Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 11

(Szpital)

– Pani doktor, gdzie pani położyła kartę pacjentki z pod 4?

Anna, siedziała przy biurku jakaś nieobecna. Od kilku dni nie mogła skupić się na pracy.

(Szpital)

– Pani doktor, gdzie pani położyła kartę pacjentki z pod 4?

Anna, siedziała przy biurku jakaś nieobecna. Od kilku dni nie mogła skupić się na pracy.

– A nie dawałam jej…
– no nie, ja jej nie dostałem a muszę ją mieć bo zabieram pacjentkę na badania.
– Doktorze Sambor, to nie wiem, może jakaś pielęgniarka ją wzięła… skąd ja mam wiedzieć?
– Może stąd że to twoja pacjentka i ty ostatnia miałaś jej kartę? Anka… popatrz na mnie. Co się z tobą ostatnio dzieje?
Michał podszedł do niej i spojrzał jej w oczy. Ania szybko odwróciła głowę.
– Daj spokój, po prostu coś kiepsko spałam zeszłej nocy.
– Zeszłej czy przez jakiś tydzień? Odkąd wróciłaś do pracy po tym postrzale, jest coś z Tobą nie tak. Potrzebujesz urlopu i to już.
– Oszalałeś? Ja nie mam czasu na takie rzeczy.
– Każdy kiedyś musi zrozumieć że praca nie jest najważniejsza. Przemyśl to…
Michał wyszedł a Anna wyjęła z torebki małe lusterko i popatrzyła na swoje wory pod oczami.
– Matko boska… kobieto jak ty wyglądasz…
Powiedziała do siebie.
Wstała i postanowiła przejść się chwile po dworze. Pomyślała że świeże powietrze dobrze jej zrobi.
Stanęła przed wejściem do szpitala, sięgnęła do kieszeni i wyjęła paczkę cienkich papierosów.
Włożyła jednego do ust i pomyślała sobie, że jak Wiktor ją zobaczy to się zdenerwuje, on bardzo nie chce by paliła. Teraz nie miało to dla niej dużego znaczenia, po prostu chciała tak stać, palić i nie myśleć o niczym, nawet o Wiktorze.
– Dzień dobry Pani Doktor.
Obok niej pojawił się wysoki mężczyzna, ubrany w garnitur. Trzymał w ręce teczkę a w drugiej walizkę.
– Dzień dobry.
Odpowiedziała przyglądając się mu bardzo uważnie. Do głowy przyszła jej myśl że skądś już go zna, ale nie miała pojęcia skąd. Nie mogła do końca zobaczyć jego twarzy, miał na sobie czarne okulary i szalik owinięty wokoło twarzy.
– Pani mnie nie pamięta?
– A powinnam? Wie pan co, nie kojarzę wszystkich swoich pacjentów.
Roześmiała się lekko.
– Ale Aniu, ja nie jestem twoim pacjentem.
– To kim pan znaczy kim jesteś?
Jegomość zdjął okulary i odsłonił twarz. Annie ukazał się widok który wręcz ją obrzydzał i którego miała nadzieje już nigdy nie oglądać.
– o Boże… Stanisław!
Krzyknęła i wypuściła palącego się jeszcze papierosa z ręki, prosto na buta mężczyzny.
– No takiego powitania się nie spodziewałem. Nie. Nie jestem Stanisław, wręcz przeciwnie, jestem Marcin, jego… jak pamiętasz… lepsza połowa.
Anna szybko podniosła papierosa i odetchnęła z ulgą.
– Och, przepraszam cię… nie poznałam… znaczy… jesteś tak podobny do brata…
– Spokojnie, nic się nie stało, nie ty jedna mylisz mnie z moim już zmarłym bratem bliźniakiem.
– No tak… ja…
– nie. Przestań. Nawet nie zaczynaj mi się tłumaczyć. Wiem jakim chamem i prostakiem był mój brat, wiem jakich szkód wyrządził tobie…
– W takim razie… jak juz ustaliliśmy kim jesteś to powiedz, co cię tu sprowadza?
– Przyjechałem bo chce pracować w stacji ratownictwa medycznego, a słyszałem że ta tutaj jest świetna.
– Tak… ta jest wspaniała… znaczy ratownicy są wspaniali…
– I oczywiście pomyślałem też o tobie…
Marcin z walizki wyciągnął pudełko czekoladek i wręczył je Annie.
– Dziękuje ale, nie musiałeś.
– Wiem. Ale chciałem. To gdzie jest ta stacja? Bo chyba muszę się pospieszyć…
Anna wytłumaczyła mu drogę i sama udała się z powrotem do szpitala.
Mężczyzna odchodził powoli, odwrócił się i jeszcze tylko rzucił przez ramie
– Aniu! Ślicznie dziś wyglądasz.
– Ta jasne.
Anka mu odpowiedziała, ale on tej odpowiedzi już nie usłyszał.

