek też utracił kontakt… coś tu jest nie tak…
– Co?! Dobra, ja… ja zaraz to sprawdzę… i tak siedzenie nad papierami mi się znudziło…- Rozłączyła się i westchnęła ciężko.
Szybko wstała i nieprzebierając się wybiegła ze szpitala.
Martwiła się o Wiktora i Zosię, miała w głowie najczarniejszy scenariusz…

(w domu Banacha)
– Zosiu… Zosiu, kochanie, obudź się…- Wiktor wołał do nieprzytomnej córki, ale ona niereagowała.
– No i co bohaterze? widzisz jak to jest, się martwić o to czy ktoś bliski przeżyje? widzisz?! Zapamiętaj sobie ten obrazek… bo możesz już nigdy jej nie zobaczyć.- mężczyzna roześmiał się i wziął nieprzytomną Zośkę na ręce.
– Co ty mi chcesz przez to powiedzieć? jak to mogę jej nie zobaczyć? Co ty chcesz zrobić?
– Zadajesz stanowczo za dużo pytań, Wiktor.
– Zostaw ją! proszę… ona ma jeszcze całe życie przed sobą!
– Mój brat tez miał przed sobą całe życie… ale ciebie to nie obchodziło… wolałeś ratować kogoś innego.
– Człowieku! nie rozumiesz że zrobiłem to bo musiałem! tamten chłopak bardziej potrzebował pomocy lekarza… rokowania u twojego brata były lepsze… musiałem tak postąpić!
– Przestań pieprzyć… bo mnie denerwujesz i zaraz zrobię coś innego niż zaplanowałem… A teraz wybacz, ale się trochę z Zosią śpieszymy.- Powiedział i ruszył w stronę drzwi wyjściowych.
– Wiktor! Zosia! jesteście tam? – Anna stała pod drzwiami, nie miała kluczy i nie mogła wejść do środka.
– Kogo do cholery tam niesie…
Mężczyzna wrócił do pokoju, rzucił Zośkę na podłogę i podszedł do związanego Wiktora.
– Wstawaj! trzeba spławić te babe…
Wiktor wstał.
– Tylko nie rób żadnych numerów… cały czas cię obserwuje, jeden fałszywy ruch a…- Wycelował nabity pistolet w nieprzytomną dziewczynę.
– Dobrze, nie zrobie nic głupiego, tylko nie strzelaj, i mnie rozwiąż… jak mam otworzyć drzwi?
– Nie cwaniakuj doktorku…- Rozwiązał go i Wiktor poszedł otworzyć drzwi.
– Anka? co ty tu robisz?
– Wiktor!- Anna rzuciła się mu na szyje.
– Tak się bałam… Artur mówił że nie pojawiłeś się w pracy… a że to do ciebie niepodobne to wszyscy się martwiliśmy. Co ty jakiś taki spanikowany jesteś?- Spojrzała się na niego. Wiktor wyglądał strasznie, był cały blady, zlewał go zimny pot i nie mógł ze strachu prawie nic powiedzieć, wiedział że jak tylko popełni jakiś błąd… będzie go to kosztowało życie jego ukochanej córki.
– Anka… nic mi nie jest, postanowiłem… zrobić sobie dzisiaj dzień wolnego, niezawiadomiłem Góry… ale zaraz to zrobię…
– Wiktor? wszystko w porządku? jesteś jakiś dziwny? ale… skoro zrobiłeś sobie wagary, to może przyspieszymy nasz romantyczny wieczór? ja też się szybciej zerwałam ze szpitala, ale i tak nie wytrzymałabym tam ani minuty dłużej- Złożyła na jego ustach pocałunek a Wiktor gwałtownie się odsunął.
– Co się z tobą dzieje?- Usłyszała jakieś odgłosy z głębi domu.
– Masz gości? Mogę wejść?
– nie… nie możesz… to…
– Doktorze Banach, ja widzę że coś przede mną ukrywasz… a miało już nie być żadnych tajemnic, rozumiesz? Odsun się… chcę wejść!- Anka przepchnęła się przez Wiktora i weszła do środka.
– Anka nie! wyjdź stąd! natychmiast!
– Nie będziesz mi mówił co mam robić! Przestań się zachowywać jakbyś coś przede mną ukrywał…- Weszła dalej do pokoju… To co zobaczyła ją zamurowało…
– Co tu się do cholery dzieje… Zośka… Zośka… co ty jej zrobiłeś?- Chciała zbliżyć się do nieprzytomnej Zosi, jednak mężczyzna wymierzył w nią broń i rozkazał się jej nie ruszać.
– Banach! Czy ja ci nie mówiłem że nie ma być żadnych numerów! No to komu teraz mam sprzedać kulkę w łeb?
– Przestań! nie rób im krzywdy, jak już chcesz kogoś zastrzelić to mnie… one obie nie są niczemu winne…
– Wiktor … czy ty… możesz mi powiedzieć co się tu dzieje?
– Aniu… ja cię tak bardzo przepraszam… mówiłem żebyś nie wchodziła…
– Och… to ja przepraszam… następnym razem cię posłucham… oczywiście jak dożyjemy…
– Koniec gadania… cierpliwość mi się kończy!
– A może chcesz coś w zamian? pieniądze… samolot?! Człowieku! mogę załatwić ci co chcesz tylko nas wypuść!
– Nie rozśmieszaj mnie Banach! Jedyne czego ja chcę to twojego cierpienia. Taak… widzę… Ja widzę jak ona na ciebie patrzy… i widzę jak ty patrzysz na nią…- Spojrzał się na Annę, która nie mogła powstrzymać łez.
– Nie rób jej nic! Ostrzegam Cię!
– Ty mnie ostrzegasz? nie bądź śmieszny… Teraz się zabawimy…- Podszedł do Zosi.
– Obudź się gówniaro… no już!- uderzył ją w twarz trzy razy. Zosia chwilę po tym zaczęła odzyskiwać przytomność.
– Co… co się… Tato! Anna!
– Zamknij się i stawaj plecami do ściany! Ty też blondyneczko! i bez żadnych numerów bo was obie zabije…
Anna podeszła do ściany i stanęła obok Zosi, trzymały się za ręce.
– Ty! Banach… masz jakąś opaskę w domu? Na pewno masz… przynieś… tylko pamiętaj, jeden fałszywy ruch
– Tak wiem… jeden fałszywy ruch i je obie zabijesz…- Wiktor posłusznie poszedł poszukać opaski do kuchni. Udawał że szuka czegoś w szufladzie, wyciągnął z kieszeni telefon i wysłał wiadomość SOS do Piotra, miał nadzieję że nie ma teraz żadnego wezwania i zrobi coś, zanim będzie za późno.
– Długo jeszcze! mam nadzieje że nic nie kombinujesz!
– Już już… – Wiktor wrócił z opaską w ręku.
– No to teraz stań tu i zakładaj…
– Ja?! Co ty… Oszalałeś człowieku?!
– Czy ja słyszę głos sprzeciwu?, w porządku, w takim razie… zginą obie…
– Tato! Rób co mówi!
– Wiktor… chociaż raz nie udawaj bohatera…
– No, słyszałeś?
– Tak, słyszałem…- Wiktor założył opaskę na oczy
***

(W tym samym czasie w stacji)
– Piotruś! dostałeś jakiegoś smsa…
– Pewnie znowu jakaś reklama, albo znowu wygrałem 100 000 złotych…
– Nie to… to od doktora Banacha…
– Co? Pokaż to Martynka!- Piotrek zabrał Martynie telefon
"SOS"
– hmm… chyba doktor Banach nieźle poimprezował i teraz mu się literki mylą.
– A co napisał?- spytała zaciekawiona Lidka
– Jakiś sos… czyli co? mam mu sos przywieźć? szkoda bo nawet nie wiem gdzie jest.- Piotr się roześmiał.
– Piotr, przestań błaznować… może to wezwanie pomocy… Szybko idziemy do Góry- Dziewczyny pobiegły do gabinetu doktora Góry. Powiedziały mu o tajemniczej wiadomości do Piotra, Artur sceptycznie nastawiony do takich żartów zadzwonił do Wiktora kilka razy, jednak ten nie odbierał.
– Cholera jasna! a może rzeczywiscie coś im się stało! Jadę tam…- Piotr, szybko wybiegł ze stacji.
– Ja wezwę policje… bo to może być niebezpieczne…
– Tak Kubicka… jasne, policja wejdzie do domu banacha i nakryje go na jakimś romantycznym obiadku z Anną…- Artur wrócił do czytania kart wyjazdowych.- A… Zadzwoń do Strzeleckiego, i powiedz mu że już może nie wracać do pracy… ani dziś, ani jutro ani za trzy lata! CO to za czasy, ze Ratownik opuszcza swoje miejsce pracy bo lekarz go prosi o Sos do… no… właśnie nawet nie wiem do czego…
– Doktorku, na prawdę od tych papierów to już ci padło na mózg…
– Chowaniec! czy ty też już nie chcesz przychodzić do pracy?!
– Ależ skąd… no przecież ja bym umarła z nudów bez doktorka.

Piotr stał już pod domem wiktora, czekał na policje.
– Starszy sierżant Monika Zawadzka! Co się dzieje? Mówiono, że coś dziwnego się tu dzieje?
– Dzień dobry pani sierżant. Tak… mam prawo sądzić że w tym domu dzieje się coś dziwnego…
– No dobrze, ale co dokładnie?
– No jakbym wiedział to bym nie wzywał policji… Może jakieś porwanie… Nie wiem, sprawdźcie to. Mieszkańcom tego domu może grozić niebezpieczeństwo.
– Dobrze, moi ludzie to sprawdzą… Hej! Rozejrzyjcie się wokoło domu… może są jakieś pootwierane okna… uchylone drzwi, cokolwiek…!
– Dziękuje pani sierżant…
– Ale jeśli pan kłamie i nic się tu nie dzieje to… ja bym nie chciała być w pana skórze panie… yy…
– Piotr, Strzelecki Piotr, jestem Ratownikiem Medycznym.
– No to świetnie się składa, sam pan sobie udzieli pierwszej pomocy, jak to wezwanie okaże się głupim kawałem. Myśli pan że ja to nie mam co robić?
– Ależ myślę że ma pani co robić…
– No właśnie…

Wiktor stał koło mężczyzny, miał zawiązane oczy, na przeciwko przy ścianie stały spanikowane Anka i Zośka.
– Co teraz?
– Teraz… zobaczymy jak strzelasz, doktorku…- Wyciągnął z kabury drugi pistolet i podał ostrożnie banachowi.- Tylko bez żadnych numerów… bo twoja głowa stanie się moją tarczą…
– Nie zrobię tego.
– Słucham?! śmiesz mi się sprzeciwiać?!
– nie będę strzelał do żadnej z nich… obie je kocham i nie wyobrażam sobie bez nich życia…
– Ciesz się, że przynajmniej nie widzisz do której strzelasz… ha ha ha
– Jesteś chory człowieku! Ciebie powinni leczyć- Zośka nie wytrzymała napięcia i odwróciła się gwałtownie, podbiegła do wiktora i przytuliła go mocno, wytrącając broń z jego rąk.
– Tato… Tato… przepraszam ale… ale ja tego dłużej nie wytrzymam…
– Zośka! miałaś się nie ruszać…

– Pani Sierżant, znaleźliśmy uchylone okno w kuchni na parterze… Wchodzimy?
– Poczekajcie na mój znak…
Nagle z domu dał się słyszeć odgłos strzału.
– Pieprzyć okno… wchodzimy przez drzwi!! Ty też Piotr! Będziesz potrzebny!
– Tak jest!
Wszyscy weszli do środka, Policja szybko obezwładniła mężczyznę i zabrała mu broń. Zośka i Wiktor nie mieli pojęcia co się stało…
– Wiktor! Nic Wam nie jest?! Piotr podbiegł do nich i rozglądał się po pomieszczeniu. Pod ścianą leżała zakrwawiona Anna z raną w klatce piersiowej.
– Cholera jasna! Szybko trzeba coś zrobić…- Piotr podbiegł do poszkodowanej.
– Ruda! Szybko dawaj mi tu karetkę… Mam ranną! Rana postrzałowa… nie mam żadnych leków… niczego… Szybko… dom banacha!
– Ok. Piotr. Przyjęłam.
– Panie Banach, proszę zabrać córkę i poczekać przed domem- Monika wyprowadziła wiktora ii Zosię z domu. Czekali na zewnątrz razem z jakimiś dwoma policjantami.
– Cholera… Anka!- Do Wiktora wreszcie dotarło co się stało. Wyrwał się z objęć Zośki i popędził w stronę domu.
– Nie możesz tu wejść! Trwają czynności…
– Pani sierżant! w dupie mam czynności… jestem lekarzem, tam jest ranna lekarka… muszę ją ratować!
– Nie! Jest pan w szoku, poza tym tam już jest ratownik!
– On nie ma sprzętu…. ja wiem gdzie co jest w moim własnym domu więc… mnie przepuść!
Wiktor dostał się siłą do domu, podbiegł do Piotrka, który starał się zatamować krwawienie.
– Piotr, w… w łazience… za lustrem… tam w szafce… jest sprzęt, rękawiczki… no Ruchy.
– Doktorze, jest pan pewny że da pan radę zrobić cokolwiek?
– Piotrek! niczego nie jestem już dzisiaj pewny!
***
Karetka przyjechała w ostatniej chwili, zabrali Annę do szpitala. Wiktor i Zosia również pojechali na rutynowe badania.
– Doktorze Banach… czy ja mogę porozmawiać z Panem lub pana córką w sprawie…
– Nie pani sierżant… wolał bym nie teraz…
– W porządku, w takim razie dam panu termin zgłoszenia się na komisariat.
– Ok… a, co z tym mężczyzną?
– Zabraliśmy go na przesłuchanie, wyszło że jest niepoczytalny… nasz policyjny psychiatra go ciągle bada… pewnie zostanie zamknięty w szpitalu psychiatrycznym.
– mmhm… rozumiem. Dziękuje pani Sierżant.

– Tato, co będzie z Anną? Czy ona?
– Tak Zosiu, kochanie… Nic jej nie będzie, właśnie jest operowana… Sambor robi co może.
– A ty, czemu ty nie mogłeś jej operować?
– Zosiu, przecież wiesz że to nie możliwe…
– Wiktor? Operacja skkończona…- Sambor stanął przed nimi z poważną miną.
– Co jest? nie wyglądasz na zadowolonego?
– No… wszystko się udało, tylko straciła dużo krwii… kula przeszła centymrtr od serca… to jakiś cud że żyje…
– Nienauczyłeś się jeszcze że cuda się zdarzają?
– No tak, przecież jeśli o ciebie chodzi to nie może być inaczej, Wiktor. W czepku urodzony doktor Wielki Banach- Obaj panowie wybuchnęli śmiechem.
– Czy… możemy do niej iść?
– Oczywiście Zosiu… pielęgniarka was zaprowadzi, tylko niesiedźcie za długo. Wy też musicie odpocząć po takiej przygodzie.

q

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 8

Rozdział 8

– Martyna!
– Tak, doktorze Góra?
– Gdzie do jasnej cholery jest Banach? Szukam go od rana i dzwonie i nic…
– Ależ doktorze, ja nie wiem… może niech się pan zapyta Doktor Anny?
– Nie będę kobiecie głowy zawracał…
– Jak pan chce… ale jak doktor Banach się nie pojawi to nie będziemy mieli karetki…- Martyna westchnęła z rezygnacją.
– Kubicka, no nie marz się jak dziecko, jak raz pojedziesz podstawą ze strzeleckim, bez waszeggo wspaniałego doktora Banacha, to nic wam się nie stanie.
– Doktorku… wezwanie mamy…
– Chowaniec! Nie widzisz że prowadzę konwersacje… A! jasny Szlag… tak, wezwanie… już idziemy… Chowaniec! co się ociągasz!
Martyna spojrzała się na doktora Górę, próbowała powstrzymać śmiech…

(W tym samym czasie w domu Banacha)
– Obudź się… no już- jakiś mężczyzna, oblał Wiktora zimną wodą.
Banach, leżał związany na podłodze, nie mógł się ruszyć, czuł silny ból z tyłu głowy.
– Noo co się nie odzywasz? przecież ust ci jeszcze nie zakneblowałem! Wiesz w ogóle kim ja jestem? Śmieciu!
– Nie… nie wiem kim jesteś… i nie wiem czy chce to wiedzieć… jedyne co chcę to… wypuść mnie… natychmiast! Muszę iść do pracy, moi pracownicy będą się martwić… Zaraz moja córka wróci ze szkoły…
– Przestań pieprzyć Banach! Jeśli nie wiesz kim jestem, to ja ci powiem… pamiętasz… rok temu miałeś wezwanie do pewnego pacjenta z dusznościami i kłuciem w klatce…
– Człowieku, czy ty myślisz że ja pamiętam swoich wszystkich pacjentów!
– No jego powinieneś pamiętać do końca życia, gnoju! Zostawiłeś go na pastwę swoich ratowników i poszedłeś do jakiegoś dzieciaka by strugać przed nim bohatera, zamiast ratować mojego brata… i wiesz co się z nim stało?
– Nie… nie pamiętam…
– Nie przeżył podróży do szpitala, bo twoi ludzie nie potrafili go poprawnie zdjagnozować… Rozumiesz! on nie żyje przez Ciebie! teraz ty mi za to zapłacisz!
Mężczyzna wyciągnął pistolet i wycelował w Wiktora.

(W stacji)
– Chowaniec! Zadzwoń ty do tego Banacha… bo przecież ja się nie rozdwoje no…
– Doktorze, dzwoniłam ale telefon milczy…
– A weź ktoś zadzwoń do Zośki…
– Ale przecież młoda jest w szkole…
– Strzelecki… to jest rozkaz!
– Tak jest szefie…
Piotrek wyciągnął telefon i zadzwonił do Zosi:
– Halo, cześć młoda, tu Piotrek.
– No hej, Piotr, co się stało, coś z tatą?
– No właśnie nie wiem…
– jak to nie wiesz?
– no nie wiem… bo nie zjawił się dziś w stacji i Góra szaleje…
– Co? przecież Tata nie ma dzisiaj wolnego… Ja… zaraz to sprawdzę
– Zośka spokojnie, na pewno nic mu nie jest… nie panikujmy.
– No przez ciebie tak panikuje. ja… ja jadę do domu… może coś mu się stało… może leży gdzieś pod stołem i potrzebuje mojej pomocy…
Zosia rozłączyła się i nic nie mówiąc nikomu, pognała do domu.

– No i co Strzelecki, ustaliłeś gdzie znajduje się Banach?
– Nie doktorze, Zośka też nic nie wie, a mój telefon jeszcze sprawił że zerwała się ze szkoły…
– No strzelecki… ty to nie masz podejścia do młodzierzy… No nic, trudno, skoro Banach się zerwał z pracy to ja jeżdżę dzisiaj z Kubicką i wszołkiem a ty z Chowaniec.
– Ale doktorze…
– Piotr… czy ty kwestionujesz moje decyzje jako kierownika stacji?
– Nie no ależ skąd…
– Jakbym cię nie znał, to bym uwierzył, a teraz jakby to powiedział Wiktor… Ruchy Ruchy…
– No żeby brzmieć jak Wiktor to Pan musi jeszcze trochę poćwiczyć- Powiedział Piotr i poszeł w stronę wyjścia ze stacji.

(W domu Banacha)
Zosia najszybciej jak tylko się dalo, przyjechała do domu, martwiła się, bo nie wiedziała co zastanie jak wejdzie do środka. Wiedziała że coś złego musiało się stać, bo jej ojciec nigdy bez ważnego powodu nie opuścił by dnia pracy, uwielbiał swoją pracę, karetkę i swoich współpracownikow…
– No i jak ja mam cię teraz wykończyć co… banach?
– Nie rób tego… jak mnie zastrzelisz to… znajdą cię… wsadzą za kratki… tego właśnie chcesz?
– Pieprzysz! Wiesz czego ja chce? ja chcę tylko by morderca mojego brata smarzył się w piekle!
– Ale ja nie zabiłem twojego brata! nie rozumiesz tego… czlowieku!
– Nie udzieliłeś mu pomocy… to tak jakbyś go zabił!! Zapłacisz mi za to! Z wieklą chęcią, będę się patrzył jak umierasz w męczarniach.
Nagle obaj mężczyźni usłyszeli, przekręcanie klucza w zamku.
– O Mamy chyba gościa.
– O nie… Zośka… jasna cholera… ona nie może nas tak zobaczyć!
– Twoja żona?
– Nie… to… to moja córka…
– O świetnie… czyli jednak przeżyjesz…
– Co?! co masz na myśli?
– Zobaczysz… Ja widziałem jak umiera moj brat! Ty też zobaczysz… jak umiera ci ktoś bliski! HAHAHA
Mężczyzna powoli podszedł do drzwi.
– Nie! Proszę… Zostaw ją! Nie masz prawa!
– Zamknij się… ja mam prawo do wszystkiego…
W tym właśnie momencie do domu weszła spanikowana Zosia, rzuciła plecak pod drzwiami i ruszyła pewnym krokiem przed siebie. Mężczyzna stanął za nią, przykładając jej pistolet do pleców.
– No moja mała… Nie waż się nawet drgnąć! rozumiesz?
Zośka spanikowana, nie miała pojęcia co robić, była sparaliżowana ze strachu i nie mogła wykonać żadnego ruchu.
Mężczyzna złapał ją za szyję i zaprowadził do pokoju, gdzie na podłodze, związany leżał Wiktor.
Przywiązał Zosię do kaloryfera i celował w nią.
– Zośka… o boże… Zośka… przepraszam…
– Tato… Tato co się tu dzieje… ja, ja chciałam tylko przyjść sprawdzić czemu cię nie ma w pracy… Piotrek do mnie dzwonił…
– Och jakie to wzruszające, normalnie zaraz się popłaczę… Koniec gadania! Banach, chcesz coś powiedzieć, zanim zrobię sobie z twojej córki ruchomą tarczę?
– Nie rób tego! Błagam cię… jak już masz kogoś zabijać… to zabij mnie… przecież to ja! to ja zaniedbałem czynności lekarskich… i to przeze mnie twój brat nie żyje…. Zrób ze mną co tylko chcesz ale… proszę, zostaw Zosię w spokoju… ona nie jest niczemu winna!
– no proszę, jaki przykladny tatuś, szkoda tylko że nie jest z ciebie taki dobry lekarz…
A ty słonko, chcesz coś powiedzieć, przed śmiercią?
– Proszę… wypuść nas… to wszystko nie może się tak skończyć… przecież w ten sposób nie przywrócisz swojego brata do życia a pójdziesz siedzieć na długie lata do więzienia i… Zośka nie zdążyła nic powiedzieć, dostała z pistoletu w głowę, tak mocno, że padła na ziemie i zemdlała…

Ciąg dalszy nastąpi

Odkopane z ciemnych zakamarków komputera

Kiedyś pisałam nawet wiersze… podobno…
Ale jak tylko zaczynałam to… od razu orzestawalam 😉 i słusznie, bo jak tak je teraz czytam, to się boje pomyśleć… o czym ja wtedy myślałam :p
Znalazłam gdzieś na komputerze, w folderze, Zakopanym gdzieś gdzieś głęboko:

I.

Spoglądając w sufit,
Próbujesz zebrać myśli,
Nie wiesz dokąd zmierzasz,
Dokąd biegnie ta kraina pełna bólu i nienawiści,
Czujesz obrzydzenie,
Do samego siebie,
Bo nie potrafisz wytłumaczyć sobie,
Czym jest miłość i spełnienie,

II.

W snach wszystko jest możliwe,
Tam spełniają się niewykrzyczane marzenia,
To czego pragniesz… jest tam do spełnienia,
Lecz gdy sen nie przychodzi,
Nie masz po co marzyć,
Bo tylko w śnie, a nie na jawie,
Te wszystkie rzeczy mogłyby się wydarzyć.

Bo przecież zawsze musi być śmiesznie :D

Witajcie.
Co u mnie? no właściwie nic konkretnego. kilka dni temu, wróciłam z Warszawy… Taak, znowu podbiłam stolycę 😀
A tak już poważnie to, byłam na urodzinach u naszej cudownej Celtic1002, jak zwykle moja wizyta się przedłużyła, bo jak zwykle nie chciało mi się jechać w ten dzień w który ten właśnie mój powrót zaplanowałam. jaki wniosek z tego? nie planować 😀
No ale do rzeczy… W Warszawie byłam jakoś może po 16… 17… zabijcie ale nie pamiętam :p Oczywiście pociąg jak zwykle musiał się chwilę spóźnić, no bo przecież czemu nie…
A co do pociągu… Myślałam że jak już do niego weszłam to obejdzie się bez żadnych problemów… niestety też jak zwykle się pomyliłam, okazało się że Pani, która podała mi numer wagonu przy wsiadaniu, trochę źle zobaczyła i… musiałam do mojego prawidłowego wagonu… zapieprzać z ciężką torbą przez prawie cały pociąg. A to niezła szkoła przetrwania była, bo jak pewnie wiecie albo się domyślacie, ludzi jadących do Warszawy było więcej niż miejsc siedzących w owym pociągu…
Po ciężkich próbach, przepychankach, pokopaniu paru toreb, walizek i osób, dotarłam na swoje miejsce i jakoś dojechałam 😛
Ale to nie koniec przygód… trzeba było jeszcze dojechać do domu… a że to nowe miejsce i jeszcze tam nie byłam… to mogło skończyć sę całkiem ciekawie: na przykład wylądowaniem na drugim końcu miasta, albo na jakimś zadupiu…
Tak tak, całkiem w moim stylu, ale na szczęście los był na tyle łaskawy, że dotarłam cała, zdrowa, i w jednym kawałku.
No z tym zdrowiem to może trochę przesadziłam, bo w cale zdrowo się nie czułam, wręcz przeciwnie… ale co mi tam, podobno co mnie nie zabije to mnie wzmocni 🙂
Z resztą, fajnie było sobie urządzać konkursy, która się bardziej i dłużej podusi hehe 🙂

Tak jak już mówiłam, wyjazd mi się przedłużył, nie wiem czemu, ale jak zawsze przyjeżdżam do warszawy, to nigdy mi się nie chce z niej wyjeżdżać, nie wiem od czego to zależy, czy od dobrego towarzystwa? czy może od tego że na samą myśl o 7 godzinach w pociągu robi mi się słabo… 😀

Angeliko, mam nadzieję, że mój prezent będzie ci długo służył i ogrzewał Mocą twoje stopy 😀
Tak… tak… dobrze czytacie… ogrzewał… Moc… i… stopy 😀
Jak połączycie to w jedno to otrzymacie prawidłową odpowiedź: Kapcie z głową Mistrza Yody (No wiecie, tego małego zielonego gościa ze star wars, co czasem mówi trochę w stylu: Kali jeść, kali pić).
Bo ja to zawsze mam jakieś dziwne pomysły na prezenty 🙂

A czym by był ten wyjazd gdyby nie to że prawie codziennie umieraliśmy ze śmiechu, albo ja zachowywałam się jak pijana… a byłam w 100% trzeźwa 😀

"
– Dlaczego koncentrat pomidorowy w tym słoiku jest biały?
– Popatrz i się przekonaj.
No i ja oczywiście popatrzyłam i z uśmiechem na twarzy oznajmiłam
– Ooo narkotyki… zrobię sobie kreskę 😀 (nie, ja nie biore narkotyków, lubię sobie czasem po prostu pożartować :D)
Na co nagle zostałam oświecona, że to witamina C w proszku i lepiej żebym tego nie robiła.
No cóż… nie wiem jaka by była moja reakcja gdybym rzeczywiście to wciągnęła, spróbowała… hmm… chyba nie chce wiedzieć :d"

Ale to jeszcze nie wszystko 😀
W pewnym momencie swojego życia tam, zadałam chyba najgłupsze pytanie, na jakie ktoś kiedykolwiek mógł wpaść, otóż:
Był to chyba późny wieczór, ja, Angelika i Paulina, siedzimy w jednym pokoju, znaczy ja leżałam na łóżku a Paulina… znaczy jej głowa leżała na mnie…
I tak sobie leżymy i jest fajnie… na co ja w pewnym momencie:
"Lewa… dlaczego ty się ruszasz?"
Jej odpowiedź była oczywiście jak najbardziej trafna i oczywista, ale chyba zatrudna dla mnie do pojęcia w tamtym czasie 😀
"- bo żyje"…

Już się załamaliście mojim zapłonem myślowym i inteligencją?
Jeżeli jeszcze nie, to spokojnie, na pewno po następnym przykładzie się to stanie:

"Siedzimy sobie we trzy znowu w pokoju… w drugim pokoju, Grzesiek pompował materac, no bo na czymś spać trzeba ;).
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie pytanie Angeliki i moja… odpowiedź nad którą się w ogóle nie zastanowiłam…

– Co on tam robi?
– Pompuje Wacka
"
Ach i jak jeszcze można było zapomnieć o najlepszej rozrywce tego wyjazdu, otóż… nabyliśmy grę… Gra ta nazywa się "prawda fałsz" czy jakoś tak, no w każdym razie gdzieś tam w odmętach tyflopodcastu o tym czymś ktoś opowiada :p
No i wszystko fajnie pięknie, gramy sobie w 5 osób… w 4… nawet w dwie osoby… i jest fajnie ale… do jasnej Mocy… czemu te pytania są tak głupie… tak oczywiste… a jak już są oczywiste to czemu gdy jesteśmy pewni że coś jest prawdą to ta głupia gra mówi nam że to fałsz? teraz nie pamaiętam dokładnie przykładów takich pytań ale pewnie Angelika będzie pamiętać 😀

No, to by było na tyle, mam nadzieję że się podobało i chociaż trochę się pośmialiście 🙂
Do następnego wpisu 🙂

EltenLink