W stacji dyżur nocny jak prawie zawsze przypadł na Martynę i Piotrka, doktor Góra był w tej sprawie nieustępliwy i zawsze ich umieszczał w grafiku. Może dlatego że zdawał sobie sprawę z tego, że w stacji dziecka sobie nie zrobią, a to by dopiero namieszali w zespole, już wystarczy że Banach będzie niedługo zmieniał pieluchy.
Ani Piotr ani Martyna nie mieli nic do gadania, ostatnia noc w domu… nie pamiętali kiedy była, premii za nocne dyżury też jakoś dawno nie widzieli, no ale cóż, Góra ich pan a z panem się nie dyskutuje bo jeszcze w dzień dostaną dodatkowy dyżur.
– Nad czym tak myślisz Martynka? Piotr spojrzał się na ukochaną, która siedziała na kanapie z kubkiem kawy.
– Nad naszym życiem, jak tak dalej będziemy pracować to nie starczy nam czasu na… Urwała i popatrzyła do kubka.
– Na co?
– Na… no wiesz…
– No… jakbym wiedział to bym nie pytał… Oburzył się już dość zmęczony Piotrek.
– No wiesz… na takie małe… różowe…
– Chcesz małe i różowe? Da się zrobić.
– Serio? Zdziwiła się Kubicka.
– No pewnie, zaraz po dyżurze przejadę się do zoologicznego i… Nie zdążył dopowiedzieć, Martyna wściekła wybiegła ze stacji, strącając tym samym kubek, który się rozbił a jego zawartość znalazła się na podłodze.
– No to Góra mnie zabije… Pomyślał i zabrał się za sprzątanie.
– Strzelecki! Czy ty chociaż raz możesz niczego nie zepsuć! Rozwścieczony Artur, stał nad nim z założonymi rękami.
– Ale to nie ja…
– No nie ty… ale pewnie przez ciebie… Myślałem że drzwi z zawiasów wylecą jak Kubicka wychodziła. Ach czy wy zawsze musicie się kłócić w pracy…
– Nie doktorze… Odpowiedział zrezygnowany Piotr, wycierając podłogę.
Martyna stała przed stacją, miała już dość Piotrka, który od jakiegoś czasu zachowywał się beznadziejnie, ze wszystkiego sobie żartował i nic nie można było mu powiedzieć na poważnie.
Pomijając to, nadal go kochała, i chciała mieć z nim dzieci, ale on nie wykazywał żadnego zainteresowania tym tematem. Seks był i jest w ich związku cudowny ale Piotrek jakoś specjalnie się nie starał i nie pilnował terminów w jakich mogło dojść do zapłodnienia swojej partnerki.
– A może on nie chce mieć ze mną dzieci? Zadała sobie pytanie Martyna, spojrzawszy się w niebo.
– Może dzieci nie ale… mam za to przesyłkę dla doktora Banacha.
– Co? Kubicka oprzytomniała, i spojrzała na stojącego przed nią mężczyznę.
– Co? Powtórzyła, a mężczyzna uśmiechnął się do niej.
– Mam paczkę dla doktora Wiktora Banacha. Odpowiedział.
– A… to proszę ją zawieźć do domu…
– Nie mogę… dostałem właśnie ten adres tu i muszę trzymać się procedur.
– Dobrze, niech pan wejdzie i położy ją gdziekolwiek.
Otworzyła drzwi a kurier wszedł do środka rozglądając się uważnie.
Od razu skierował się do szatni i schował paczkę w jednej z szafek.
– W porządku, dziękuje pani… pani…
– Martyna…
– Dziękuje Martyna, piękne imię . Pożegnał się z nią Całując ją w rękę.
– Kubicka skończyłaś już się dąsać? Wezwanie mamy. Artur ominął ją i poszedł do karetki a za nim poszedł Piotr, który spojrzał się na ukochaną ze smutną miną.
– Tak już idę… Dołączyła do zespołu.
– A co tym razem? Spytała.
– Samobójca. Odpowiedział Piotr.
– Doktorze… co tym razem. Zignorowała go i zapytała raz jeszcze.
– Świetnie… nadąsał się Strzelecki i odpalił Karetkę.
– Samobójca, stoi na dachu jakiegoś bloku i grozi że się zabije. Policja już prowadzi negocjacje ale uznali że…
– Że może im się nie udać i będziemy potrzebni… standard. Wtrąciła się w słowo Góry.
Gdy przyjechali na miejsce zobaczyli dwa radiowozy policji i mężczyznę, który chyba był negocjatorem, chyba, bo od 45 minut nie udało mu się dotrzeć żadnymi słowami do chłopaka stojącego na dachu.
– Jak sytuacja? Spytał Artur podbiegając do stojącej niedaleko Sierżant Zawadzkiej.
– Cześć. No jak widać, na razie jedyne co się udało to zyskać trochę czasu i wymyślić jakiś plan by go stamtąd ściągnąć…
– i co wymyśliliście? Spytała Martyna.
– Jeszcze nic… nie daje się do siebie zbliżyć, jeden z naszych chciał wejść na dach ale chłopak już prawie skoczył…
– Ja z nim pogadam. Powiedziała Martyna i pobiegła do budynku.
– Stój! Jak to ty… ty tu jesteś od ratowania jego życia a my od…
– No to właśnie to życie idę mu ratować. Wiktor jak by tu był, pewnie zrobił by to samo. Kubicka nie zważając na odpowiedź policjantki która tylko uśmiechnęła się na wspomnienie o Wiktorze, pobiegła dalej.
– To jest zbyt niebezpieczne! To ja tam powinienem być! Oburzył się Piotrek.
– No to czemu jej nie powstrzymałeś? Spytała Monika.
– Bo… bo by mnie nie posłuchała.
– Ach te kłótnie przedmałżeńskie, spokojnie z niej jest twarda babka, na pewno sobie poradzi. Zaśmiała się.
– Kubicka przestań zgrywać bohaterkę, natychmiast wracaj! Wolał ją Góra przez krótkofalówkę, ale ta niereagowania.
Martyna cicho wbiegła po schodach i otworzyła drzwi prowadzące na dach.
Miała nadzieje że nie przestraszy chłopaka i nie doprowadzi do tragedii.
Otworzyła drzwi i znalazła się u celu. Młody chłopak stał kilka metrów od niej, przestraszony i cały zlany potem.
– Odsuń się bo skocze! Krzyknął i podszedł bliżej krawędzi.
– Nie. Poczekaj. Ja chce tylko…
– Chcesz mnie namówić bym tego nie robił?!
– Nie. Chce Zrozumieć, poznać powód dla którego tak młody mężczyzna chce odebrać sobie życie.
– Zostawiła mnie, rozumiesz! Powiedziała że nie chce mieć ze mną dzieci! Że nie nadaje się na ojca! Że jestem wariatem…
– Spokojnie… to że skoczysz nie rozwiąże tego problemu… Jak się nazywasz?
– M… Maks. Wyjąkał chłopak.
– Maks, posłuchaj mnie, zejdziemy stąd a ja postaram ci się jakoś pomóc…
– Kubicka, nie marnuj czasu, zejdź natychmiast! Z komunikatora dało się słyszeć wściekły głos Góry.
– Doktorze, nie teraz… Odpowiedziała ale nie wyłączyła nadawania.
– Jak ty chcesz mi niby pomóc… Maks był już coraz bliżej ostatecznego kroku, Martyna powoli zbliżała się do niego.
– Mój partner… też nie chce mieć ze mną dzieci… powiedziała a z jej oczu popłynęły łzy.
– Co ona gada… jak to nie chce… Piotrek słysząc to wyznanie, wzdrygnął się.
– Piotr cicho… może to jest właśnie sposób by go uratować.
– Uciszyła go Monika i zabrała mu krótkofalówkę.
– Ale… słyszeliście co ona powiedziała… jak to nie chce mieć z nią dzieci…
– Strzelecki zamilcz… Tym razem uciszył go Artur.
Martyna stanęła obok chłopaka, patrzyli się na siebie, sama nie wiedziała czy te łzy to jej gra aktorska czy na prawdę boli ją to co powiedziała, to teraz nie było ważne, była tu w konkretnym celu, by uratować komuś życie, i to miała zamiar zrobić.
Piotr postanowił dołączyć do ukochanej i niezauważony pobiegł za nią na dach. Nikt go nie zauważył bo oczy wszystkich były skierowane teraz na to co dzieje się na górze.
– Dlaczego on nie chce? Zapytał Maks, chwytając Martynę za ramie.
– Bo jest niepoważny… myśli że życie to jeden wielki żart i wieczna zabawa… a to co ja mówię… nie dokończyła, Maks objął ją i ścisnął mocno.
Piotra od nich dzieliły już tylko drzwi, czekał i nasłuchiwał jak rozwija się sytuacja.
– Wiesz co, mam na to wszystko świetne rozwiązanie. Powiedział Maks, nadal trzymający Martynę w swoich objęciach.
– Jakie? Spytała.
– Skończymy z tym razem! Skoro oboje jesteśmy zranieni, to razem to zrobimy. Po tych słowach puścił Martynę i pchnął ją z całej siły w przepaść. Ta nie mogąc złapać równowagi zaczęła spadać.
– Nieeeeeeee!!!! Piotr wyskoczył zza drzwi i chciał to jeszcze zatrzymać, ale nie zdążył. Na dachu został tylko on… i Maks.
– Doktorze, Martyna!!!! Tyle zdołał powiedzieć zanim dopadł chłopaka, chwycił go za ubranie i zaczął szarpać.
– Dlaczego to zrobiłeś! Dlaczego!
– Ale co Martyna! Co się tam u was dzieje Strzelecki!
W tym samym momencie na górze pojawiła się policja.
– Co z Martyną?! Pytał zdenerwowany Piotr.
– Ty się mnie pytasz? Strzelecki nie błaznuj!
– Doktorze ale on ją wypchnął!
Policja sprowadziła chłopaka na dół, Piotr jeszcze chwile stał i szukał ukochanej.
– Pomyśl! Jeśli u nas na dole jej nie ma to…
– To jest na jakimś balkonie! Piotr doznał olśnienia, i zaczął rozglądać się po balkonach.
Zauważył leżącą Martynę na jednym z nich. Postanowił nie czekać ani chwili dłużej, zaczął ostrożnie ale szybko schodzić.
– A nie lepiej mu było jechać windą… skomentował to stojący na dole policjant.
– Myśli że jest jakimś pieprzonym Tarzanem albo spidermanem i zaraz będę miał dwójkę poszkodowanych. Góra wziął sprzęt i ruszył w kierunku drzwi, uprzednio upewniając się które to piętro.
Stał przed mieszkaniem, dzwonił… jednak nikt nie otwierał. Pociągnął za klamkę, było otwarte.
– Halo! Artur Góra pogotowie! Ja tu na balkon!
Powoli wchodził w głąb mieszkania.
– Doktorze szybciej! Usłyszał głos Piotra.
– Coś się doktor nie spieszył… stwierdził.
– Bo w tej pracy się nie biega, tak damo jak nie schodzi się po balkonach!
– Dobrze doktorze, wyciągnie pan konsekwencje później. Martyna jest na własnym oddechu, nieprzytomna, kręgosłup cały, tylko ta rana na głowie mnie nie pokoi.
– Odejdź Strzelecki, Artur odsunął kolegę i sam zaczął badanie.
– I co?
– I nico, wstrząs mózgu, złamana noga i ręka ale wyjdzie z tego. No to teraz rycerzu po deskę i do karetki… tylko tym razem po schodach.
W szpitalu, Martyna odzyskała przytomność, noga i ręka zostały włożone w gips i nic jej życiu już nie zagrażało.
Doktor Reiter opowiedziała jej o dzielnych wyczynach Piotrka, więc ona sama już nie mogła się doczekać, aż go zobaczy.
– Jak się czujesz? Zapytał Piotr wchodząc do sali z bukietem kwiatów. Usiadł obok na łóżku i pocałował ukochaną.
– Dziękuje za uratowanie życia. Powiedziała i odwzajemniła pocałunek.
– Wiesz że wszystko słyszałem… to co mówiłaś o o mnie i… Zawahał się.
– To nic, Piotruś, sama nie wiem czy mówiłam tak tylko pod sytuacje czy na prawdę…
– Ja wiem że nie jestem idealny ale… ale ja się zmienię, obiecuję, tylko już nie rozmawiaj z samobójcami.
– Nie musisz się zmieniać. Może to ja po prostu chciałam mieć dziecko w złym czasie…
– No teraz ten czas też nie jest odpowiedni.
Spojrzeli się na siebie i oboje wybuchnęli śmiechem.
– Strzelecki, ciszej, to jest szpital a nie wybieg dla małp w ZOO… W drzwiach sali stanął Góra z Marcinem.
– Doktorze…? Piotrek spojrzał na nich pytająco.
– No co, teraz jak Kubicka jest niedysponowana to nocne dyżury za nią przejmuje Potocki, i ruchy bo wezwanie mamy. A ta biedna Martyna, wreszcie sobie od ciebie odpocznie.
Martyna roześmiała się cicho.
– Świetnie… o niczym innym nie marzyłem… Westchnął, wstał i wyszedł z sali. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że noc była jeszcze długa.