(W stacji)
Wiktor Banach cieszył się, bo dziś miał bardzo mało wezwań i miał nadzieję że wcześniej wyjdzie do domu.
Chciał spędzić trochę czasu z Zosią, bardzo żałował że tak ją zaniedbywał ostatnim czasem. Chciał jej wynagrodzić tą ostatnią stresującą sytuację.
– Co tak tu doktor sam siedzi?
– Piotr, czekam na to że już nie będzie dzisiaj żadnego wezwania i że wreszcie pójdę do domu.
– Aaa rozumiem… randka z doktor Anną dzisiaj
– Nie trafiłeś.
– O to teraz doktor uderza do pani sierżant?
– Piotr… Czy ty mógłbyś być poważny? W moim życiu są dwie kobiety… Ania i Zosia… Chcę po prostu pobyć trochę z córką…
– Aaa sorry doktorze…
Piotr poczuł się głupio i poszedł, zostawiając Wiktora samego.
– Dzień dobry! Czy ja dobrze trafiłem?
– A gdzie pan chciał… O cholera…
Piotr otworzył drzwi i zamarł ze zdziwienia.
– Spokojnie, nie jestem tym za kogo mnie Pan bierze.
– No ja mam nadzieję…
– Jestem Marcin i chcę być tu ratownikiem.
– Wiesz co Marcin… Chyba mamy jednak komplet, z resztą chyba nie chciał bym pracować z kimś kto wygląda jak Potocki.
– Strzelecki, idź zajmij się czymś pożytecznym a Pana zapraszam do mojego gabinetu.
Artur ręką pokazał drogę, Marcin poszedł we wskazane miejsce i usiadł na fotelu.
– przepraszam Pana za strzeleckiego… Jest taki nieogarnięty jak skaczące małpy w zoo… Może ciasteczko?
Artur wyciągnął w jego stronę słoik z ciastkami.
– nie dziękuję, nie jadam słodyczy… Dbam o linie… Doktorze, rozumiem że to Pan tu dowodzi… Więc jeśli mamy już za sobą chwilę zapoznawczą to… Chciałbym tu pracować.
– Rozumiem… Mogę prosić pańskie…
Góra nie zdąrzył dokończyć a na jego biurku już pojawiły się dokumenty nowego kandydata. Wziął je i zaczął przeglądać.
– Marcin Potocki, lat 38… Ukończone szkoły… Nagrody… No… To witam na okresie próbnym,
Mężczyźni wstali i uscisneli sobie ręce.
– Panie Marcinie tylko takie jedno ale…
– Co się stało?
– Jest Pan bratem Stanisława a on… No nie można źle mówić o zmarłych ale… Nie cieszył się dobrą reputacją w naszej stacji… Oczywiście jak ktoś będzie robił Panu jakieś problemy z tego powodu…
– Spokojnie, poradzę sobie. Potrafię pokazać że jestem zupełnie inny niż mój braciszek. Mam nadzieję że wszyscy się o tym przekonają.
Marcin opuścił gabinet i udał się na zapoznanie reszty ekipy.
– Witajcie, jestem Marcin Potocki, będę… znaczy mam nadzieję że będę nowym ratownikiem. I nie… Nie jestem taki jak mój brat.
– Cześć Marcin. Adam poklepał go po plecach.
– Witaj w drużynie. Ja jestem Lidka, ten to Adam, Piotra już poznałeś. Tam jest Martyna, i nowy, no i nasz nieoceniony doktor Wiktor Banach.
Wiktor wstał i podszedł do Marcina. Przyglądał mu się uważnie. Był tak podobny do Stanisława, że aż zaczął się zastanawiać czy to w ogóle możliwe.
– Doktorze, proszę się mi tak nie przyglądać, trochę mi niezręcznie.
– Wybacz… Nie chciałem. Ja tylko nie mogę wyjść z podziwu podobieństwa.
– Zapewniam Pana panie Banach, że jesteśmy podobni tylko na zewnątrz. W środku jesteśmy zupełnie różnymi osobami.
Gdy Marcin mówił, Wiktor cały czas patrzył mu w oczy. Wydawać się mogło że teraz przed nim stoi Stanisław. Postanowił przerwać ten dialog, jeszcze chwila a posądzał by siebie o to że zwariował.
– Dobrze… Przepraszam ale… Muszę iść wypełniać papiery.
Powiedział i odszedł.
Marcin usiadł na kanapie koło Martyny, wyciągnął telefon i napisał SMSa do Anny
"hej, dostałem te prace. Mam jeszcze jedną sprawę… Czy mógłbym prosić cie o nocleg, chociaż na kilka dni? Potem sobie coś znajdę."

