Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 30

Czy w końcu moźemy porozmawiać? Młoda pani psycholog pochyliła się nad łóżkiem Zosi.
Nie! Krzyknęła i zasłoniła twarz rękoma.
Zosia, wiesz że im dłużej odmawiasz terapii, tym dłużej tu zostaniesz?
Mam to gdzieś, ja nie chcę tu być. Nienawidzę was wszystkich!
Zosiu… spokojnie, porozmawiajmy, postaram ci się jakoś pomóc. Kobieta usiadła na łóżku przy Zosi.

Czy w końcu moźemy porozmawiać? Młoda pani psycholog pochyliła się nad łóżkiem Zosi.
Nie! Krzyknęła i zasłoniła twarz rękoma.
Zosia, wiesz że im dłużej odmawiasz terapii, tym dłużej tu zostaniesz?
Mam to gdzieś, ja nie chcę tu być. Nienawidzę was wszystkich!
Zosiu… spokojnie, porozmawiajmy, postaram ci się jakoś pomóc. Kobieta usiadła na łóżku przy Zosi.
Po co pani chce ze mną rozmawiać… przecież jestem pieprzoną alkoholiczką… Mój ojciec specjalnie mnie tu oddał… chciał się mnie pozbyć, by prowadzić swoje idealne życie!
Czyli mam rozumieć że nie chcesz zobaczyć swojego braciszka?
Zosia podniosła głowę i od razu jej twarz spogodniała.
Co? Czyli Ania już urodziła… Ale to o miesiąc za wcześnie.
Zdziwiła się.
Spójrz, twój tata dzisiaj mi to wysłał dla ciebie. Nie chciał z tym czekać aż przyjdzie.
Zosia wzięła telefon kobiety do ręki i patrzyła na małą istotkę zawiniętą w koc.
Jaki piękny… a jak… jak się nazywa?
Franek.
Jest piękny… może pani… przekazać gratulacje ode mnie… W jej głosie dało się słyszeć wzruszenie.
Sama możesz to zrobić. Powiedziała, wzięła swój telefon i zadzwoniła do Banacha.
Ale przecież ja nie powinnam…
Zosiu, uznajmy że to część terapii.
Kaja dała dziewczynie telefon i wyszła z jej sali.
Cześć Tato… tu Zosia…
Zosia? Kochanie, co się stało że dzwonisz, myślałem że nie moźna mieć tam telefonu. Zdziwił się Wiktor.
Bo nie można, ale pani psycholog pozwoliła mi zadzwonić po tym jak pokazała mi zdjęcie Frania. Jest cudowny.
Tak to prawda, jest tak samo piękny jak ty kiedy byłaś dzieckiem.
A jak się czuje Ania?
Jestem teraz u niej w szpitalu… znaczy nie wychodziłem z niego od wczorajszego porodu… Ania śpi, ale przekaże że dzwoniłaś.
Przekaż. Zosia uśmiechnęła się.
A jak ty się czujesz kochanie?
Sama nie wiem… chciałabym już stąd wyjść… Powiedziała zrezygnowana.
Wiem słoneczko, ale jeszcze nie możesz.
Zosiu, już czas. Kaja weszła do sali i pogoniła ją gestem ręki.
Tato… muszę kończyć.
W porządku, przyjadę tak szybko jak się da. Kochamy cię.
Ja was też…
Rozłączyli się, a Zosia oddała telefon.
Bardzo Pani dziękuje.
Nie ma za co. Przestań z tą panią… Kaja jestem. Wyciągnęła rękę w jej stronę.
Zosia. Podała jej rękę.
To co, może pójdziemy na spacer? Na tyłach ośrodka jest śliczny park? Kaja pokazała widok za oknem.
No… może… najwyższy czas się stąd ruszyć… Dziewczyna wstała, narzuciła na siebie bluzę i obie wyszły.

Usiadły na ławce i chwile patrzyły na siebie w millczeniu.
Jesteś bardzo piękną kobietą.
Dziękuje… ale ja tak w całe nie uważam. Zosia pokręciłam przecząco głową.
Dlaczego tak nie uważasz?
Bo jestem… zwyczajna… nic we mnie wyjątkowego i wspaniałego… nikt mnie nie uważa za taką, No może poza… Urwała i spojrzała się na swoje nogi.
Poza Aleksem? Kaja dotknęła jej ramienia.
Skąd wiesz jak on ma na imię… znaczy miał…
Zosia wyraźnie posmutniała.
Twój tata mi mówił… przepraszam, nie chciałam by zrobiło ci się przykro…
Nie. Nic nie szkodzi… muszę w końcu zacząć normalnie o nim rozmawiać.
Znowu spojrzały się na siebie, a Zosia poczuła, że może kobiecie zaufać.
To co się stało… ja nie wiem… nie potrafię jeszcze o tym mówić.
Spokojnie, mamy dużo czasu… Nie każe ci opowiadać o wszystkim już teraz.
Ja tylko chciałam by ktoś mnie pokochał, chciałam być dla kogoś ważna… tak jak Ania jest ważna dla mojego taty… Na mojej drodze pojawił się Aleks… i byłam taka szczęśliwa. A teraz… a teraz to już nic nie ma sensu.
Mówiła a łzy spływały jej po policzkach.
Zosiu, zapewniam cię że jeszcze kiedyś znajdziesz kogoś kto tak cię pokocha.
Skąd wiesz? Popatrzyła się zapłakanych oczami z niedowierzaniem.
Bo jesteś młoda i taka śliczna, na pewno kogoś. Iedługo poznasz.
A… ty… masz kogoś? Zagadnęła Zosia.
Ja nie… mężczyźni mnie nigdy jakoś nie interesowali.
Jak to? Zdziwiła się.
Od zawsze wiedziałam, ze jestem inna niż wszystkie moje koleżanki… od zawsze wiedziałam że bardziej podobają mi się kobiety.
Zosia odsunęła się gwałtownie.
Nie bój się… to nic strasznego zakochać się w kobiecie. To przyjemne uczucie.
Ja nigdy nie…
Jąkała się i zaczęła się bać tej znajomości.
Nie bój się… przecież niczego nie sugeruje. Kaja przesunęła się bliżej.
A czy… czy związek z kimś tej samej płci jest taki sam jak z mężczyzną? Zapytała niepewnie.
Wiesz… nie wiem… nigdy nie byłam z mężczyzną, więc nie mam porównania.
To brzmi strasznie absurdalnie… nie mogłabym całować się z kobietą…
Mówisz tak, bo nigdy tego nie próbowałaś.
No bo… nie miałam okazji… Wykrztusiła.
Pokaże ci… Kaja przesunęła się do niej jeszcze bliżej, wzięła jej twarz w swoje ręce i spojrzała jej w oczy.
Zosiu, jeszcze możesz się wycofać.
Nie chce… chce spróbować. Oznajmiła i ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku.
Po kilku sekundach ich usta rozłączyła się
No, i jak było?
Sama nie wiem… inaczej…
No dobrze, to na dzisiaj dość przyjemności, czas zabrać się do pracy młoda damo. Powiedziała Kaja i zabrała Zosię do jej sali by przeprowadzić z nią pierwszą część terapii.

Wiktor po rozmowie z Zosią, postanowił zobaczyć jak czuje się Franek. Zrobiono mu badania i jak na wcześniaka, trzymał się zaskakująco dobrze. Nie Budząc Anny wyszedł z jej sali.
Doktorze! Usłyszał za sobą znajomy głos.
Marcin? Co ty tu robisz… Zdziwił się na widok kolegi.
Przywieźliśmy pacjenta z doktor Morawską.
Ach tak… i jak się jeździ z nową panią doktor?
Proszę cię… nie wiem z której choinki urwała się ta babka…
ciiszej, ściany mają uszy. Uświadomił kolegę Banach.
No tak, zapomniałem że wiedźmy wszystko słyszą. Po tych słowach oboje się zaśmiali.
No już już, spokój… nie może być przecież taka zła. Wiktor zastanawiał się przez chwilę.
Marcin, może chcesz iść ze mną do Franka?
Serio? Bardzo chętnie. W stacji tylko o tym dzisiaj gadają. Mężczyzna ochoczo pokiwał głową, i obaj udali się na oddział noworodkowy.
Cicho weszli do sali pełnej dzieci w inkubatorach. Przy niektórych siedzieli zatroskani rodzice, lub pielęgniarki.
Wiktor podszedł do inkubatora w którym powinno leżeć jego dziecko, jednak ku jego zdziwieniu, Franka tam nie było.
Przepraszam, gdzie jest mój syn. Skierował się w stronę pielęgniarek.
No jakto gdzie, powinien być na swoim miejscu. Odrzekła oschle jedna z kobiet.
No ale jak się pani przyjrzy… to jego miejsce jest puste.
O cholera! Musiałyśmy pomylić dzieci. Zorientowała się druga.
Jak to pomylić? Wtrącił się Marcin.
No… bo jedno dziecko zostało dziś zabrane do domu i…
i zamiast prawidłowego dziecka, zostało zabrane moje, które nie powinno być stąd zabierane?!
Banach zaczerwienił się ze złości.
ja przepraszam, ja nie wiem jak to się stało…
Wiktor nie chciał słuchać tłumaczenia tępych pielęgniarek i poszedł szukać lekarza.
Znalazł go w szpitalny, bufecie, przy spożywaniu obiadu, usiadł i ze stoickim spokojem, na jaki teraz było go tylko stać, wytłumaczył w czym jest problem.
Lekarz gwałtownie wstał i wypluł na talerz to co właśnie przeżuwał.
Razem udali się sprawdzić kto ostatnio był wypisywany z oddziału.
Znaleźli, było to młode małżeństwo z dzieckiem.
Zadzwonili i poprosili by państwo wrócili do szpitala.
Pół godziny później, para przyszła. Kobieta trzymająca dziecko na rękach była wściekła.
Panie Banach, proszę się przyjźeć, czy to pański syn?
Wiktor podszedł do kobiety i spoglądał na dziecko.
O czym pan mówi do cholery… to moja córeczka Lilka… dzisiaj zabraliśmy je stąd.
Jest pani tego pewna? Spytał Wiktor.
A czy pan myśli że nie poznałabym własnego dziecka?!
Spokojnie, ja tylko chciałem…
nie interesuje mnie co pan chciał! To pogwałcenie mojej i dziecka prywatności!
Kochanie, a może po prostu sprawdzimy? Wtrącił się mąż kobiety.
Sam przynosiłeś mi dziecko… czyli jak się pomyliłeś to cię zabije…! Rozwścieczona kobieta oddała dziecko lekarzowi, który poszedł za parawan sprawdzić płeć dziecka.
Wszyscy czekali w niepokoju.
Chłopiec. Najwidoczniej ktoś źle założył bransoletę z imieniem dziecka. Przepraszam w imieniu personelu, Panie Banach.
Lekarz oddał dziecko Wiktorowi.
nic nie szkodzi… dobrze, że tylko tak to się skończyło. Wiktor westchnął i przytulił swojego synka.
Jak pan mógł nie poznać że to nie jest pana córka? Spytał się roztrzęsionego mężczyzny Marcin.
Panie… dla mnie wszystkie te dzieci wyglądają tak samo… oznajmił drżącym głosem.
To w takim razie, gdzie nasza Lilka? Spytała nerwowo kobieta.
Proszę chwilę poczekać, na pewno się znajdzie. Starał się uspokoić ją lekarz.

Wiktor i Marcin wyszli z oddziału i stanęli na zewnątrz. Banach z nerwów odpalił papierosa.
To było całkiem zabawne. Marcin uśmiechnął się pod nosem.
Oszalałeś. Pogadamy jak tobie zaginie dziecko.
Oj nie mówię o tym, tylko o tym, że nie potrafili rozpoznać swojego dziecka.
No może to i trochę nawet zabawne… ale… nie mów o niczym Annie, nie chcę jej niepotrzebnie denerwować.
W porządku.

6 replies on “Rozdział 30”

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink