Tydzień później po traumatycznych wydarzeniach związanych z Zosią, Wiktor i Anna postanowili z bólem serca ale umieścić ją w ośrodku terapeutycznym. Mieli nadzieję, że tam pomogą jej pozbierać się i wyjść z nałogu picia alkoholu.
Tato… ja nie chce tu być…
Wiem kochanie… ale nie mamy innego wyjścia, my nie potrafimy ci pomóc… tutaj są specjaliści… Wiktor patrzył się na smutną córkę. Jemu samemu też było ciężko w tej sytuacji.
Zosiu… będziemy cię odwiedzać tak często jak to tylko będzie możliwe.
Wiem Aniu…
Chwile tak stali, trzymając się za ręce. Podeszła do nich wysoka kobieta, o rudych długich włosach.
Państwo Banach jak sądzę? Dzień dobry.
Tak… Wiktor podał rękę kobiecie.
Witam. Kaja wrocławska. Jestem psychologiem i będę miała zajęcia z państwa córką. Ty pewnie jesteś Zofia? Zwróciła się do dziewczyny.
Zosia… powiedziała cicho.
W porządku, Zosiu. Miło mi cię poznać.
Mi chyba nie… Odburknęła.
Zosiu… Nie bądź nie miła. Uspokajała dziewczynę Anna.
Spokojnie, spokojnie… jestem przyzwyczajona na takie pierwsze reakcje.
Czy możemy odwiedzać córke?
Tak panie Banach, raz w tygodniu przez pierwszy miesiąc a potem jak będą jakieś efekty, to dwa razy.
To ile ja tu będę siedzieć? Oburzyła się Zosia.
Tyle ile będzie trzeba… odpowiedziała kobieta, biorąc jej torbę.
Dobrze, musimy iść, nie martw się, pokażę ci wszystko co trzeba, poczujesz się prawie jak w domu. Zapewniła ją.
No właśnie… prawie… Zosia przytuliła się do Anny i Wiktora i ze smutną i zbolałą miną powlokła nogami za kobietą.
Zosiu, wszystko będzie dobrze. Powiedział Wiktor, patrząc na odchodzącą córkę. Anna wtuliła się w niego.
Ja nie wiem czy ona…
Aniu… spokojnie, Zosia wyjdzie z tego… poradzi sobie i będzie tak jak dawniej… Wiktor gładził ukochaną po głowie.
Ale czy na prawdę nie było innej możliwości?
Rozmawiałem z Moniką… poddała mi ten pomysł… więc czemu byśmy nie mieli spróbować.
No tak… jak Monika da jakiś pomysł to zawsze jest najlepszy…
Aniu, kochanie… niewyzłośliwiaj się, proszę…
wracajmy do domu.
Dobrze… westchnął.
Monika leżała w swoim łóżku, bolała ją głowa, ale nie wiedziała dlaczego, przecież wczoraj wieczorem nie była na żadnej imprezie, jak zwykle siedziała w pracy do późna. Tak to jest jak się nie ma życia prywatnego i trzeba oddawać się pracy w całości. Jednak jej to pasowało, nie narzekała na swoje życie.
Do jej łóżka podszedł żółw i wychylił swój łeb.
Tuptuś… co jest… Zawadzka podniosła się z łóżka i spojrzała na swojego współlokatora.
A No tak… przecież muszę cię nakarmić… sorry zapomniałam.
Wstała i poszła do kuchni, żółw leniwie i powoli polazł za nią.
Nasypała mu do miski i podeszła do lustra w korytarzu.
Boże jak ja wyglądam…
Tuptuś stanął koło niej i posmyrał ją łapką po nodze.
No tak wiem… jakbyś umiał mówić to pewnie byś mi powiedział, że w takim stanie w jakim się znajduje to żaden facet by na mnie nie spojrzał… już już, idę się ogarnąć.
Monika po rozmowie z Żółwiem udała się pod prysznic, ubrała się, umalowała i spóźniona popędziła do pracy, zapominając o zamknięciu drzwi od domu.
Żółw podszedł do uchylonych drzwi, łapą otworzył je szerzej i wyszedł.
Chodził tak chwile po mieście, jak to bywa, zwierzęta z małym rozumiem takim jak on, nie planował sobie tras i nie myślał gdzie dojdzie.
Mijał pojedynczych ludzi, patrzyli się na niego ale nie zbliżali się, bali się, bo niecodziennie po ulicach chodzi wyrośnięty żółw.
Dobrze doktorze… wiem że jestem spóźniony, już zaraz będę w stacji. Mówił do telefonu Piotrek, który właśnie wychodził ze sklepu. podszedł do swojego sportowego samochodu i rozejrzał się. Włosy na głowie stanęły mu dęba a zakupy wypadły z jego rąk na widok zwierzęcia, które spokojnie stało obok auta.
No nieźle… jak widać mój samochód przyciąga nie tylko kobiety. Zaśmiał się i pozbierał zakupy z ziemi.
Hej gościu… co ty tu robisz? Spytał żółwia, i patrzył się na niego jakby oczekiwał odpowiedzi.
A No tak… przecież ty nie mówisz… Nie możesz tu tak stać… ale nie mogę też cię odwieźć do schroniska… powiedział i zawachał się, czy żółwie też przebywają w schronisku.
Dobra nie ważne… na razie zabiorę cię do stacji… może Góra mnie nie zabije… a potem… a potem chyba pojedziesz ze mną do domu, Martynka się ucieszy, zawsze chciała mieć zwierzaka.
Piotr schylił się i wziął ostrożnie żółwia na ręce. Zwierz był tak duży że o mało oboje nie upadli. Schował go do bagażnika, niezamykając klapy, miał nadzieję tylko że nie zachce mu się z tamtąd wychodzić, podczas jazdy, bo wtedy nadawał by się tylko na zupę żółwiową, której swoją drogą, strzelecki nigdy nie jadł.
Piotrek… co to jest to coś co za tobą idzie? Spytała się Lidka patrząc na kolegę.
To żółw… oznajmił spokojnie.
Znalazłem go w środku miasta i postanowiłem zabrać. Dodał.
Oszalałeś? Jak Góra cię zobaczy… z resztą… dzisiaj u nas jest jakaś nowa babka… są razem w gabinecie i chyba się kłócą.
Jaka nowa babka? Mam nadzieje że nie na miejsce Martyny…
nie spokojnie… Wiktor miał iść na urlop po tych wydarzeniach z Zosią… ona miała przyjść na zastępstwo…
Świetnie… powiedział Piotr z sarkazmem.
To co pani Gabrielo… chyba się rozumiemy… szefem stacji zostaję ja, a pani pracuje tu do powrotu doktora Banacha z urlopu, bo w stacji musi być minimum dwóch lekarzy. Dało się słyszeć głos Góry, który właśnie wychodził ze swojego gabinetu, wraz z nową lekarką.
Doktorze Góra… zapewniam pana, że mi zostało odgórnie nakazane bym przejęła pańskie obowiązki jako szefa stacji… nie chcę ale… taki dostałam rozkaz. Powiedziała kobieta stanowczo.
Ale nie rozumiem dlaczego…
Dlatego że dopatrzyli się kupy błędów w pańskich działaniach i komisja musi to dogłębnie sprawdzić.
Jakiś błędów… ja nie popełniam błędów… oburzył się Artur.
Aaaaaaaa! Krzyknął potykając się o żółwia i przelatując przez niego.
Doktorze Góra, nic panu nie jest? Nie wiedziałam, że macie zwierzęta w stacji…
Zdziwiona Gabriela ominęła stworzenie i podeszła do leżącego i jęczącego z bólu Artura.
Strzeeeeeleckiiii… Chooooiwaaaanieeec… aaaaa!!!
Co się stało? Piotr i Lidka zerwali się i pobiegli do Góry. Gdy zobaczyli go leżącego… a obok niego spacerującego sobie w kółko żółwia, nie mogli przestać się śmiać.
Czy wy możecie być przez chwilę poważni… uległem wypadkowi… wzywajcie karetkę… y znaczy… No zróbcie coś… saturacja, ciśnienie…
No doktorze, brawo, jestem pełna podziwu że nawet w ciężkim stanie, potrafi pan radzić sobie ze swoimi ludźmi. Kobieta uśmiechnęła się do niego, ale Artur nie odwzajemnił tego.
Piotr i Lidka po chwili przetransportowali go na kanapę i opatrzyli mu złamaną nogę.
Doktorze, i tak trzeba pana oddać do szpitala. Stwierdziła Lidka.
Chowaniec… ty mi lepiej powiedz co tu robi ten chodzący kamień…
Doktorku, to nie kamień, to żółw… poprawił go Piotr.
Nie ważne, może to być nawet oponą samochodową, ale i tak nie powinno tego być w stacji… Góra ze złości wymachiwał rękoma.
Doktorze spokojnie, po pracy go zabiorę… powiedział Piotr, głaszcząc żółwia po skorupie.
Strzelecki… ja ci dam po pracy… Mówił przez zaciśnięte zęby.
Wiesz co oznacza teraz mój stan… Dodał pytająco.
Oznacza to, że zostanę tu na dłużej i chyba jednak przejmę za pana doktorze obowiązki szefa stacji.
Lidka spojrzała się na kobietę.
a kim pani właściwie jest? Spytała
A, przepraszam, nie przedstawiłam się… Doktor Gabriela Morawska.
Powiedziała i w tym samym momencie do stacji wszedł Wiktor.
Cześć dzieciaki, cześć Artur… Dzi… dzień dobry pani. Podszedł i podał rękę Morawskiej.
Pan to pewnie ten wspaniały doktor Banach? Spytała.
Nieprzesadzajmy z tym wspaniałym… ale tak… Banach.
Wiktor uśmiechnął się.
Miałam pracować tu w zastępstwie za pana ale…
Tak słyszałem. Wtrącił się jej w słowo.
Ale chyba z pańskiego urlopu nic nie wyjdzie.
A to czemu? Odchrząknął.
Pana kolega przegrał walkę z żółwiem. Dla dobra stacji ja przejmuje jego obowiązki a pan… No cóż… musi przełożyć urlop.
Jaką walkę? Z jakim żółwiem? Zdziwił się.
Rozejrzał się po pomieszczeniu i w kącie dostrzegł skorupę.
Tuptuś… co ty tu robisz chłopie… Banach podszedł do żółwia.
Wi… Wiktor… ty znasz te bestie? Artur popatrzył na nich.
Artur, to nie jest żadna bestia, to żółw starszej sierżant Zawadzkiej… co on tu robi?
No przyszedł…
Sam przyszedł?
No nie sam… ze Strzelekim…
Piotrek? Skąd go masz? Monika pewnie się martwi… Wiktor spojrzała je na nieco rozbawionego Piotra.
Chodził sobie po mieście, więc go zabrałem, bo mogło mu się coś stać. Powiedział Piotr.
Świetnie. Dobrze zrobiłeś, już dzwonię do jego właścicielki.
Wiktor wyciągnął telefon i poszedł do szatni.
Cześć Monika, jesteś w pracy… No to przyjedź do stacji… nie uwierzysz… No mówię ci że nie uwierzysz… mamy tu kogoś kto za tobą chyba tęskni… Nie nie ja…
Banach roześmiał się.
No twojego żółwia… nie zadawaj więcej pytań tylko przyjeżdżaj.
Monika wpadła do stacji kilkanaście minut później.
O matko… Tuptuś… co ty tu… jak ty tu…
Podbiegła do niego i objęła go mocno za szyje.
Piotr go znalazł na mieście. Powiedział Wiktor, przerywając tę romantyczną chwile.
Och dziękuje… nie wiem co bym zrobiła gdyby coś mu się stało… to jedyna bliska mi osoba jaką mam.
Powiedziała Zawadzka podchodząc do Piotra i całując go w policzek w ramach podziękowania.
Nie ma sprawy pani sierżant… a jak to się stało że wyszedł z domu? Zdziwił się Strzelecki.
Pewnie zapomniałam zamknąć drzwi…
Zawahała się i dodała:
Tuptuś, czy wybierając się na spacer, zatrzasnąłeś za sobą drzwi?
Wszyscy patrzyli się to na Monikę, to na żółwia.
No, to super. Dodała Zawadzka po chwili.
Pani sierżant! Chciałbym zgłosić napad.
Zawołał ją Artur, leżący nadal na kanapie.
Doktorku… daj spokój. Starała się powstrzymać go Lidka.
Co się stało, jaki napad? Monika podeszła do niego.
Ten żółw na mnie napadł… proszę go wsadzić…. Na długie lata…
Artur, ty chyba nie mówisz poważnie… uspokajała go Lidka.
Haha dobrze doktorze, gwarantuje panu, że Tuptuś sam nie opuści progu mojego domu, do końca życia… a życie przed nim jeszcze dłuuugie. Zaśmiała się Monika i zabrała żółwia do domu.
9 replies on “Rozdział 28”
boooooooże szczam i doooooooojeeee! Żółw, to wszystko, leeeeeeeeezeeeeeeeee! Natalia uspokój mnie na ts b umreeeeeeee!
Nieeeee nieeee nie, tonie na moją przeponę, ja już nie mogę, z żółwia, góry 😀 Hahahaha, to jaki to musiał być gigant
ha ha ha Natiiiiiiśśśśśśśśśś sz/ sr/m i wszystko inne choć nie okazuję w głos , bo nie mogę. Tuptuś rozwaaaaalaaaaaaa
Nieeeee, nie mogę hahahaahahahahahahahaha. Leeeżę, kuuur, leeeeżę!
Swoją drogą, ja myślałam, że tylko na mojego starszego brata mama wołała Tuptuś. 😀 😀 😀
dobreeeeeee!
Hahahahhahaha. Ja właśnie padłam! 😀
hahahahahahahaha. dobre.
Jejku. czytam ten rozdział jeszcze raz i siedze i płacze!