(W szpitalu)
Anna siedziała z kubkiem kawy w dłoni, wzięła telefon do ręki i odczytała wiadomość, na jej twarzy pojawił się uśmiech. Odpisała mu natychmiast:
"Tak, jasne. Spotkajmy się po pracy to dam ci te klucze, nie mam ich przy sobie."
Podała jeszcze w wiadomości adres mieszkania Wiktora i wysłała.
– Anka… rozmawiałem z dyrekcją szpitala…- Zaczął Sambor, usiadł na biórku i odłożył dokumenty którymi zajmowała się Anna.
– No i po co? mówiłam ci że nic mi nie jest…
– Nie twierdzę że coś ci jest, tylko że przyda ci się odpoczynek od pracy, Zgodnie wszyscy stwierdzili że zasłużyłaś na dwa tygodnie wolnego.
– Oszalałeś… A kto przejmie moich pacjentów?
– Spokojnie, przecież nie jesteś jedynym lekarzem… nie jesteś niezastąpiona.- Michał spojrzał się na Annę ktora posmutniała od razu.
– Przepraszam, nie chciałem cię urazić…
– Nie, nie o to chodzi że poczułam się urażona… ale o to że… co ja zrobię z takim czasem wolnym… przecież siedząc w domu to umrę z nudów.
– wyjedź gdzieś z Wiktorem…
– Z wiktorem… taak…
– Coś nie tak między Wami?
– Sama nie wiem… Nie rozmawiamy prawie w ogóle… w domu widzimy się raz na jakiś czas, bo tu moja praca, tu jego praca… On sam powinien iść na urlop bo jest bardziej przepracowany ode mnie…

***
Po pracy Anna wróciła do domu, była zdziwiona gdy zobaczyła w domu Wiktora.
– O a co ty tu robisz tak wcześnie? Góra też cię wysyła na urlop?
– Mnie? jaki urlop? nic mi o tym nie wiadomo…
– Wiktor podszedl do niej i pocałował ją w policzek.
– Urwałem się wcześniej, bo chciałem zrobić Zosi niespodziankę, w końcu tak mało czasu z nią spędzam, że zaraz zapomni jak wygląda jej staruszek.
– No już nie przesadzaj, nie jesteś taki stary.
Anna podeszła do niego i objęła go ramieniem.
– No no, ja już wiem co takie młode myślą…- Roześmiał się a Anna stała bez ruchu.
– Aniu, kochanie… wszystko w porządku?
– Tak, a czemu pytasz?
– Bo jakaś blada jesteś… zmęczona? źle się czujesz?
– Nie… nic mi nie jest… kiepsko spałam.
– A co z tym urlopem o którym mówiłaś?
– A uparli się… stwierdzili że jestem przepracowana.
– No i mieli racje. idź usiądź sobie, ja tu zaraz skończę bawić się w kucharza i razem poczekamy na Zośkę, a potem może jakieś kino, kolacja…
– Tak to dobry pomysł… ale jeszcze muszę poczekać na Marcina.
– Marcina? tego od Stanisława?
– Tak, widzę że już zdążyłeś go poznać.
Wiktor zmarszczył brwi i spojrzał się na Annę. Jego ciepłe spojrzenie od razu zmieniło się w zimne i obojętne.
– Tak poznałem, przylazł do stacji, owinął sobie Artura wokół palca i dostał pracę.
– Wiktor, nie mów tak, jest na prawdę dobry w tym co robi, a raczej był dobry w Stanach…
– Ciekawi mnie tylko, dlaczego zrezygnował z pracy w stanach i przyjechał tu… czy kolejny Potocki chce zamieszać w naszym życiu?
– Wiktor, nie bądź taki ostry… Marcin jest zupelnie inny niż Stanisław. Jak go poznałam na ślubie Moim i Stanisława i jeszcze poźniej… wydawał się bardzo sympatyczny i zupełnie inny niż jego brat.
– Tak tak… Stanisław też na początku ci się taki wydawał, ja cię tylko ostrzegam, nie wchodź z nim proszę w żadną relację… to może się źle skończyć…
– Wiktor… Czyli rozumiem że w pracy też będziesz do niego uprzedzony?
– Mam nadzieję że nie będę musiał z nim pracować. Po tym wszystkim co przeszliśmy przez Stanisława, nie zniosę tego że będę musiał oglądać jego parszywa gębę w karetce… no chyba że sobie zrobi operacje plastyczną…
Stali tak chwilę w ciszy patrząc się na siebie, żeby za chwię objąć się i wybuchnąć głośnym śmiechem.
– A wam co tak wesoło? tez bym się pośmiała, miałam dziś w szkole okropny dzień.
Do domu weszła Zosia, rzuciła torbę na podłogę i weszła do kuchni.
– Co tu tak ładnie pachnie?
– Zosiu, twój tata dzisiaj bawi się w kucharza- roześmiała się Anna, wyciągając talerze z szafki.
– Super, Tato dawno nic nie gotowałeś. Co to za okazja?
– Żadna, po prostu tak jakoś mi się zachcialo.
– Taak, jasne.
Zosia spojrzała się na Annę, obie nie mogły opanować śmiechu.
Rozległ się dzwonek do drzwi.
– Ja otworzę.
Zośka wstała z krzesła i podbiegła do drzwi.
– Dzień dobry. Ja do Ani.
Marcin stał w drzwiach z tą samą walizką i teczką co wcześniej.
– Tak… już zaraz… zawołam…
– Coś się stało?
– Nie tylko…
– Tak mi się przyglądasz, młoda damo… ach przepraszam, nie przedstawiłem się, Marcin Potocki.
Wyciągnął rękę w jej stronę.
Zosia stała jak wryta, nie mogła uwierzyć że spotkała kogoś tak podobnego do Stanisława. otrząsnęła się z podziwu i również podała mężczyźnie rękę.
– Miło mi, Zosia… Zosia Banach…
– Piękne imię równie pięknej kobiety.
Marcin trzymał lekko rękę Zosi, uniósł ją a sam pochylając się, złożył na jej dłoni pocałunek.
– Zośka, kto przyszedł?
Anka podeszła do drzwi, Zosia jej nie odpowiadała, stała tylko i uśmiechała się do nowo poznanego mężczyzny.
– Cześć Marcin, wejdź, zaraz dam ci klucze.
Marcin wszedł do środka i poszedł za Anną, Zosia zamknęła drzwi i obserwując cały czas mężczyznę, szła za nim.
– Zośka, chodź bo ci zupa wystygnie…- Z kuchni zawołał ją Wiktor, ale ona nie reagowała, stała przy Ani i Marcinie jak zaczarowana.
– Och dziękuję, ratujesz mi życie.
– Nie ma sprawy, możesz tam zostać tak długo jak chcesz… Ja jak widzisz mieszkam tu z Wiktorem i Zosią, więc będziesz mieć cały dom dla siebie.
– Tak… tylko co ja zrobię z tak wielkim domem, jestem sam jeden- Roześmiał się ciepło.
– No… zawsze możemy pana kiedyś odwiedzić.- Powiedziała Zośka.
– Jaki tam pan… Marcin jestem, już ci mówiłem.
– A no… tak…
– Zosiu, chyba tata cię wołał…
– Tak Aniu już idę… to do zobaczenia… Marcin.
– Pa Zosiu.
Zośka poszła do kuchni, Marcin z Anną odprowadzili ją wzrokiem.
– Fajną masz tą córkę.
– To nie jest moja prawdziwa córka, tylko Wiktora i jego… zmarłej żony…
– Och, przepraszam… nie powinienem…
– Nie no spokojnie… nie jest moja ale bardzo bardzo ją kocham.
– Rozumiem… w takim razie ja już będę leciał, nie chcę wam przeszkadzać, spotkamy się kiedy indziej. Trzeba się wyspać przed pierwszym dniem nowej pracy.
– No uwarzaj bo doktor Góra ci nie podaruje spoźnienia…
– i z pensji potrąci- rozległ się głos Wiktora z kucni
– Tato…
– No co? ja tylko tłumaczę panu Marcinowi, jakie u nas w stacji panują zasady.
– mógłbyś być trochę milszy…
– Zośka… Czy ty wiesz kto to jest?
– No kto? bardzo miły i przystojny młody mężczyzna…
– Zośka! Po pierwsze za stary dla Ciebie, po drugie to brat bliźniak stanisława potockiego… o którym chyba nie muszę ci przypominać…
– Nie tato… nie musisz… ale to czy Marcin jest dla mnie za stary, to się jeszcze okaże.- Zosia uśmiechnęła się do ojca i wstała od stołu.
– Co ty kombinujesz?
– Ja? no przecież że nic…

8 replies on “Rozdział 11”

@cinkciarzpl tak chciałam by to by Stasio ożył ale potem stwierdziłam że już się chyba naczytaliscie horrorów… i zrobi się już niedługo coś mega śmiesznego 😀

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink