Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 22

W stacji dyżur nocny jak prawie zawsze przypadł na Martynę i Piotrka, doktor Góra był w tej sprawie nieustępliwy i zawsze ich umieszczał w grafiku. Może dlatego że zdawał sobie sprawę z tego, że w stacji dziecka sobie nie zrobią, a to by dopiero namieszali w zespole, już wystarczy że Banach będzie niedługo zmieniał pieluchy.
Ani Piotr ani Martyna nie mieli nic do gadania, ostatnia noc w domu… nie pamiętali kiedy była, premii za nocne dyżury też jakoś dawno nie widzieli, no ale cóż, Góra ich pan a z panem się nie dyskutuje bo jeszcze w dzień dostaną dodatkowy dyżur.
– Nad czym tak myślisz Martynka? Piotr spojrzał się na ukochaną, która siedziała na kanapie z kubkiem kawy.
– Nad naszym życiem, jak tak dalej będziemy pracować to nie starczy nam czasu na… Urwała i popatrzyła do kubka.
– Na co?
– Na… no wiesz…
– No… jakbym wiedział to bym nie pytał… Oburzył się już dość zmęczony Piotrek.
– No wiesz… na takie małe… różowe…
– Chcesz małe i różowe? Da się zrobić.
– Serio? Zdziwiła się Kubicka.
– No pewnie, zaraz po dyżurze przejadę się do zoologicznego i… Nie zdążył dopowiedzieć, Martyna wściekła wybiegła ze stacji, strącając tym samym kubek, który się rozbił a jego zawartość znalazła się na podłodze.
– No to Góra mnie zabije… Pomyślał i zabrał się za sprzątanie.
– Strzelecki! Czy ty chociaż raz możesz niczego nie zepsuć! Rozwścieczony Artur, stał nad nim z założonymi rękami.
– Ale to nie ja…
– No nie ty… ale pewnie przez ciebie… Myślałem że drzwi z zawiasów wylecą jak Kubicka wychodziła. Ach czy wy zawsze musicie się kłócić w pracy…
– Nie doktorze… Odpowiedział zrezygnowany Piotr, wycierając podłogę.
Martyna stała przed stacją, miała już dość Piotrka, który od jakiegoś czasu zachowywał się beznadziejnie, ze wszystkiego sobie żartował i nic nie można było mu powiedzieć na poważnie.
Pomijając to, nadal go kochała, i chciała mieć z nim dzieci, ale on nie wykazywał żadnego zainteresowania tym tematem. Seks był i jest w ich związku cudowny ale Piotrek jakoś specjalnie się nie starał i nie pilnował terminów w jakich mogło dojść do zapłodnienia swojej partnerki.
– A może on nie chce mieć ze mną dzieci? Zadała sobie pytanie Martyna, spojrzawszy się w niebo.
– Może dzieci nie ale… mam za to przesyłkę dla doktora Banacha.
– Co? Kubicka oprzytomniała, i spojrzała na stojącego przed nią mężczyznę.
– Co? Powtórzyła, a mężczyzna uśmiechnął się do niej.
– Mam paczkę dla doktora Wiktora Banacha. Odpowiedział.
– A… to proszę ją zawieźć do domu…
– Nie mogę… dostałem właśnie ten adres tu i muszę trzymać się procedur.
– Dobrze, niech pan wejdzie i położy ją gdziekolwiek.
Otworzyła drzwi a kurier wszedł do środka rozglądając się uważnie.
Od razu skierował się do szatni i schował paczkę w jednej z szafek.
– W porządku, dziękuje pani… pani…
– Martyna…
– Dziękuje Martyna, piękne imię . Pożegnał się z nią Całując ją w rękę.
– Kubicka skończyłaś już się dąsać? Wezwanie mamy. Artur ominął ją i poszedł do karetki a za nim poszedł Piotr, który spojrzał się na ukochaną ze smutną miną.
– Tak już idę… Dołączyła do zespołu.
– A co tym razem? Spytała.
– Samobójca. Odpowiedział Piotr.
– Doktorze… co tym razem. Zignorowała go i zapytała raz jeszcze.
– Świetnie… nadąsał się Strzelecki i odpalił Karetkę.
– Samobójca, stoi na dachu jakiegoś bloku i grozi że się zabije. Policja już prowadzi negocjacje ale uznali że…
– Że może im się nie udać i będziemy potrzebni… standard. Wtrąciła się w słowo Góry.
Gdy przyjechali na miejsce zobaczyli dwa radiowozy policji i mężczyznę, który chyba był negocjatorem, chyba, bo od 45 minut nie udało mu się dotrzeć żadnymi słowami do chłopaka stojącego na dachu.
– Jak sytuacja? Spytał Artur podbiegając do stojącej niedaleko Sierżant Zawadzkiej.
– Cześć. No jak widać, na razie jedyne co się udało to zyskać trochę czasu i wymyślić jakiś plan by go stamtąd ściągnąć…
– i co wymyśliliście? Spytała Martyna.
– Jeszcze nic… nie daje się do siebie zbliżyć, jeden z naszych chciał wejść na dach ale chłopak już prawie skoczył…
– Ja z nim pogadam. Powiedziała Martyna i pobiegła do budynku.
– Stój! Jak to ty… ty tu jesteś od ratowania jego życia a my od…
– No to właśnie to życie idę mu ratować. Wiktor jak by tu był, pewnie zrobił by to samo. Kubicka nie zważając na odpowiedź policjantki która tylko uśmiechnęła się na wspomnienie o Wiktorze, pobiegła dalej.
– To jest zbyt niebezpieczne! To ja tam powinienem być! Oburzył się Piotrek.
– No to czemu jej nie powstrzymałeś? Spytała Monika.
– Bo… bo by mnie nie posłuchała.
– Ach te kłótnie przedmałżeńskie, spokojnie z niej jest twarda babka, na pewno sobie poradzi. Zaśmiała się.
– Kubicka przestań zgrywać bohaterkę, natychmiast wracaj! Wolał ją Góra przez krótkofalówkę, ale ta niereagowania.
Martyna cicho wbiegła po schodach i otworzyła drzwi prowadzące na dach.
Miała nadzieje że nie przestraszy chłopaka i nie doprowadzi do tragedii.
Otworzyła drzwi i znalazła się u celu. Młody chłopak stał kilka metrów od niej, przestraszony i cały zlany potem.
– Odsuń się bo skocze! Krzyknął i podszedł bliżej krawędzi.
– Nie. Poczekaj. Ja chce tylko…
– Chcesz mnie namówić bym tego nie robił?!
– Nie. Chce Zrozumieć, poznać powód dla którego tak młody mężczyzna chce odebrać sobie życie.
– Zostawiła mnie, rozumiesz! Powiedziała że nie chce mieć ze mną dzieci! Że nie nadaje się na ojca! Że jestem wariatem…
– Spokojnie… to że skoczysz nie rozwiąże tego problemu… Jak się nazywasz?
– M… Maks. Wyjąkał chłopak.
– Maks, posłuchaj mnie, zejdziemy stąd a ja postaram ci się jakoś pomóc…
– Kubicka, nie marnuj czasu, zejdź natychmiast! Z komunikatora dało się słyszeć wściekły głos Góry.
– Doktorze, nie teraz… Odpowiedziała ale nie wyłączyła nadawania.
– Jak ty chcesz mi niby pomóc… Maks był już coraz bliżej ostatecznego kroku, Martyna powoli zbliżała się do niego.
– Mój partner… też nie chce mieć ze mną dzieci… powiedziała a z jej oczu popłynęły łzy.
– Co ona gada… jak to nie chce… Piotrek słysząc to wyznanie, wzdrygnął się.
– Piotr cicho… może to jest właśnie sposób by go uratować.
– Uciszyła go Monika i zabrała mu krótkofalówkę.
– Ale… słyszeliście co ona powiedziała… jak to nie chce mieć z nią dzieci…
– Strzelecki zamilcz… Tym razem uciszył go Artur.
Martyna stanęła obok chłopaka, patrzyli się na siebie, sama nie wiedziała czy te łzy to jej gra aktorska czy na prawdę boli ją to co powiedziała, to teraz nie było ważne, była tu w konkretnym celu, by uratować komuś życie, i to miała zamiar zrobić.
Piotr postanowił dołączyć do ukochanej i niezauważony pobiegł za nią na dach. Nikt go nie zauważył bo oczy wszystkich były skierowane teraz na to co dzieje się na górze.
– Dlaczego on nie chce? Zapytał Maks, chwytając Martynę za ramie.
– Bo jest niepoważny… myśli że życie to jeden wielki żart i wieczna zabawa… a to co ja mówię… nie dokończyła, Maks objął ją i ścisnął mocno.
Piotra od nich dzieliły już tylko drzwi, czekał i nasłuchiwał jak rozwija się sytuacja.
– Wiesz co, mam na to wszystko świetne rozwiązanie. Powiedział Maks, nadal trzymający Martynę w swoich objęciach.
– Jakie? Spytała.
– Skończymy z tym razem! Skoro oboje jesteśmy zranieni, to razem to zrobimy. Po tych słowach puścił Martynę i pchnął ją z całej siły w przepaść. Ta nie mogąc złapać równowagi zaczęła spadać.
– Nieeeeeeee!!!! Piotr wyskoczył zza drzwi i chciał to jeszcze zatrzymać, ale nie zdążył. Na dachu został tylko on… i Maks.
– Doktorze, Martyna!!!! Tyle zdołał powiedzieć zanim dopadł chłopaka, chwycił go za ubranie i zaczął szarpać.
– Dlaczego to zrobiłeś! Dlaczego!
– Ale co Martyna! Co się tam u was dzieje Strzelecki!
W tym samym momencie na górze pojawiła się policja.
– Co z Martyną?! Pytał zdenerwowany Piotr.
– Ty się mnie pytasz? Strzelecki nie błaznuj!
– Doktorze ale on ją wypchnął!
Policja sprowadziła chłopaka na dół, Piotr jeszcze chwile stał i szukał ukochanej.
– Pomyśl! Jeśli u nas na dole jej nie ma to…
– To jest na jakimś balkonie! Piotr doznał olśnienia, i zaczął rozglądać się po balkonach.
Zauważył leżącą Martynę na jednym z nich. Postanowił nie czekać ani chwili dłużej, zaczął ostrożnie ale szybko schodzić.
– A nie lepiej mu było jechać windą… skomentował to stojący na dole policjant.
– Myśli że jest jakimś pieprzonym Tarzanem albo spidermanem i zaraz będę miał dwójkę poszkodowanych. Góra wziął sprzęt i ruszył w kierunku drzwi, uprzednio upewniając się które to piętro.
Stał przed mieszkaniem, dzwonił… jednak nikt nie otwierał. Pociągnął za klamkę, było otwarte.
– Halo! Artur Góra pogotowie! Ja tu na balkon!
Powoli wchodził w głąb mieszkania.
– Doktorze szybciej! Usłyszał głos Piotra.
– Coś się doktor nie spieszył… stwierdził.
– Bo w tej pracy się nie biega, tak damo jak nie schodzi się po balkonach!
– Dobrze doktorze, wyciągnie pan konsekwencje później. Martyna jest na własnym oddechu, nieprzytomna, kręgosłup cały, tylko ta rana na głowie mnie nie pokoi.
– Odejdź Strzelecki, Artur odsunął kolegę i sam zaczął badanie.
– I co?
– I nico, wstrząs mózgu, złamana noga i ręka ale wyjdzie z tego. No to teraz rycerzu po deskę i do karetki… tylko tym razem po schodach.

W szpitalu, Martyna odzyskała przytomność, noga i ręka zostały włożone w gips i nic jej życiu już nie zagrażało.
Doktor Reiter opowiedziała jej o dzielnych wyczynach Piotrka, więc ona sama już nie mogła się doczekać, aż go zobaczy.
– Jak się czujesz? Zapytał Piotr wchodząc do sali z bukietem kwiatów. Usiadł obok na łóżku i pocałował ukochaną.
– Dziękuje za uratowanie życia. Powiedziała i odwzajemniła pocałunek.
– Wiesz że wszystko słyszałem… to co mówiłaś o o mnie i… Zawahał się.
– To nic, Piotruś, sama nie wiem czy mówiłam tak tylko pod sytuacje czy na prawdę…
– Ja wiem że nie jestem idealny ale… ale ja się zmienię, obiecuję, tylko już nie rozmawiaj z samobójcami.
– Nie musisz się zmieniać. Może to ja po prostu chciałam mieć dziecko w złym czasie…
– No teraz ten czas też nie jest odpowiedni.
Spojrzeli się na siebie i oboje wybuchnęli śmiechem.
– Strzelecki, ciszej, to jest szpital a nie wybieg dla małp w ZOO… W drzwiach sali stanął Góra z Marcinem.
– Doktorze…? Piotrek spojrzał na nich pytająco.
– No co, teraz jak Kubicka jest niedysponowana to nocne dyżury za nią przejmuje Potocki, i ruchy bo wezwanie mamy. A ta biedna Martyna, wreszcie sobie od ciebie odpocznie.
Martyna roześmiała się cicho.
– Świetnie… o niczym innym nie marzyłem… Westchnął, wstał i wyszedł z sali. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że noc była jeszcze długa.

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 21

Od wyprowadzki Zosi minął już drugi tydzień. Wiktor nie potrafił znaleźć sobie miejsca we własnym domu. Większość czasu spędzał w stacji i brał dyżur za dyżurem by nie siedzieć bezczynnie.
Doktorze? A dzwonił Pan do niej? Adam spojrzał się na niego, chciał mu jakoś pomóc, ale nie miał doświadczenia bo jego dziecko było jeszcze za małe by się wyprowadzać z ledwo poznanym chłopakiem.
Tak dzwoniłem i… mówiła że jest wszystko w porządku ale…
Brakuje panu dzieci w domu? No przecież doktor Anna jest w ciąży. Piotr radośnie wszedł do stacji.
Piotr… Adam… A wy nie macie jakiegoś wezwania? Wiktor wstał i wyszedł przed stacje. Stanął, sięgnął do kieszeni, ale nic w niej nie było.
Może tego pan szuka? Podszedł do niego Marcin i podał mu papierosa.
Dzięki… chyba tylko to mi już dzisiaj pomóże, a swoich nie zabrałem… Wiktor wziął papierosa i włożył do ust, Marcin mu podpalił i Banach zaciągnął się porządnie.
Spokojnie, bo wciągnie pan całego od razu. Zaśmiał się Marcin.
Młody, nie ucz ojca dzieci robić. Powiedział i odszedł.
Pomocy! Pooomocy! Po… mo… cy…
Nagle w ich kierunku biegł mały chłopiec z krwawiącą ręką. Marcin podszedł bliżej i uklęknął koło chłopca.
Spokojnie, jak się nazywasz. Zapytał, ale chłopiec nie odpowiadał, tylko oddychał coraz głośniej i coraz szybciej.
Doktorze! Zawołał do Wiktora, który był kilka metrów od niego i nie widział co się dzieje.
Doktorze! Ponownie krzyknął, ale nikt nie przychodził.

Złapał chłopaka i chciał go zaprowawdzić do karetki by opatrzeć mu krwawiącą ranę. Podszedł i otworzył drzwi pojazdu.
Co do jasnej..! Martyna! Piotr co wy robicie w karetce! Oburzył się młody ratownik, zakrywając pacjentowi oczy.
Martyna z Piotrkiem leżeli na noszach, prawie nadzy.
No ten… nie słyszałeś że najpierw się puka? Piotrek wstał z noszy i zaczął się ubierać.
Piotruś spokojnie, to w sumie my powinniśmy znaeźć sobie inne miejsce na spędzenie przerwy.
Dodała Martyna, która szukała swojej bluzki.
No właśnie powinniście być bardziej… Ach dobra… już nie ważne… Marcin odsłonił oczy chłopaka, widząc że koledzy już się ubrali.
A co młody… ty z panią sierżant nie ten… no wiesz… w radiowozie?
Piotrze Strzelecki… Radiowozy przeznaczone są do przewozu przestępców, a karetki do przewozu pacjentów… zrozumiano?! Zza pleców Marcina dało się słyszeć wściekły głos Góry.
Ja nie wiem, jak wy możecie tak łamać procedury… to jest karygodne… Ja wam z premii potrącę, ja was zwolnię… Do cholery, żeby moi szanowni ratownicy urządzali sobie w karetce… jakieś seks schadzki…
Artur cały poczerwieniał ze złości.
A co to seks schadzki? Zapytał chłopiec i zemdlał.
Jasna cholera! Potocki! Czy ty nie umiesz zajmować się pacjentami…? Artur kucnął obok chłopca i zaczął badanie.
Kubicka, Strzelecki! Deske dawać… o ile na niej tego nie robiliście oczywiście…!
Nie doktorze… no skąd… Piotr wyjął z karetki deske i powoli położył na niej chłopaka.
Szybko do szpitala, trzeba zrobić coś z tym krwawieniem… Ta ręka może być złamana… krzyczał dalej Artur, wsiadając do karetki..
Kilka minut później, byli już w szpitalu. Zdali małego pacjenta Annie i czekali aż będą mogli odebrać sprzęt.
Wiktor przez ten cały czas stał w tym samym miejscu i trzymał spalonego już papierosa.
A ty tak tu stoisz bo nie masz co robić czy bo unikasz pracy? Do Wiktora podeszła Monika i poklepała go po plecach.
Też miło mi cię widzieć… Wiktor spojrzał się na nią i rzucił peta przed siebie.
Góra chyba nie będzie zachwycony, że mu śmiecisz a w ogóle to za niszczenie środowiska, powinnam cię wsadzić na jakieś 2 4. Zaśmiała się Zawadzka.
A w sumie to… wszystko mi jedno. Wiktor westchnął ciężko.
Co ci jest doktorze Banach? Zawsze taki pełen życia i uśmiechnięty a teraz co? Umarł ktoś?
Nie… tylko, Zośka się wyprowadziła do tego swojego Alexa i… jakoś tak mi jej brakuje…
Ach rozumiem, czyli to się nazywa depresja bo dziecko wyfrunęło z gniazda. Spokojnie, wiem jak ci pomóc. Uśmiechnęlła się i złapała go za rękę.
Ale Monika… mi nie trzeba pomagać… ja sobie poradzę… już niedługo będzie następne dziecko i…
Jasne jasne… teraz już się nie wymigasz… zróbmy tak… ja dzisiaj wieczorem zjawiam się u ciebie z najlepszym lekarstwem na świecie a ty… a ty masz wolną chatę i dobrą kolacje.
Wiktor zmierzył ją wzrokiem.
Ale o czym ty…
Nie o czym ja, tylko to jest rozkaz doktorze Banach. No to… do wieczora. Powiedziała i pocałowała go w policzek.
Tak… do wieczora…
Westchnął i poszedł do stacji skreślić się z wieczornego dyżuru.
Gdzi jest Artur? Spytał, rozglądając się po pomieszczeniu.
Nie ma, pojechał do szpitala z Martyną, Piotrem i Marcinem.
Oznajmiła Lidka która siedziała na kanapie i przeglądała jakąś kolorową gazetę.
A to czemu oni wszyscy tam pojechali? Zdziwił się.
Nie mam pojęcia… Zabrali jakiegoś chłopaka który im zszedł przed stacją… i Martyna z Piotrem chcą się pewnie wykazać…
Wykazać? O czym ty mówisz Lidka?
A nic nic doktorze… nic takiego… oni po prostu za bardzo myli karetkę… Lidka wstała i śmiejąc się udała się w kierunku gabinetu Artura.
Za bardzo myli karetkę…jasne… no to ja nie chce być w ich skórze.

W szpitalu, cała czwórka czekała na jakieś wieść od doktor Reiter.
Nic mu nie będzie, ma złamaną rękę, ale wsadzimy w gips i powinno być w porządku. Tylko jeszcze jest jedna sprawa… muszę skontaktować się z jego rodzicami… ktoś coś wie? Anna spojzała się po ratownikach.
No nie… on sam przyszedł a raczej przybiegł do stacji…Powiedział Marcin.
I co? Nie sprawdziłeś czy tam skąd przybiegł nie było kogoś kto się nim zajmował? Anna popatrzyła się na niego ze zdziwieniem.
Potocki! Może w tej chwili ktoś potrzebuje naszej pomocy, a my o tym nie wiemy! Artur był coraz bardziej wściekły.
Spokojnie doktorze, pojedźmy tam i to sprawdźmy. Wtrącił się Piotrek, który miał nadzieję że zapunktuje swoim pomysłem i Góra nie wyciągnie żadnych konsekwencji z wcześniejszego zdarzenia.
Strzelecki! Ale gdzie? I nie wiesz że może być już za późno! Ja wiedziałem… wiedziałem, że trzeba było się słuchać Wiktora i nie zatrudniać tego… tego…
Właśnie… a może Wiktor to sprawdzi. Anna wyjęła z kieszeni telefon i przekazała Wiktorowi by się rozejrzał w okolicach stacji. Tak zrobił, wziął ze sobą Lidke i Adama i cały sprzęt, nie wiedział dokładnie czego ma szukać.
Doktorze… tam…! Krzyknął Adam, który w krzakach znalazł nieprzytomną kobietę.
Proszę pani… słyszy mnie pani? Adam sprawdził oddech u kobiety, nie oddychała. Była zimna i blada, nie miała też wyczuwalnego pulsu.
Podeszli do niego Wiktor z Lidką, Adam zaczął robić kobiecie masaż serca.
Adam… przestań… Ona już nie żyje… nie wiemy jak długo tu leży… ale na pewno nie 15 minut… Wiktor chciał go Odciągnąć od kobiety.
Nie… Ona… Ona… musi żyć… dla swojego syna! Trzeba coś zrobić żeby przeżyła… 22… 23… 24…
Lidka, zrób wkłucie… parametry… skoro doktor nie chce nam pomóc to… to sami się nią zajmiemy.
Adaś… ale doktor Banach ma racje, ta kobieta już nie żyje od dobrej godziny albo więcej. Lidka położyła rękę na ramieniu Adama i powoli go przyciągnęła w swoją stronę.
Wiktor zbadał pacjentkę i potwierdził, że kobieta musiała już nie żyć od kilku godzin.
Widzieliście? Coś się jakby poruszyło w krzakach … Lidka rozejrzała się uważnie i podeszła w tamto miejsce.
Lidka daj spokój, nie ma czasu, trzeba stąd zabrać te kobietę… i ustalić tożsamość. Wiktor z Adamem wzięli zmarłą na nosze.
Doktorze, ale tu jest jakaś dziewczynka… Powiedziała Lidka i podeszła do nich z małą dziewczynką na rękach.
Oddycha, ale jest bardzo wyziębiona. Oznajmiła.
Dobrze, ją też zabierzemy do szpitala. Ty to jednak masz nosa Chowaniec. Uśmiechnął się do niej Banach.
W szpitalu Anna czekała już na karetkę. Wszyscy mieli podejrzenia że zmarła kobieta i mała dziewczynka to rodzina, chłopaka którego przywieźli wcześniej.
No, to jak się nazywasz młody człowieku? Marcin usiadł koło chłopaka.
Damian proszę pana… Odpowiedział bardzo niepewnie.
A gdzie mieszkasz? Gdzie twoja mama?
Mama? Chłopiec spojrzał się na niego. Mama śpi, Diana jej pilnuje. Dodał.
Diana to twoja siostra, tak? Zapytała Martyna.
Tak prze pani. Martyna, chodź. Przywołała ją Anna.
Co jest? Martyna stanęła koło niej ale cały czas oberwowała chłopca.
Wiktor dzwonił… znaleźli niedaleko stacji kobietę i dziewczynkę…
No tak, to pewnie jego matka i siostra, jadą z nimi? Idę mu powiedzieć.
Martyna poczekaj! Kobieta nie żyje…
O jasna cholera… To trzeba wezwać policję… niech się przyjżą tej sprawie…
Tak, już to zrobiłam, policja będzie tu za kilka minut. Powiedziała Anna a Martyna wróciła do chłopca.
Kiedy przyjedzie moja mama? Mały Damian, przytulił się do Martyny.
No, masz podejście do dzieci, lubią cię. Stwierdził Marcin.
Daj spokój… jego matka nie…

Martyna nie dokończyła, nie chciała by Damian to słyszał.
Jasne… rozumiem…
Marcin westchnął ciężko.
Do szpitala przyjechał Wiktor, Lidka i Adam ze zmarłą kobietą i śpiącą dziewczynką.
Damian, spójrz… to twoja siostra? Martyna pokazała mu dziewczynkę, która spała w ramionach Lidki.
Tak to moja siostra, a to mama… Pokazał palcem na kobietę, którą właśnie pielęgniarki wiozły do kostnicy.
Gdzie ją zabierają? Spytał i rozpłakał się.
Martyna? Może zabierz go stąd… a my dalej, jedziemy bo trzeba zobaczyć co z tą małą…
Tak Aniu, masz racje.
Martyna wstała i wzięła płaczącego chłopca za ręce.
Nikt się stąd nie rusza… Dzień dobry wszystkim… Na oddział weszła policja. Monika od razu zatrzymała wzrok na Wiktorze.
Co się stało? Spytała, dalej patrząc się na niego.
To ja po was dzwoniłam, przywieźli do nas kobietę… była martwa… zostawiła dwójkę dzieci… Powiedziała Anna, spoglądając to na Monike, to na Wiktora.
Rozumiem… a jakieś dokumenty ta kobieta miała?
Nie, kompletnie nic.
Gdzie jest moja mama? Już się wyspała? Damian wyrwał się Martynie i podbiegł do zamkniętych drzwi za którymi zniknęła jego mama.
To ten chłopiec? Monika wskazała na niego palcem.
Tak… i jest jeszcze jego siostra. Anna stanęła obok Wiktora.
Znam go. Oznajmiła Zawadzka i podeszła do niego.
Hej. Pamiętasz mnie?
Tak… pamiętam… ciocia Monika…
Tak, dokładnie… gdzie jest tatuś?
Nie wiem, przyszedł do domu… bardzo krzyczał na mamę… zamknął się z nią w pokoju… a potem powiedział że mama zasnęła i że idziemy wszyscy razem na spacer.
Tak… i co było dalej? Monika wypytywała cały czas chłopca.
A dalej to poszliśmy i położył mamę na trawie, powiedział że mamy tu z nią siedzieć a jak się obudzi to wrócimy do domu…
Dobrze Dziękuję ci.
Wstała od chłopca i podeszła do Anny i Wiktora.
Co za skurwysyn…
Panuj nad słownictwem, jesteś w szpitalu. Uspokajała ją Anna.
Czego się dowiedziałaś?Zapytał Wiktor.
Wszystko już wiem… Facet już od dawna znęca się nad żoną i dziećmi ale kobieta nigdy nie złożyła zawiadomienia… wszyscy sąsiedzi o ty wiedzieli… Kilka razy facet już sieział u nas na dołku, ale nigdy nie było podstaw by go zatrzymać na dłużej. A teraz proszę… Dobrze wiedział że żona już nie żyje, i chciał się też pozbyć dzieci, wiedział że by zamarzły… Wyjaśniła.
A wiadomo już jak zginęła kobieta? Na jej ciele nie znalazłem zupełnie niczego, no… oprócz kilkunastu siniaków. Wtrącił się Adam.
Jeszcze nie wiemy, ale sekcja nam powie. Odpowiedziała mu Anna.
Pewnie została otruta… już nie raz tego próbował, ale zawsze jakoś się udawało jej pomóc, zawsze dzwoniła… Monika chodziła w kółko z założonymi rękoma.
Dobra! Jedziemy zatrzymać tego faceta, tym razem nam się nie wywinie… A ty, pamiętaj o naszym spotkaniu. Dodała Zawadzka i spoglądając na Wiktora, wybiegła ze szpitala.
O jakim spotkaniu ona mówiła? Zdziwiła się Anna.
A wiesz… miała dzisiaj wpaść i porozmawiać o… o… o naszej dawnej wspólnej sprawie, bo w papierach ma jakieś nieścisłości. Wiktor plątał się w zeznaniach.
Tak, jasne… Nie za dobrze ci? Ja będę na dyżurze a ty? Z młodą i atrakcyjną panią sierżant? Ania uśmiechnęła się do niego.
No coś ty. Przecież wiesz że i tak będę myślał tylko o tobie. Oznajmił i dał jej całusa na pożegnanie.
Dzieciaki zostały położone w jednej sali, do której cały czas ktoś zaglądał.
Wieczorem Wiktor czekał na Monikę. W domu nikogo nie było, Anna miała dyżur do rana a Zosia… zabrała już wszystko, więc nie musiała przyjeżdżać.
Cześć. Powiedział Banach całując Monikę na powitanie.
Hej. No to zaczynamy terapie… Monika wyciągnęła z torby butelkę szkockiej Whisky.
Ale ja mam jutro dyżur…
No to będziesz musiał szybko wytrzeźwieć. Weszła do kuchni i schowała butelkę do lodówki.
Po kilkunastu minutach i zjedzonej kolacji, Monika wyjęła butelkę i zaczęła nalewać jej zawartość do szklanek.
Ja dalej nie wiem czy to dobry pomysł. Wiktor wziął jedną szklankę i spojrzał się do środka.
Nie panikuj, ja też mam jutro służbę, no ale nie mogłam przegapić takiej okazji. Powiedziała i usiadła obok niego na kanapie w salonie.
Okazji mówisz? No dobrze, to wypijmy za tą okazje.
Dokładnie, twoje zdrowie Wiktor.
Oboje wzięli spory łyk trunku.
To co tam z tą Zosią? Spytała po chwili.
No… musiałem jej pozwolić się wyprowadzić… bo inaczej to sama by uciekła…
Wiktor wypił zawartość szklanki i odstawił ją na stół.
No tak uparta jak jej ojciec. Monika uśmiechnęła się i polała następną kolejkę.
Czy ty mi coś sugerujesz?
Nie no Wiktor, coś ty… przecież wiesz że uważam cię za najlepszego faceta na ziemi…
Jakbym nie był pod wpływem alkoholu, to pewnie bym nie uwerzył. Oboje roześmiali się radośnie.
Kolejna godzina upłynęła im na rozmowach i piciu. Wiktor wiedział, że jest już bardzo pijany, ale cały czas starał się zachować trzeźwość umysłu. Wiedział że podoba się pani sierżant a i ona nie pozostawała mu obojętna, jednak miał na uwadze że Anna by mu tego nie wybaczyła, gdyby coś między nimi zaszło.
Wiktor? czemu nie pijesz? Coś nie tak? Monika podała mu szklankę.
Ja… Ja ch… chyba już ziękuje wiesz… pójdę się… położyć. Wstał, zachwiał się i upadł spowrotem na kanapę.
Ha ha… chodź pomogę ci… Monika podtrzymała Wiktora i zaprowadziła do sypialni, położyła na łóżku i powoli rozpinała mu koszule. Banach był już nie świadomy co się z nim dzieje. Monika ściągnęła mu koszule i rzuciła na podłogę. Przez chwile patrzyła się na niego, delikatnie zmierzwiła palcami jego włosy na głowie i pochyliła się. Słyszała jego miarowy oddech. Teraz jedyne czego pragnęła to położyć się obok niego i poczuć jego ciepło.
Myślała że jak go upije to będzie łatwiejszy i nie będzie myślał o Annie.
Położyła dłoń na jego klatce piersiowej i zaczęła palcami kręcić kółeczka. Jeszcze raz się pochyliła i pocałowała go w usta. Wiktor wydał z siebie cichy jęk, ale nie obudził się.
Zawadzka wstała, okryła go kocem i powoli wychodziła z domu.
Cześć… Nie przeszkadzam Wam? W korytarzu spotkała Anie, która wcześniej skończyła dyżur.
Nie. Ja już właśnie wychodziłam.
Monika zaczęła się ubierać.
A gdzie Wiktor? Spytała Anna podejrzliwie.
Trochę go zmęczyłam rozmową i… poszedł spać.
Dobrze że rozmową… Anna nie wiedziała co ma o tym myśleć, jak najszybciej chciała pozbyć się jej z mieszkania i poszukać Wiktora.
To na razie… Monika uśmiechnęła się na pożegnanie. Anna odwzajemniła uśmiech i zamknęła drzwi.
Weszła do salonu i zobaczyła pustą butelkę whisky i dwie szklanki.
No to ładnie sobie rozmawiali… Powiedziała sama do siebie, zajrzała do sypialni. Wiktor leżał na plecach, rozebrany od pasa w górę. Ciekawe czy sam się rozebrałeś czy ktoś ci pomógł… Znowu powiedziała do siebie i poszła spać do pustego pokoju Zosi, bo nie chciała go obudzić

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 20

Lidka leżała jeszcze przez chwilę w łóżku, gdy zaczęły do niej docierać jakieś wspaniałe zapachy.
Wstała i przeciągnęła się leniwie. Nałożyła szlafrok, nie chciała by od rana doktorkowi skoczyło ciśnienie na widok jej skąpej różowej piżamki.
Poszła do kuchni, to co zobaczyła, przerosło jej najśmielsze oczekiwania. Zobaczyła Artura, który właśnie przygotowywał śniadanie.
Cześć Doktorku… co ty spać nie możesz? Jest dopiero 5 rano.
Podeszła do niego i uśmiechnęła się na powitanie.
Dzień dobry. Ja… ten tego… pomyślałem, że… że zrobię śniadanie.
A jak ty się ogół czujesz?
Artur odwzajemnił uśmiech, Lidka zauważyła, że jest jakiś zestresowany.
Ja? No nigdy nie czułam sięlepiej. Odparła.
Ok, to ja w takim razie idę pod prysznic. Dodała i powoli zdejmując z siebie szlafrok, szła do łazienki.
Góra, spojrzał się na nią, wiedział że nie może dać po sobie poznać, że podnieca go jej ciało.
Lidka! Kawa, śniadanie… czeka w kuchni a ja… no ten… idę do stacji. Artur stanął przed drzwiami do łazienki, były lekko uchylone. Zobaczył Lidke siedzącą w wannie, piana zakrywała jej nagie ciało.
A myślałam, że poczekasz i mnie podrzucisz. Powiedziała, rzucając w niego pianą.
Lidka… No w sumie… chyba mogę poczekać, przecież po to chyba zostałem… chyba nic się nie stanie… to ja, będę w kuchni. Powiedział Góra i wytarł twarz z piany.
A już myślałam że chcesz mi umyć plecy. Lidka zaśmiała się a Artur zarumieniony, szybko się oddalił.
Po kilkunastu minutach, byli już w stacji. Wysiedli z samochodu Góry i natknęli się na Piotra.
O widzę Lidka, że miałaś podwózkę do pracy. Powiedział na przywitanie.
No coś tak jakby Piotrek. Lidka uśmiechnęła się do niego poszła do stacji.
Doktorek wreszcie wziął się do roboty. Piotr podszedł do Góry i poklepał go po ramieniu.
Strzelecki… nie pozwalaj sobie na za dużo.
Doktorze, ja? Chyba coś się panu pomyliło.
Strzelecki… chcesz mi coś jeszcze powiedzieć? Artur spojrzał się na niego groźnie.
Nie no, chyba wszystko wiadomo. Piotr zaśmiał się.
Panie Piotrze… Jeśli to wszystko… to proszę zająć się czymś pożytecznym, bo ja chyba nie płacę panu za pogaduszki w pracy…
Artur ominął go i wszedł do stacji.
Martyna stała w kuchni i piła poranną kawę.
Lidka? Kawy? Zapytała koleżanki.
Nie dzięki, już piłam. Odparła i podeszła do niej, uśmiechając się.
A co ty dzisiaj taka rozpromieniona? Spytała.
Wiesz Martynka, jakbyś Piła poranną kawę z naszym doktorkiem to też byś była rozpromieniona. Piotr podszedł do nich i objął Martynę ramieniem, zabierając jej kubek z kawą.
O! Poranna kawa z Górą? O czym ja nie wiem? Zdziwiła się Kubicka.
O niczym o czym ja bym wiedziała… spokojnie, Piotruś po prostu ma wybujałą wyobraźnie, po tym jak zobaczył że przyjechaliśmy jednym samochodem. Odparła Lidka i opuściła ich.
Przyjechali jednym samochodem? O kurczę… to widzę że zaczyna się robić ciekawie. Martyna nie mogła powstrzymać się od komentarzy.
Co tam dzieciaki? Wiktor stanął obok nich.
Kogo obgadujecie? Spytał, patrząc na roześmianą Martynę.
No wie doktor… nowy romans w naszej stacji chyba się rozkręca.
A co Piotr, w końcu zrozumiałeś, że podobasz się Nowemu? Wiktor zaśmiał się lekko.
No wiesz co doktorze… a ja myślałem że chociaż pan będzie po mojej stronie.
Piotrek… proszę cię, na prawdę mnie nie interesuje, kto z kim, gdzie i co…
No właśnie Piotrek, nie nasza wina że twoje życie jest tak nudne, że bardziej interesuje cię życie innych. Powiedziała Lidka, która wróciła po herbatę.
Ha Ha… No i co teraz Piotruś odpowiesz? Lidka zawsze wie ja cię zagiąć. Martyna poklepała go po plecach.
Wiktor po kilku minutach słuchania dzieciaków, postanowił pójść do Artura i porozmawiać z nim.
Artur, mogę? Spytał, pukając do drzwi.
Jasne wejdź.
Banach wszedł do środka i usiadł na przeciwko Artura.
Co cię do nie sprowadza? Może chcesz ciasteczko? Zrobiłem dzisiaj rano… znaczy w nocy bo jakoś spać nie mogłem.
Wyciągnął w jego stronę słoik z ciasteczkami.
Nie dzięki, wiesz, dbam o linię. A to czemu spać nie mogłeś? Miałeś jakieś… ee… inne ciekawsze zajęcia? Wiktor spojrzał się na niego podejrzliwie.
No wiesz… jakoś kiepsko sypiam kiedy nie śpię u siebie, we własnym łóżku.
A to gdzie wylądowałeś? Zainteresował się Wiktor.
No u Lidki… wiesz… ja… my… ona…
No tak tak, słyszałem od Piotra, i właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać.
Ale chwila! Chwila! Wiktor! My nic… to znaczy… Strzelecki ma za bardzo wybujałą wyobraźnie. Ja tylko u niej zostałem na noc, po tej wiesz… po tej całej akcji w klubie… chciałem się nią zająć…
Artur, spokojnie, nie musisz się tłumaczyć, ja nie wnikam w wasze prywatne relacje.
Ale nie ma żadnych prywatnych relacji, przecież wiesz że ja…
No wiem wiem… praca przede wszystkim. Powiedział Wiktor i wstał.
Skoro tak to… już jestem spokojny. Tyle chciałem… tylko uświadom jeszcze o tym resztę stacji… wiesz plotki chyba nie wyjdą wam na dobre albo…
Wiktor urwał.
Albo co?
Albo zrób tak by plotki, plotkami nie były. Po tych słowach, Wiktor wyszedł.

W szpitalu Zosia czekała na Alexa, aż wróci z ostatnich badań. Spędzała z nim, każdą wolną chwilę. Niewyobrażalne sobie by to się kiedykolwiek już zmieniło. Bardzo się do chłopaka przywiązała i bardzo go polubiła.
Alex. Wszedł do sali w towarzystwie Anny.
No to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko iść i przygotować wypis. Powiedziała Anna i spojrzała na Zosię, która na dźwięk tych słów się uśmiechnęła.
To świetnie już chciałbym wrócić do domu.
A… czy ty z kimś mieszkasz? Spytała Ania.
Nie powinieneś być sam, po tym co przeszedłeś. Ktoś powinien się jeszcze tobą zająć.
No nie… tutaj akurat nie mam nikogo, oprócz mojej siostry która… no jak wszyscy wiemy siedzi w więzieniu. Oznajmił smutno chłopak.
Ale to nic nie szkodzi, ja mogę się tobą zająć. Powiedziała podekscytowana Zosia.
Zośka, ja nie wiem czy to doby pomysł… Tata się nie zgodzi… Anna zaprotestowała, ale wiedziała, że jak Zosia się na coś uprze to żadna siła jej nie powstrzyma. Była AK samo uparta jak jej ojciec.
Spokojnie, porozmawiam z tatą i na pewno się zgodzi.
Cześć. Aniu, przywieźliśmy ci pacjenta… zerkniesz… Nagle w sali pojawił się Marcin.
Tak jasne, już idę… Anna odwróciła się i wyszła.
O Hej Zosia… Marcin podszedł do niej i podał jej rękę.
Cześć Marcin… poznajcie się… to jest Marcin, mój kolega a to… Alex mój… Zosia zawahała się bo nie wiedziała jak go przedstawić.
Jestem jej chłopakiem. Odparł Alex i mocno przytulił Zosię.
A no to miło było poznać… Marcin był Wyraźnie zmieszany całą tą sytuacją, nikt mu nie wspominał że Zosia z kimś się spotyka, myślał, że dziewczyna nadal coś do niego czuje.
A jak tam ty i Sierżant Monika? Spytała Zosia.
No nie narzekam, bardzo dobrze, ale wiesz jak to jest, widujemy się rzadko i no…
No tak, wiadomo… wiesz jak chcesz mieć kobietę przy sobie to jest na to jeden sposób. Marcin spojrzał się na Alexa pytająco.
Co masz na myśli?
Zamieszkajcie razem. Rzucił Alex i pocałował Zosię w policzek.
A co wy już ze sobą mieszkacie? Zośka, nie jesteś trochę za młoda?
No jeszcze nie ale wiesz… wszystko przed nami.. Odpowiedziała.
W takim razie, szczęścia życzę i do zobaczenia, mam nadzieję w lepszym miejscu niż szpital.
Marcin minął się w drzwiach z pielęgniarką, która przyniosła wypis.
Zosia i Alex opuścili budynek szpitala.
Co to miało być? Spytała się, gdy tylko odeszli.
Ale co?
No te teksty o wspólnym mieszkaniu? Przecież on zaraz poleci do mojego taty, a jak on się o tym dowie…
Zosiu, słoneczko, spokojnie, ja to wszystko załatwię. Alex pocałował ją w czoło.
Chodź, pokażę ci coś… Wziął ją za rękę i zaprowadził w okolice małego domku na przedmieściach.
Po co mnie tu ściągnąłeś?
Po to… żebyś zobaczyła moje… a raczej nasze mieszkanie. Oznajmił jej i otworzył drzwi.
Jak to nasze mieszkanie? Przecież ja nie mogę z tobą zamieszkać…
Dlaczego nie? Przecież się kochamy… no… chyba że nie… Zosia usłyszała w jego głosie zwątpienie.
No przecież wiesz że cię kocham. Pocałowała go w usta.

Po paru godzinach spędzonych w nowym mieszkaniu, Zosia i Alex, Postanowili pójść, i oznajmić co postanowili Wiktorowi i Annie.
Weszli do domu i skierowali się do salonu, gdzie przy telewizorze, rozłożony na kanapie, odpoczywał Wiktor. Zośka podeszła do niego i pocałowała ojca w policzek.
Cześć Zośka, gdzie ty byłaś tak długo?
A no wiesz… bo ja i alex… Urwała.
Alex? A ten chłopak, no tak, Anka mówiła że go dzisiaj wypisała. No to wy… co?
Wiktor wstał z kanapy.
No my… byliśmy u Alexa w domu i… Znowu urwała i przyciągnęła do siebie chłopaka,który stał w korytarzu.
Dzień… znaczy dobry wieczór… Powiedział przestraszony.
No witaj witaj… Cieszę się że już się lepiej czujesz… Wiktor zmierzył go wzrokiem.
Tato bo ja… chcę z nim zamieszkać…
No ty chyba oszalałaś…
Ale wie pan… Alex wtrącił się do rozmowy ale Wiktor powstrzymał go gestem ręki.
A ty młody człowieku się nie wtrącaj, i zostaw mnie z moją córką na chwile…
Alex posłusznie wyszedł z salonu. Stał na korytarzu i nie wiedział co ma ze sobą zrobić, bał się, że tata Zosi, nie zrozumie jej decyzji.
Może herbaty? SPytała Anna, wychodząc z kuchni.
Pa… Pani Doktor, pani tutaj? Zdziwił się na widok swojej lekarki.
No widzisz, tak jakoś wyszło. Uśmiechnęła się do niego i zabrała go do kuchni.
To co wy tam kombinujcie?
Podała mu kubek herbaty.
Dziękuję… No my z Zosią… chcemy razem zamieszkać…
Serio? No to nie wróżę wam nic dobrego… Wiktor… znaczy tata Zosi się na pewno na to nie zgodzi. Zosia nie jest jeszcze pełnoletnia…
No ale będzie, już za trzy tygodnie. Wszedł jej w słowo.
Niby tak, ale wiesz jak to jest.. córeczka tatusia, jedyne dziecko… i tak dalej i tak dalej…
A może pani by mogła na niego jakoś wpłynąć?
Zapytał.
Wiesz… jakbym nie znała Wiktora Banacha, to może i bym próbowała ale… w tej sytuacji sam rozumiesz… nie ma takiej mocy która go do tego przekona.
W salonie, Zosia próbowała przekonać Wiktora, że przeprowadzka, to nie jest taki zły pomysł.
No ale tato no… Alex teraz nie może zostać sam.
To niech sobie znajdzie współlokatora.
No to ja będę jego współlokatorką…
Zośka, wykluczone!
Ale tato… my się kochamy!
No to się kochajcie, ale na odległość… przecież nie musisz od razu się do niego wprowadzać… przecież ty go ledwo znasz…
Tato, znam go już na tyle, że wiem, że mogę mu zaufać, wiem że mnie nie skrzywdzi…
Ale ja tego nie wiem… Wiktor objął Zosię ramieniem.
Zośka, skończ szkołę, skończ studia, znajdź pracę i dopiero Wtedy myśl o zamieszkaniu z jakimkolwiek chłopakiem.
Tato, jesteś taki staroświecki… Zosia odsunęła się od ojca z miną obrażonej dziewczynki.
Zośka no nie zachowuj się jak dziecko… ja tylko chcę byś była szczęśliwa…
Nie będę szczęśliwa bez Alexa. Oznajmiła popatrzyła się na Ojca.
Dobrze… dawaj go tu… Powiedział i usiadł bezradny na kanapie.
Zosia zawołała chłopaka, razem z nim do pokoju weszła Anna.
No, młody człowieku… Zaczął Banach.
Wiesz, że gdy zamieszkacie razem… to będzie to wielka odpowiedzialność… Zośka jeszcze chodzi do szkoły…
Tak wiem proszę pana, ja dopilnuje by dalej do niej chodziła, ja znajdę prace… damy radę…
Miło by było, gdybyś nie wcinał mi się w słowo, ale tak, to właśnie chciałem usłyszeć.
I żeby nie było że jestem zbyt pobłażliwym ojcem… zgadzam się… ale na razie na próbę… na dwa miesiące.
Może trzy? Poprawiła ojca Zosia.
Zośka… nie przeginaj.
Ale jak zobaczę, że coś jest nie tak… to od razu wracasz do domu, jasne?
Tak tato.
I… jak się dowiem, że coś jej zrobiłeś… to znajdę cię nawet na końcu świata… jasne?
Jasne, proszę pana.
Dziękuję tato, jesteś cudowny! Zosia przytuliła Wiktora.
Ale to też dla was lepiej… dodała.
Lepiej? Spojrzała na nią Anna.
No wiecie… będziecie mieć więcej czasu dla siebie i cały dom i… Przerwała, bo nie chciała przesadzić.
Zośka… nie przeginaj, bo jeszcze zmienię zdanie. Zaśmiał się wiktor.
No z tym czasem to tak niekoniecznie… ale może coś w tym jest. Anna podeszła i pocałowała Wiktora.
No właśnie, i jak macie trochę czasu teraz to… możecie mi pomóc się pakowa. Powiedziała i pobiegła szuka walizek.
Ale co? Teraz? Już?! Ja myślałem że to za rok dopiero?! Wiktor wstał i poszedł za córką.
Jak to za rok? Zdziwił się Alex.
Spokojnie, on żartował… ten typ tak ma, mówiłam ci… Odpowiedziała Anna i oboje zaczęli się śmiać.

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 19

Nastał kolejny dzień, nikt jeszcze nie doszedł do siebie po dramatycznych wydarzeniach wczorajszego dnia. Anna całą noc spędziła w szpitalu, przy stole operacyjnym. Razem z Samborem, starała się uratować młodego chłopaka, który został postrzelony.
Ja nie wiem czy on kiedykolwiek z tego wyjdzie. Sambor spojrzał się na Annę, która zdejmowała zakrwawione rękawiczki.
Musi… rozumiesz, on musi z tego wyjść!
Odwzajemniła spojrzenie.
A to jakiś twój znajomy? Spytał zaciekawiony.
Nie to… to wybawca naszej Zosi.. Powiedziała smutno i wyszła z sali. Za drzwiami czekała na nią Zosia z Wiktorem. Banach chciał zabrać córkę do domu, ale ona się upierała, e nigdzie nie pójdzie dopóki nie dowie się czy Alex przeżyje.
Zośka… miałaś odpoczywać… Powiedziała Anka.
Ale… ale ja nie mogłam… powiedz, czy on… czy on z tego wyjdzie?
Nie wiem Zosiu… ciężko mi powiedzieć… robiliśmy wszystko żeby przeżył ale… kula zrobiła dużo szkód… ta doba będzie decydująca…
Powiedziała Anna i przytuliła Zosię mocno.
No dobrze, a teraz moje drogie panie, idziemy do domu… obie musicie odpocząć. Wiktor spojrzał się na nie, ale one nie reagowały na jego słowa.
Halo! Mówi się do was… idziemy do domu… Zośka! Anka! No… ruchy ruchy…
Wiktor ale ja mam jeszcze dyżur. Oznajmiła Anna.
A ja chce zostać przy Aleksie i… i ja muszę przy nim być jak się obudzi… Dodała Zosia.
No ja wiedziałem że kobiety są uparte… ale nie że aż tak. Wiktor skinął głową i sam udał się do domu.

Wiktor… Hej! Wiktor!
Wolała go Monika. Wiktor zatrzymał się kilka kroków przed swoim samochodem. Podeszła do niego i uściskała się na powitanie.
Jak się czujesz? Zapytała z troską, patrząc na niego. Widziała że od wczoraj nie spał ani minuty.
Daję radę… właśnie miałem jechać do domu się przespać bo za niedługo mam dyżur… Odrzekł
A… a ty jak się czujesz? Spojrzał na nią, nie mógł się oprzeć jej promiennemu uśmiechowi, który zawsze gościł na jej twarzy, gdy tylko go widziała. Nie wydawało mu się to w cale podejrzane, myślał, że ona chce być poprószy miła.
Ja? Jak zawsze świetnie. Oznajmiła i dodała z lekkim załamaniem w głosie: A jak ten cały Alex? Jak się tylko wybudzi… będę musiała go przesłuchać i… i twoją Zosię też to czeka… chcesz być przy tym?
Nie… Zosia sobie poradzi, wiem to… a co do niego… no operacja się udała, zobaczymy za kilka godzin… Lekarze niczego nie mogli nam obiecać. A czy ten chłopak miał jakąś rodzinę? Zapytał Wiktor.
Poza tą walniętą siostrą, która chciała wszystkich pozabijać… to nie.
A co z nią teraz?
No, zostały jej postawione bardzo mocne zarzuty… handel narkotykami… dwukrotna próba zabójstwa… nie wywinie się z tego…
Spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się na pożegnanie. Wiktor odjechał a Monika weszła do szpitala.
Stanęła przed salą gdzie leżał Alex, spojrzała przez szybę, był nieprzytomny, popodłączany do wszelakiej aparatury podtrzymującej życie, kable były z każdej jego strony.
Nie wiadomo czy się w ogóle obudzi… Monika usłyszała za swoimi plecami głos Anny.
Rozumiem… jednak mam nadzieję że…
Tak… Wszyscy mamy nadzieję… największą chyba Zosia.
A gdzie ona jest? Chyba muszę ją przesłuchać… Monika westchnęła, w cale nie chciała tego robić, wiedziała jak teraz musi czuć się dziewczyna, niestety nie miała innego wyjścia, taka była jej praca.
Zosia… siedzi w moim gabinecie… jest zmęczona… i nie wiem czy będzie w stanie rozmawiać. Powiedziała Anna i wskazała Monice drogę.
Dzięki, mam nadzieję że coś jednak uzyskam… obiecuje, nie będę jej męczyć. Monika udała się do gabinetu Anny. Powoli i cicho otworzyła drzwi. Zobaczyła Zosię, która siedziała na fotelu ze łzami w oczach, patrzyła się w ścianę.
Zosia… czy… czy ja mogę z tobą porozmawiać? Zapytała, stając obok dziewczyny.
Ale… ale o czym… ja…
Spokojnie, powiesz tyle ile będziesz chciała, wiem że nie jesteś teraz w stanie…
Monika usiadła naprzeciwko Zosi, wyjęła notes i zaczęła przeliczanie.

W stacji panowała nerwowa atmosfera, Artur dał Wiktorowi wolne, żeby odpoczął, a sam zajmował się każdym wezwaniem. Był zmęczony i oczy same mu się zamykały, ale wiedział że nie może się poddać, bo stacja potrzebowała lekarza.
Doktorku, dobrze się czujesz? Spytała Lidka, która przyniosła mu do gabinetu, kubek goącej kawy.
Chowaniec… Czy ja mam paść na zawał… to już moja 6 kawa od… 3 godzin…
Spojrzał się na nią, Lidka zauważyła jego zmęczony wzrok.
Wybacz… rzeczywiście, nie powinieneś tył pić… i nie powinieneś tyle pracować, ja rozumiem że dałeś doktorowi Banachowi wolne ale…
Pani Lidio, nie ma żadnego ale… Banach musi odpocząć i spędzić czas z córką. A ja…
A ty też powinieneś odpocząć i zadbać o siebie… Popatrz jak ty wyglądasz…
Lidka podeszła do niego, poprawiła mu włoży i zdjęła okulary.
Pani Chowaniec… czy pani się czasem nie zapomina?
Przestań Artur, ja się tylko o ciebie martwię.. Powiedziała ze smutkiem w głosie.
Ale o mnie ma się kto martwić… niech się pani lepiej martwi o siebie.
Tak? A kto niby? Przecież nie masz nikogo. Lidka po tych słowach dopiero sobie uświadomiła jak bardzo musiało go to zranić.
Doktorku ja… ja przepraszam… ja nie chciałam, po prostu…
Po prostu co? Chowaniec… weź idź uporządkuj papiery, anie mi tu głowę zawracasz… Artur gwałtownie wstał, złapał się fotela i upadł na ziemię.
Artur! Lidka krzyknęła i podbiegła do niego.
Artur… Artur… popatrz na mnie… Na prawdę musisz się przespać…
Pomogła mu wstać i posadziła go na kanapie jego gabinecie.
Chowaniec… ale… ja… nie mogę… ta stacja potrzebuje… Lidka zakryła mu usta swoją ręką.
A ty doktorku potrzebujesz snu i odprężenia. Powiedziałam obróciła Artura na plecy.
Włożyła mu ręce za ubranie i zaczęła go delikatnie masować po plecach.
Lidka… przestań, co ty robisz… Artur był zdezorientowany, chciał protestować ale zaczęło mu się robić na prawdę przyjemnie.
Dobra doktorku… zdejmuj to…Oznajmiła i podwinęła mu ubranie.
No chyba oszalałaś… Artur wstali spojrzał się na nią. Ona w cale nie żartowała. Posłusznie zdjął górną część ubrania. Przed Lidką ukazała się naga klata Artura. Otworzyła lekko usta, ale nie dała po sobie poznać że jest w szoku.
Dobra… to teraz się kładź… i nie marudź… Nakazała.
Ale ja dalej uważam że to nie jest dobry pomysł… a jak ktoś wejdzie… może posądzić nas o… Arturowi ciężko przechodziły takie wyznania przez gardło. Lidka dobrze o tym wiedziała, przecież już raz próbowali być razem, ale to się nie udało. Ona nadal go kochała a on… nie wiedziała jak to nazwać.
A jak ktoś tu wejdzie to zaraz sobie pójdzie… no już… kładź się bo zaraz może być wezwanie a ty… nie możesz pojechać w takim stanie.
Góra się położyli całkowicie oddał się rozkoszy masażu. Lidka weszła na niego i usiadła mu na pośladkach, lekko pochylając się i masując mu plecy.
Chowaniec… och… nawet nie wieś jak mi teraz…
Artur, nie mów nic… staraj się odprężyć… pomyśl o czymś przyjemnym. Powiedziałam masował go dalej.
Doktorze… Do gabinetu wszedł Piotrek, otworzył usta ze zdziwienia.
Oj przepraszam… nie chciałem przeszkadzać… dodał i lekko się uśmiechnął.
Piotrek, to nie jest tak jak myślisz… Lidka spojrzała się na niego i przerwała masaż.
Strzelecki masz pięć sekund żeby wyjść, zamknąć za sobą drzwi i nikomu nie mówić o tym co widziałeś… albo swojej pensji i dnia wolnego od pracy nie zobaczysz do końca następnego roku… zrozumiano!
Tak jest doktorze… Piotrek zaśmiał się pod nosem, i wyszedł.
Martynka! Nie zgadniesz… no nie zgadniesz… co ja widziałem… Rozemocjonowany, podszedł do Martyny.
No co widziałeś Piotruś/
Lidka i Góra… oni…
Piotruś… proszę cię… przecież to było wiadomo od razu…
Ale ty nie rozumiesz… on leżał, Lidka na nim siedziała… on był prawie nagi…
Piotrek, proszę cię, na prawdę nie interesuje mnie życie intymne naszego doktorka.
Martyna spojrzała się na niego z poważną miną.
No jak chcesz… Odpowiedział jej.

Doktorku… skończyłam… jak się czujesz? Spytała Lidka, schodząc z Artura.
Usiadł i wyprostował się.
No… nigdy chyba nie czułem się tak wspaniale na dyżurze. Odparł.
To… jak tylko będziesz chciał to wiesz…
Tak wiem chowaniec, wiem… Dziękuje… a teraz… wybacz ale… ale muszę się ubrać…
No nie miałeś oporów żeby się przede mną rozbierać a… masz opory żeby się ubrać/
Ja… no tego… nie no skądże znowu. Artur wstał i chwycił ubranie. Lidka wstała i patrzyła się przez chwilę na jego nagie ciało.
Coś się stało? Tak się mi przyglądasz… Spytał.
Nie ja tylko… chyba usze już iść… Powiedziała Lidka. W pośpiechu pocałowała go w usta i natychmiast wybiegła z gabinetu.
Artur stał i nie wiedział co ma myśleć o tej sytuacji, która miała przed chwilą miejsce. Lubił Lidkę, ale to wszystko. Chciał spróbować z nią być, jednak nie potrafił zapomnieć o Renacie, a nie chciał udawać i oszukiwać. Starał się ją traktować jak koleżankę, a może i coś więcej, ale nie jest w stanie dać jej tego, czego ona od niego oczekuje. Postanowił że musi coś z tym zrobić, będzie jej unikał do czasu aż jej przejdzie, aż zrozumie, że on nie jest odpowiednim mężczyzną dla niej.
Wyszedł z gabinetu i podszedł do swoich ratowników.
Dzisiaj ze mną… będą jeździć…
Spoglądał na każdego po kolei, jego wzrok zatrzymał się na Lidce.
Strzelecki i Kubicka… Dokończył po krótkim zastanowieniu.
Co, ale jak to… przecież mieliśmy dzisiaj jeździć podstawą… Przypomniał mu Piotrek.
Strzelecki! Ja jestem kierownikiem i to ja ustalam kto z kim i gdzie… jasne?!
Tak doktorze… widzę że coś doktor dzisiaj wstał lewą nogą z kanapy… Piotr zaśmiał się i ruszył z Martyną do karetki.
I co? Teraz będziesz mnie unikał? Lidka podeszła do Artura i spojrzała mu w oczy.
Pani Chowaniec… jesteśmy w pracy a tu obowiązuje pewien regulamin. Oznajmił Artur obojętnym głosem.
Tak. Jasne. Oczywiście… Ale gdyby na moim miejscu była Renata to pewnie…
Lidka nie dokończyła swojej wypowiedzi, nie chciała by Artura to zabolało.
Renata nie żyje… przypominam… i… i niech się pani wreszcie weźmie do jakiejś pracy bo… bo ja nie wiem… nie potrzeba nam tu maruderów! Artur odwrócił się i z grobową miną ruszył do karetki. Lidka na złość Arturowi postanowiła zwolnić się dziś z dyżuru.
Adam… Adam… powiedz doktorowi Górze, że ja dzisiaj biorę wolne… i… i niech sobie radzi sam…
A co ty taka oficjalna do niego? Zdziwił się Wszołek.
Nie ważne… no przecież jesteśmy w pracy, a tu panują pewne zasady prawda? Odwróciła się i wyszła jak najszybciej. Miała ochotę płakać, ale wiedziała że nic jej to nie da.
Nie chciała wracać do domu, nie chciała być teraz sama. Postanowiła iść do jakiegoś baru i zatopić swoje wszystkie smutki w alkoholu.

W szpitalu Monika właśnie skończyła przesłuchanie Zosi.
Dziękuję ci Zosiu, bardzo mi pomogłaś. Powiedziała Monika i podała dziewczynie chusteczkę.
Mam… Mam nadzieję, że ona już nie wyjdzie na wolność… Powiedziała. I otarła łzy.
To już nie zależy ode mnie, zobaczymy co zadecyduje prokurator.
Obie wyszły z pokoju Anny. Zobaczyły pielęgniarki i Anne, która biegła prosto do sali w której leżał Alex.
O Boże… ja muszę tam iść! Krzyknęła Zosia i pobiegła. Monika szybko ją dogoniła i obie weszły do sali gdzie trwała już akcja reanimacyjna.
200 dżuli, odsunąć się… defibrylacja… Anna robiła wszystko, żeby uratować chłopakowi życie. Pielęgniarka, zaczęła robić mu masaż serca.
Zośka wyjdź… Monika, zabierz ją stąd! Ona nie może na to patrzeć. Rozkazała Anna i zajęła się dalej pacjentem.
Chodź… wyjdźmy stąd… Monika wzięła Zosię i próbowała ją wyciągnąć z sali.
Nie! A! Ja tu zostaje! Ja muszę… Zosia płakała i krzyczała jednocześnie. Nie chciała opuszczać swojego wybawcy w takiej chwili, ale wiedziała że stojąc tu i płacząc mu w niczym nie pomože.
Obie wyszły i usiadły przed salą. Monika przyniosła Zosi szklankę zimnej wody.
Masz… może to ci pomoże się uspokoić… Podała jej szklankę.
Dziękuję…
Anna wyszła z sali, spojrzała się na Zosie, która była w opłakanym stanie.
Wyjdzie z tego. Powiedziała i położyła jej rękę na głowie.
Czy ja mogę do niego wejść?
Nie… teraz to nie możliwe…
Aniu, Błagam!
Dobrze, ale nie siedź za długo.
Zosia weszła do sali, usiadła na krześle obok nieprzytomnego chłopaka, patrzyła się na niego z współczuciem. Czuła się winna całej tej sytuacji. Złapała go za rękę i ścisnęła mocno, z nadzieją że to poczuje i się obudzi. Monika też miała nadzieje, że chłopak odzyska przytomność, jego zeznania miały do końca rozwiązać całą sprawę. Ona nie weszła razem z Zosią. Stała i czekała na korytarzu.

Lidka po kilku godzinach chodzenia po mieście trafiła do baru, usiadła i zaczęła rozmawiać z barmanem, ten ochoczo nalewali jej jedną kolejkę wódki za drugą. Nie interesowało go to nawet co się z nią stanie jak już nie będzie mogła pić.
Artur, Piotr i Martyna, na nieszczęście dostali wezwanie do tego samego baru. Młody chłopak dostał zatrucia alkoholowego i musieli go natychmiast zabrać do szpitala. Piotr podszedł do barmana, prosząc by wezwał szefa, gdy zauważył Lidkę, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Od razu pobiegł oznajmić to Górze.
Co ty Piotrek… nienormalny jesteś? To jest niemożliwe… Przecież Chowaniec strzeliła focha i poszła do domu. Powiedział Artur, badając nieprzytomnego chłopaka.
Dobra zabieramy go… natychmiast.
Doktorze,,, ale Piotrek mówił prawdę… tam na prawdę jest Lidka… i chyba ma kłopoty… Powiedziała Martyna, która spojrzała się w stronę koleżanki, do której dosiadło się dwóch mężczyzn.
Artur w końcu spojrzał w tamtą stronę.
O jasna cholera! Kubicka, Strzelecki! Natychmiast na bombach do szpitala… a ja… a ja muszę to sprawdzić! Artur wstał i zmierzał w stronę Lidki.
Chowaniec! Co ty tu robisz do jasnej cholery! Tak to się teraz odpoczywa w domu tak!
Artur był wściekły, podszedł bliżej, wyczuł od niej zapach alkoholu. Zatkał nos z obrzydzenia.
Boże Chowaniec… coś ty narobiła…
Do… Doktorku… wyluzuj… i… zajmij ty się swoimi sprawami… Powiedziała Lidka zataczając się po dużej ilości alkoholu.
Panie… odpieprz się pan. Lalka idzie z nami. Oznajmił jeden dobrze umięśniony mężczyzna stojący obok. Drugi podszedł bliżej i odepchnął Artura.
Ej! Ej to jest napaść na funkcjonariusza publicznego na służbie! Góra odzyskał równowagę.
A wiesz ile nas to obchodzi?! Ona idzie z nami i koniec tematu. Powiedział jeden z nich i złapał Lidke za ramie.
Puść ją ty… ty… Gnoju! Artur rzucił się na niego i rozwalił mu nos.
DObra dobra… spokojni… człowieku… ja nie chce się bić! Chciałem się tylko z nią zabawić… ale jak ona jest twoja to wiesz…
Ona nie jest moja…ee znaczy jest… no już… spadać stąd!
Obaj mężczyźni oddalili się, jeden starał się opanować krwotok z nosa, a drugi idąc, co chwila się odwracał i patrzył czy Artur za nimi nie idzie.
No a teraz idziemy… Powiedział Góra, ściągając pijaną Lidkę z krzesła. Wyszli na zewnątrz, Artur oparł. Ją o ścianę budynku a sam zadzwonił po taksówkę.

Zosia cały czas czuwała przy Alexie, nie posłuchała się Anny i nie dała się wyrzucić z sali.
Ciągle trzymała go za rękę. Nagle, jego ręka poruszyła się. Zośka wstała i zadzwoniła szybko po Anie, która musiała go rozintubować.
Zosia… odejdź… powiedziała, wchodząc do sali.
Tak zrobiła, na chwile wyszła z sali i stanęła obok Moniki, która też cały ten czas siedziała w szpitalu.
Wybudził się, jest świadomy… Powiedziała doktor Reiter wychodząc od pacjenta.
Świetnie! Czyli mogę go przesłuchać. Monika poderwała się z miejsca.
Mogę… mogę najpierw ja? Zatrzymała ją Zosia.
Wybacz Zośka, ale ja mam jeszcze inne obowiązki, a i tak przesiedziałem tu za dużo czasu. Odpowiedziała i weszła do sali.
Witaj. Starszy sierżant Monika Zawadzka.
Usiadła obok niego na łóżku.
Jak się czujesz? Spytała
A jak mam się czuć? Własna siostra chciała mnie zabić…
Tak wiem, rozumiem… ja właśnie w tej… a właściwie nie tylko w tej sprawie… twoja siostra została zatrzymana i grozi jej bardzo długie więzienie…
No i bardzo dobrze. Powiedział Alex i padł na poduszkę.
Jak tylko poczujesz się lepiej… Jak wyjdziesz ze szpitala… zostaniesz… przesłuchany i… również poniesiesz konsekwencje swoich poczynań. Powiedziała Monika, zamykając notes. Nie chciała Chłopaka męczyć za długo, wiedziała że jest jeszcze bardzo osłabiony.
Rozumiem… kiwnął głową.
Nie zgadzam się! Nie możesz go zamknąć! Nie masz prawa! Zosia wpadła do sali.
Zosiu… nie nauczyli cię że nie ładnie podsłuchiwać? Monika spojrzała się na nią z wyraźną złością.
On mi życie uratował a ty chcesz go zamknąć w więzieniu razem z jego chorą siostrunią?! Jak możesz.
Zosia chciała wybiec z sali, ale Monika złapała ją.
Posłuchaj… ja tu nie mam nic do gadania… też nie chce żeby poszedł siedzieć, ale nie ode mnie to zależy rozumiesz? To że ci uratował życie… może to będzie jakaś okoliczność łagodząca ale… nie wiem…
Rozumiem… przepraszam… Zosia się uspokoiła.
Zawadzka zostawiła ich samych i wróciła do innych obowiązków.
Zosiu… Zosiu… chodź do mnie… Alex powoli podnosili się z łóżka.
Leż, nie możesz jeszcze wstawać. Podeszła do niego. Złapali się za ręce. Nie mówili nic przez długą chwilę. Patrzyli sobie głęboko w oczy.

Artur przywiózł Lidke do jej mieszkania, miał szczęście, że Martyna znała jej adres.
Znalazł u niej w torebce klucze i weszli do środka. Zdął z niej płaszcz i zaprowadził do pokoju. Położył na łóżku i ściągnął jej buty.
Artur… nie… nie musisz tego robić… Odezwała się wreszcie Lidka. Od czasu kiedy wyszli z baru, niezamieniła z nim ani słowa.
Jak się czujesz? Spytał.
Nie dobrze mi… kręci i się w głowie ale… ja sobie… poradzę…
Niewątpliwe pani Chowaniec, Niewątpliwe że sobie pani poradzi, ale ja jednak wole… pomóc. Wstał i okrył ją kocem.
Artur… nie musisz tego robić… idź do domu… do stacji… gdziekolwiek… gdzie mnie nie ma… powiedziała i zaczęła wymiotować.
Góra szybko poszedł znaleźć łazienkę i podał jej miskę.
Kiedy Lidka skończyła wymiotować, odstawił miskę i posprzątał początki jej rewolucji.
Pójdę ci może zrobić herbaty? Oznajmił
Nie musisz… już mi na prawdę lepiej… Lidia podniosła się z łóżka i wstała. Strasznie kręciło się jej w głowie i nie mogła utrzymać równowagi. Artur przyciągnął ją z powrotem na łóżko, bo widział że długo tak nie ustoi.
Weź mi tu chowaniec nie zgrywaj bohaterki, przecież każdy ma w życiu taki okres gdzie… gdzie musi się zresetować… jak to mówi młodzież. Artur siedział obok Lidki i patrzył się w podłogę.
Tak? Serio doktorku? A ty kiedy przestaniesz się resetować/ Spojrzała się na niego.
Nie wiem o czym mówisz… Odwzajemnił spojrzenie.
Mówię o tym… kiedy wreszcie pogodzisz się z tym… z tym że Renaty już nie, z y że odeszła… Artur do jasnej cholery! Przecież wszyscy w stacji widzą co się z tobą dzieje… i nie… nie chodzi tu o mnie, czy o nas… bo jest teraz nie ważne… najważniejszy teraz jesteś ty… rozumiesz?! To ty musisz zamknąć ten rozdział w swoi życiu, uśpisz pogodzić się ze stratą… tak jak ja to zrobiłam… Lidka urwała.
Kogo straciłaś? Spytał, jego głos drżał.
Na wojnie… mojego najlepszego przyjaciela… ale… nie chcę o tym mówić. Ja pozbierałam się po stracie kogoś ważnego, ty też dasz radę… wszyscy ci w tym pomożemy.
Dziękuję… Artur otarł łzy.
Tylko, doktorku… jedna sprawa… jak zamierzasz mnie dalej unikać to… Lidka spojrzała si na niego groźnie, jednak z lekkim uśmiechem.
No ale co z tobą i…
Poradzę sobie, już nie takie rzeczy mnie w życiu spotykały. Powiedziała i położyła się dołóżmy.
Dobrze w… w takim razie… ja… ja wracam do siebie… bo.. muszę coś jeszcze załatwić.
W porządku doktorku, i dziękuje za dzisiaj. Powiedziała, rzucając mu klucze od mieszkania.
A po co mi to? Złapał klucze i spojrzał się pytająco na Lidke.
No co? Przecież trzeba jakoś zamknąć drzwi co nie? No chyba że ma mnie ktoś ukraść?
Uśmiechnęła się do niego.
Nie no oczywiście że tego nie chce…
No właśnie… a tylko wiesz… nie mam zapasowych a jutro mam dyżur więc musisz po mnie przyjechać.
Co prozę? Artur prawie co nie wybuchnął ze złości, ale szybko mu przeszło, zdał sobie sprawę z tego, że Lidka na prawdę go lubi i powinien jej zaufać w każdym aspekcie.
A wiesz co Chowaniec… nie chce mi się… ja nigdzie nie idę… Oznajmił i usiadł na łóżku.
O jaka zmiana. Zaśmiała się
W takim razie przygotuję ci łóżko w pokoju obok. Dodałam wstała.
Kiedy poszła, Artur wziął jej telefon by sprawdzić godzinę. Zobaczył na tapecie ich wspólne zdjęcie po jakiejś udanej akcji.
Chowaniec! A to to musi stąd zniknąć. Powiedział i pokazał jej telefon.
Oj tam doktorku, nie przesadzaj, to tak Wiesz… żebym przypadkiem nie zapomniała kto jest moim najwspanialszym i najlepszym szefem na świecie.

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 18

Obudź się! No już!
Nad Zosią stał ten sam chłopak z którym była widziana po raz ostatni.
No wstawaj! Te narkotyki nie powinny cię aż tak zwalić Z nóg!
Szarpał ją za i tak już podarte ubranie. Zosia nie reagowała, z jej ust dawało się tylko słyszeć ciche pomrukiwania.
Jasna cholera! No świetnie! I co ja teraz zrobię… Przecież oni mnie zabiją…
Chłopak usiadł koło niej na podłodze i schował głowę w ręce. W tej samej chwili do pomieszczenia weszła wysoka kobieta, o ciemno czerwonych włosach, była cała ubrana na czarno, jedynie jej jasna cera biła jakimkolwiek światłem.
I co z nią? Zapytała chłopaka, który patrzył się na nią błagalnym wzrokiem.
Ja… no ja…
Chłopak jąkał się ze strachu.
No co ty?! Czy ty niczego nie potrafisz zrobić dobrze?
Kobieta wzięła głęboki wdech i zamachnęła się, uderzając chłopaka w twarz.
Miriam… miiiriam ja… ja chyba jej podałem za dużą dawkę…
Czyś ty do reszty zgłupiał? Miałeś ją tu przyprowadzić żywą a nie…
Spojrzała się na nieruchome ciało Zosi.
A nie martwą… chciałam się nią trochę zabawić…
Prze… przepraszam ale ja… ja źle odmierzyłem i…
Czy ciebie w szkole nie uczyli liczyć?! Teraz módl się lepiej, żeby się obudziła… bo jak nie to… ja się dopiero zabawię… ale tobą…
Tak jest o Pani…

W tym samym czasie w domu Banacha.

Anna wraz z Lidką i Moniką, przyjechała do domu Wiktora.
Przerażony, że nie ma od nich żadnego znaku życia Wiktor, stał już przy wejściu i czekał na ich powrót.
Wszystkie weszły do środka, Banach przyglądał się każdej z nich.
A gdzie jest Zośka?
Zapytał zdziwiony.
Panie Banach… Zaczęła Monika.
Znaczy Wiktor… Zosia… ona… z tego co twierdzą świadkowie… oddaliła się z klubu razem z jakimś dziwnie wyglądającym chłopakiem.
Co?! Jakie oddaliła? Jakim chłopakiem? Anka! Miałyście jej pilnować…
Wiktor spokojnie. Trwają już poszukiwania, dziewczyny też były na komendzie, złożyły zeznania… znajdziemy ją.
Monika do jasnej cholery! Jak mam być spokojny, skoro nie wiadomo gdzie jest moja córka…
Monika podeszła do Wiktora i położyła mu dłonie na ramionach.
Spokojnie, znajdzie się, jestem tego pewna… Ty też to wiesz… tylko, nie możesz w to wątpić… przecież jest twoją córką a ty… no a ty… jesteś super Banachem.
Stali tak jeszcze przez chwilę w milczeniu, patrząc sobie w oczy. Tą chwilę ciszy przerwała Anna, która nie mogła już znieść tego widoku.
To może… my już podziękujemy pani sierżant i…
Wiktor zatrzymał jej wypowiedź gestem ręki.
To może ja z tobą pójdę i… pomogę w szukaniu…
Wiktor, nie uważam żeby to był dobry pomysł…
Anna wyraźnie nie chciała pozwolić na to, by Wiktor szedł gdziekolwiek z Moniką.
Tak! Ja myślę że to świetny pomysł… przecież nikt nie zna Zosi tak dobrze jak ty… może wiesz jakie są jej ulubione miejsca… musimy sprawdzić każdy trop.
Wiktor podszedł do Ani i mocno ją przytulił.
Nie martw się, za niedługo wrócę z Zosią… przepraszam, że tak na Ciebie naskoczyłem.
Pocałował ją w usta namiętnie.
To ja cię przepraszam. Powiedziała Anna i odwzajemniła pocałunek.
Lidka, czy ty masz dzisiaj dyżur?
Nie doktorze…
To świetnie, a możesz zostać z Anną… nie chciał bym by była teraz sama… rozumiesz…
Tak doktorze, rozumiem… nie ma żadnego problemu.
Lidka i Anna weszły do domu, a Wiktor wraz z Moniką wsiedli do samochodu i pojechali szukać Zosi. Sami nie wiedzieli od czego mają zacząć.
Miriam siedziała w małym pomieszczeniu, wpatrując się w zamknięte drzwi. Była wściekła na Alexa, który nie potrafił żadnej sprawy wykonać porządnie. Jednak wiedziała że nie może się go pozbyć z biznesu, w końcu był jej bratem, a rodziny pozbywać się nie wypada.
A może by tak zginął w tajemniczych okolicznościach…
Powiedziała do siebie, jednak potem zdała sobie sprawę z tego, że pozbycie się go zamieniło by jej życie w nudę, bo przecież to jego akcje, udane lub mniej, wnosiły jakichś kolorów do Jej życia.
Miriam…
Dało się słyszeć głos Alexa za drzwiami.
No właź jak już musisz…
Jak kazała tak zrobił.
Co cię do mnie sprowadza braciszku? Czyżby towar ci się skończył? A może jednak uśmierciłeś tę gówniarę co ją tu przywlokłeś?
Nie przywlokłem jej tu… przyszła o własnych siłach. Chodzi o to że… że wiem kim jest… przeszukałem ją i mam dokumenty i pieniądze…
Alex rzucił na biurko portfel.
Co my tu mamy… Zofia Banach… Mmhm… ładne imię… no nic… wymyślimy jej jakiś jeszcze ładniejszy pseudonim.
O ile będzie chciała z nami współpracować.
Wtrącił się Alex.
No jak nie będzie chciała to…
Miriam wyjęła z szuflady pistolet.
No ty chyba sobie żartujesz… nie zabijesz jej…
A co ty nagle taki sentymentalny się zrobiłeś… jak zabijaliśmy tą poprzednią dziwkę, która o mało co nas nie wsypała gliną… że rozprowadzamy po klubach towar… to wtedy jakoś nie miałeś oporów…
No ale ta dziewczyna nic nam nie zrobiła…
Och przestań… bo jeszcze pomyślę że się w niej zakochałeś… a teraz lepiej idź ją ożyw! Bo na prawdę się zdenerwuje…
Alex, spokojnym krokiem oddalił się i poszedł do pomieszczenia w którym była zamknięta Zosia.
Spojrzał na nią, jej jasne blond włosy zakrywały twarz, ręce leżały bezwładnie. Odchylił jej włosy i spojrzał na nią z bliska.
Ach, jesteś taka piękna jak śpisz… ale… ale lepiej się obudź bo… bo będzie i z tobą i ze mną wtedy źle…
Zosia powoli dochodziła do siebie, narkotyki jej podane przestawały działać.
Kim… kim ty jesteś? Spytała, otwierając oczy i widząc Alexa.
Ja? No co ty Zośka, nie poznajesz mnie?
A powinnam pamiętać…? Ja… ja nie mogę się ruszyć…

Spokojnie, jesteś jeszcze bardzo osłabiona, twój organizm po takiej dawce, potrzebuje trochę czasu by dojść do siebie.
Dawcę? Jakiej dawcę? Zdziwiła się. Kompletnie nic nie pamiętała i czuła się jak po jednej wielkiej całonocnej imprezie.
No wiesz trochę zabalowałaś w klubie… i trochę za dużo wypiłaś…
Ja? Na imprezie? A Tak… już coś pamiętam… przyszłam do klubu razem z Lidką, Martyną i Anną… one też tu są?
Nie, one cię zostawiły pod moją opieką… byłaś w naprawdę kiepskim stanie.
Coś kręcisz… one by mnie nie zostawiły… w ogóle to… gdzie ja jestem… i gdzie są moje dokumenty i telefon?
Zośka sięgnęła do kieszeni kurtki, ale były puste.
Nie wiem, musiały ci wypaść jak szłaś ze mną tu…
Alex starał się w jak najprostszy sposób przekonać Zosię do siebie, wiedział że to jedyne rozwiązanie by poszła z nimi na współpracę.
Nic z tego nie rozumiem… pomóż mi się podnieść… chce wracać do domu…
Do domu? A po co? Przecież oni cię tam nie chcą…
O czym ty mówisz człowieku… Zośka spojrzała się na chłopaka.
Nie potrafiła wyczytać z jego twarzy tego, czy w jego słowach jest chociaż trochę prawdy.
Nie ufasz mi?
Zapytał się jej i pomógł wstać. Zosia, ledwo trzymała się na nogach.
Nie wiem czy powinnam ci ufać…
Myślę że nie masz wyjścia… Moja siostra chce cię widzieć… ona… ona jest niebezpieczna… uważaj na to co przy niej mówisz… jeśli kiedykolwiek chcesz jeszcze zobaczyć rodzinę i przyjaciół.
Ich spojrzenia się spotkały, teraz Zosia wiedziała, że on mówi prawdę.
A kim jest twoja siostra… i kim ty jesteś?
To długa i skomplikowana historia… Powiedział i wzruszył ramionami.
No… chyba mamy czas. Oznajmiła, rozglądając się po małym kwadratowym pomieszczeniu, w którym nie było zupełne niczego.
To nie jest teraz czas i miejsce na takie rozmowy.
Chłopak nie chciał wyjawić Zosi niczego, co mogło by pokazać jaki tak na prawdę jest słaby i wystraszony. Zośka już zdążyła się zorientować, że może jej grozić niebezpieczeństwo, nie miała przy sobie telefonu i nie mogła nikomu dać znać gdzie jest, sama w sumie nawet nie znała dokładnej lokalizacji.
No to, opowiadasz czy nie? Zapytała, uśmiechając się do niego. Miała nadzieje, że da jej to trochę czasu na pomyślenie co ma dalej robić i jak się wydostać. Czuła że chłopak nie chce jej zrobić krzywdy, musiała go tylko jakoś do siebie przekonać.
No dobra… mam tylko nadzieję że moja siostra tu nie wpadnie… bo zrobi się gorąco… jest zdrowo walnięta… no ale, może od początku… Razem z Miriam, wychowywaliśmy się w domu dziecka… nasza matka nas zostawiła… Miriam miała wtedy 5 lat a ja rok… zajmowała się mną, broniła, gdy ktoś chciał mnie zabrać… kiedy ona miała 12 lat a ja 8… przyżekliśmy sobie, że razem zostaniemy już do końca, że będziemy sobie pomagać… i że razem zaczniemy nowe, wspaniałe życie, już poza domem dziecka.

Zosia słuchała tej historii z przejęciem.
Tak… co było dalej? Spytała.

A dalej to już było tylko gorzej… uciekliśmy pewnej nocy… błąkaliśmy się po mieście… sami, głodni i zmarźnięci, kradliśmy jedzenie, żeby jakoś przetrwać…. uciekaliśmy przed bandytami… nasze życie nie należało do łatwych. Pewnego dnia, zgłosił się do nas pewien Mężczyzna, z propozycją, czy nie chcemy zarobić trochę pieniędzy… no my, jasne że się zgodziliśmy… dawał nam towar, aby mieliśmy sprzedawać go dzieciakom na dzielnicy… szło nieźle. Nasz szef był z nas taki dumny, że postanowił dać nam wolną rękę i… wyjechał, gdzieś za granicę, a my? A my teraz szlakami się po klubach i sprzedajemy jakiś trefny towar, takim nieuważnym dzieciakom jak ty…

Nieuważnym? Oburzyła się Zosia.

Nie no, przepraszam… nie to miałem na myśli… chodziło mi o to że… że ty nawet nie zauważyłaś jak ci podałem… Cholera… mój niewyparzony język!

A Czyli coś jednak mi podałeś? No wiedziałam…
Nie no ja ci to wytłumaczę… Bo… szukaliśmy w klubie, akurat kogoś… kogoś kto by dla nas pracował… i nagle pojawiłaś się ty… taka szalona, wyluzowana… nieprzejmującą się życiem, roztańczona dziewczyna…

Aha i uznałeś, że ja… że ja będę chciała wam pomagać? No chyba oszalałeś…

Zosiu… No tak… tak właśnie myślałem… Wiem, głupi jestem… przepraszam… przepraszam, że cię w to wciągnąłem…

Ale w co mnie wciągnąłeś? Wypuść mnie i tyle… i po sprawie…
Zosia podeszła do drzwi, pociągnęła za klamkę, były zamknięte.
Ale ty nie rozumiesz… to nie jest takie proste jak ci się wydaje, moja siostra… ona… ona cię zabije jak nie będziesz chciała nam pomagać…
Alex podszedł do Zosi i chwycił ją za ręce.
Proszę… ja nie chcę cię zabijać… proszę… musisz się zgodzić…
O nie… ja nic nie muszę!
Wyrwała się i odeszła od niego kilka kroków do tyłu.
Ty przecież też nie chcesz tego robić…
Chłopak spojrzał się na nią, próbował kryć przed nią to co teraz czuł ale nie potrafił, Zosia dokładnie wiedziała że kłamie.
Ja? Nie prawda! Oczywiście że chce to robić… do tego zostałem stworzony.. wychowany… nic o mnie nie wiesz!
No wiem tyle ile mi powiedział…
Podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu.
Alex… w cale niemusi tak być, możesz to skończyć… możesz się odciąć od twojej siostry… możesz mieć normalne życie.
Chłopak wzdrygnął się i odepchnął Zosię, tak że poleciała prosto na ścianę.. Upadła i leżała nieruchomo na podłodze.
Zosia… o Boże… ja… ja nie chciałem… przepraszam…
Podbiegł do niej.
Otwórz oczy… proszę… nie udawaj… to nie jest śmieszne… ja… jeśli się obudzisz to… ja skończę z tym… my… uciekniemy… przysięgam…
W jego głosie można było usłyszeć , że naprawdę żałuje tego co zrobił. Zosia otworzyła oczy i uśmiechnęła się.
No i o to mi właśnie chodziło…
Wstała i otrzepała ubranie.
Czyli nic ci nie jest? Podeszłaś mnie tak? Zdziwił się, ale w jego słowach nie było słychać zdenerwowania, tylko ulgę.
No… musiałam… inaczej.. inaczej razem byśmy tu siedzieli… nie wiem jak długo, a teraz kiedy mi obiecałeś…
Zosia nie dokończyła, drzwi zaczęły się powoli otwierać i do pomieszczenie weszła wściekła Miriam.
No widzę braciszku, że nasza ptaszyna się obudziła… świetnie… a teraz… wyjaśnię jej na czym będzie polegała jej praca.
Miriam podeszła do Zosi.
Słuchaj mała dziwko.. ty będziesz teraz dla nas pracować! Codziennie będziesz roznosić towar, tam gdzie ci każę ile ci każe… jasne?! A jak powiesz komś choć słowo…
Nie! Nie będę dla Ciebie nic robić… i on też już nie będzie…
Spojrzała się na Alexa, ale on nie zareagował.
Co?! Ty śmiesz mi się sprzeciwiać? No chyba nie wiesz kim ja jestem…
Kobieta wyciągnęła pistolet i wymierzyła prosto w Zosię.
Nie rób tego! Alex wstał i popchnął siostrę.
Ty też przeciwko mnie? Już cię ta mała suka przeprowadziła na swoją stronę?
Nie masz prawa tak o niej mowić! Alex stanął obok Zosi.
Słuchaj! Nie wiem co zrobiłaś mojemu braku ale uwierz mi… bardzo szybko o tobie zapomni jak będzie cię chował gdzieś w lesie… albo raczej twoje ciało…

W tym samym czasie:
Wiktor z Moniką jeździli już kilka dobrych godzin, sprawdzali znajomych Zosi, miejsca w których mogłaby być ale nic nie znaleźli. Wiktor już powoli tracił nadzieję.
Wiktor… No myśl… gdzie ona jeszcze może być… Jakiś park? Centrum handlowe?
Monika… myślisz że Zosia by się ukrywała… albo że ktoś by ją ukrywał a takich miejscach?
No sama nie wiem… a jeśli to porwanie to… zastanówmy się dlaczego… porywacze z rządaniem okupu nie dzwonili… wasze telefony… znaczy twój i Anny… mają założony podsłuch… Wiktor… ja na prawdę nie wiem co ja jeszcze mogę dla ciebie zrobić w tej sprawie…
Monika westchnęła ciężko i spojrzała się smutnym wzrokiem na Banacha.
A co z tym portretem pamięciowym, który zrobili wasi ludzie?
Został rozesłany do wszystkich jednostek… mamy chłopaka w naszej bazie… jest poszukiwany razie ze swoją siostrą… tworzą w mieście małą grupę przestępczą… drobne wymuszenia, rozboje, handel narkotykami…
I co? I nie możecie złapać dwójki jakichś nastolatków? Wiktor spojrzał na Monikę z wyrzutem.
Kilka tygodni temu, ślad zaginął… jakby zapadli się pod ziemię… aż do teraz…
Jeśli ten chłopak był widziany razem z Zosią, oznacza to tylko jedno… kłopoty… więc musimy ją znaleźć jak najszybciej.
Oboje spojrzeli się na siebie i zgodnie postanowili, że pojeżdżą jeszcze trochę po mieście. Wiktor był tak zaabsorbowany panią sierżant i poszukiwaniem Zosi, że nawet nie zwracał uwagi na telefony od Anny, która siedziała w domu z Lidką i martwiła się gdzie on tak długo jest i czy znalazł Zosię.

Na prawdę chcesz mnie zabić, tylko dlatego, że nie będę dla ciebie pracować?
Zośka stała, wpatrzona w pistolet w nią wycelowany.
Za dużo widziałaś i pewnie słyszałaś.. bo mój braciszek nie potrafi trzymać języka za zębami…
Zamknij się! Jeśli chcesz kogoś zabić… to zabij mnie!! Przecież wiem, że mnie nienawidzisz… Alex, starał się odwrócić uwagę siostry.
Ależ braciszku… tyle razy o tym myślałam… ale chyba wiesz, że nie byłabym do tego zdolna. Miriam zaśmiała się.
Dobra koniec tego gadania! Pożegnaj się ślicznotko! Powiedziała i nacisnęła spust. Po chwili na ziemi leżał Alex, nie Zosia. Chłopak w ostatniej chwili zasłonił dziewczynę własnym ciałem. Zosia przerażona, nie wiedziała co się dzieje, była sparaliżowana. Miriam po oddaniu strzału i stwierdzeniu, że zabiła nie tą osobę co miała, zaczęła uciekać.
I co?! Taka z Ciebie Siostra! Tak go teraz zostawisz…! Słowa Zośki nie dotarły do kobiety, która jak najszybciej chciała stamtąd zniknąć.
Zosia opamiętała się, przypomniałaby sobie co w takiej sytuacji zrobił by Wiktor.
Na pewno by tak nie stał i nic nie robił…
Powiedziała do siebie. Zaczęła przeszukiwać leżącego Alexa, znalazła telefon i szybko wezwała pogotowie. Nie potrafiła ustalić gdzie dokładnie się znajduje, więc dyspozytor musiał sam ją zlokalizować.

Monika zatrzymała się na stacji benzynowej za miastem, była już zmęczona prowadzeniem samochodu, a Wiktor już też przysypiał na fotelu pasażera. Wysiadła z samochodu i z bagażnika wyciągnęła koc, okryła nim Wiktora a sama postanowiła pooddychać świeżym nocnym powietrzem.
Nagle zadzwonił jej telefon, odebrała, ale tego co usłyszała to się nie spodziewała.
Szybko poszła do samochodu obudzić Wiktora.
Wstawaj! No ! Zośka się znalazła!
Co?! Gdzie? Jak? Wiktor od razu się rozbudził.
Dzwoniła na pogotowie… wezwała karetkę do jakiegoś nieprzytomnego chłopaka… jest niedaleko, w opuszczonych barakach za miastem…
Oznajmiła rozemocjonowana Monika i wsiadła do auta.

W tej samej chwili, na miejsce wypadku przyjechała załoga 24 es.
Artur Góra pogotowie… Zośka! Jasna Cholera! A wszyscy cię szukają…
Artur podbiegł do Zosi, która starała się zatamować krwawiącą ranę u Alexa.
Podbiegła do nich Martyna razem z Adamem.
Zośka! Czy to ten sam co wyszłaś z nim z klubu? Spytała Kubicka.
Tak… to ten sam… błagam… ratujcie go…
Zosia nie mogła się uspokoić.
Ale co tu się właściwie stało…
Zapytał Adam, podając jej leki na uspokojenie.
Jego… jego Siostra… ona chciała mnie zabić… a on… a on mnie uratował…
Tak! Chciałam Cie zabić! A teraz zabije was wszystkich jak tylko ktokolwiek się ruszy!
Miriam wyszła z ukrycia, nadal trzymała w ręku broń i tym razem na celowniku miała wszystkich. Mogła strzelić w każdej chwili w kogokolwiek.
Nie rób tego… jeszcze bardziej sobie zaszkodzisz…
Mówił Artur stanowczym głosem.
Zamknij się! I się nie ruszaj bo zaraz odstrzelę ci te okularki…
Poczuła jak jej pleców dotyka coś twardego, usłyszała za sobą głos:
Nie ruszaj się… powoli opuść broń i ręce do tyłu… Nie będę się powtarzać!
Sierżant Zawadzka razem z Wiktorem, zaszli ją od tyłu. Wiktor od razu chciał pobiec do Zosi, ale wiedział że to by zepsuło całą akcje.
Miriam została skuta i przewieziona do aresztu.
Ekipa ratowników zabrała nieprzytomnego Alexa do szpitala.

Tato… czy on z tego wyjdzie? Spytała Zosia, przytulając się do Wiktora.
Nie wiem skarbie… Boże Zośka… przecież to mogłaś być ty…
Mogłam, ale nie byłam… on… on mnie uratował…
Ale najpierw cię porwał. Powiedziała Anna która też przyjechała do szpitala by jak najszybciej zobaczyć się z Zosią.
No tak ale… ale on tego nie chciał… to ta wiedźma mu kazała… jego siostra… a właśnie, ktoś wie co z nią teraz będzie?
Monika mówiła, że ta cała Miriam, się z tego nie wywinie… posiedzi sobie kilka a nawet kilkanaście ładnych lat… Oznajmił Wiktor.
To dobrze… mam tylko nadzieję że on się obudzi i… i że będę mogła mu podziękować za uratowanie życia.

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 17

Zosia mimo że pogodziła się z faktem, iż Marcin spotyka się z Moniką, nadal chodziła smutna i przygaszona.
Wszyscy starali się ją jakoś pocieszyć, no ale jak się okazało nie było to takie łatwe.
W stacji, Wiktor nie mógł skupić się na pracy, cały czas miał przed oczami, tą zapłakaną i bezradną Zosię, która cierpiała z powodu złamanego serca.
Co doktor dzisiaj taki zamyślony?
Zapytała się Martyna.
A bo martwię się o Zośkę… wiesz… ta sprawa z…
Wiktor rozejrzał się po stacji.
Spoko doktorze, dzisiaj go nie ma, wziął wolne bo musiał jechać coś załatwić.
No i bardzo dobrze, im mniej go widzę tym lepiej. Banach westchnął z niemocy.
Martyna… jesteś kobietą… weź coś wymysł, jak mogę poprawić humor zośce… bo mi się na prawdę już skończyły pomysły…pizza, lody, kino… wszystko było.
Doktorku, pizza i lody to w średniowieczu pomagały. Wtrąciła się przechodzącą obok nich Lidka.
Lidka, serio? Wiktor spojrzał na nią z niedowierzaniem.
No w sumie… ona ma trochę racji doktorze…
Martyna potwierdziła słowa koleżanki, jednak w jej głosie dało się słyszeć lekką niepewność.
No to… Lidka, wymysł coś kreatywnego i na nasze czasy i standardy, a ja idę bo… bo… no bo Artur mnie wołał. Wiktor wstał z kanapy i poszedł. Jak się później okazało w cale nie poszedł do Góry, po prostu nie chciał uczestniczyć w tych babskich spiskach.
Dobra… To może…
Martyna się zastanawiała ale nic nie przychodziło jej do głowy.
Ja mam genialny pomysł… Tylko Wiktor się chyba nie zgodzi… chociaż w sumie… czy on musi o tym wiedzieć?
Lidka, co ty kombinujesz? Zdziwiła się Martyna.
Ja? No przecież że nic, weźmiemy młodą na imprezę, wytańczy się, wykrzyczy, a i nam się to przyda.
Nam?
No a co ty myślisz? Że pójdę tam z nią tylko ja?
No wiesz… ja nie wiem czy…
Spokojnie twój Rycerz na białym koniu, albo raczej w białej karetce, też cię puści. Załatwię to… a i jeszcze Baśka i Doktor Reiter by się przydały… zadzwonisz?
Lidka, czy ty nie przesadzasz/
No co ty… zapewniam cię że Zośka od razu zapomni o tym całym Marcinie i jego pani sierżant.
Skoro tak mówisz…
Martyna westchnęła i zaczęła dzwonić po wszystkich.
Anka, stwierdziła że to Głupi pomysł, ale jak to jedyny sposób by pomóc Zosi, to się zgadza, A Baśka, zostaje z Tadziem bo Adam ma dzisiaj dyżur w stacji, więc odpada.
No szkoda, to będziemy we cztery. To jeszcze trzeba zawiadomić Zośkę… Przyjdzie tu?
Tak Wiktor powiedział że ma wpaść po szkole.
Oznajmiła Martyna. Cały ten pomysł wydawał się jej kompletnie szalony, ale wiedziała, że jak Lidka coś postanowi to już nie ma odwrotu.
Po kilku godzinach, do stacji weszła Zosia. Szła wolno, ze spuszczoną głową, niosła w ręku kanapki, bo Wiktor jak zwykle ich zapomniał.
Tato. Trzymaj. Powiedziała i powoli podała mu reklamówkę.
Dzięki Zośka, a jak ty się właściwie czujesz?

Zapytał z troską w głosie.
A nie widać? Całkiem nieźle…
No właśnie nie widać. Zosia, martwię się o ciebie… Pamiętaj że na jednym facecie świat się nie kończy…
No wiem tato… ale to nie jest wszystko takie proste… przecież wiesz… wiesz jak to było z tobą kiedy nie układało ci się z Anią…
Tak… Wiem.
O Cześć Zośka… Chodź na chwile, mam do ciebie ważną sprawę. Zagadnęła do dziewczyny Martyna.
Teraz? Chyba nie mam ochoty na jakiekolwiek sprawy…
Zosia, pokręciłam przecząco głową.
No dawaj, nie pożałujesz. Przekonywała Kubicka.
no sama nie wiem..
W końcu uległa i obie poszły do gabinetu doktora Góry, którego akurat nie było w stacji, bo pojechał na wezwanie. Na fotelu doktora, siedziała Lidka, tak się wczuła w role szefowej stacji, że nawet zaczęła zajadać się Artura ciastkami.
Najpierw powoli weszła Zosia a za nią Martyna, która wybuchnęła śmiechem, gdy tylko zobaczyła w jakiej pozycji siedzi Chowaniec. Lidka na wpół siedziała a na wpół leżała na fotelu, jej nogi były położone na biurku a ręce splecione za głową, w ustach trzymała kawałek ciastka. Zerwała. Się do normalnej pozycji, gdy tylko je zobaczyła.
Kubicka, bo ci z pensji potrącę, jak możesz się śiać z funkcjonariusza publicznego. Powiedziała Lidka, parodiując Artura Górę. Tego nawet Zosia nie wytrzymała i zaczęła się śmiać.
A co tu się dzieje moje panie? Do gabinetu niespodziewanie wszedł Wiktor.
Lidka, rozumiem, że teraz zastępujesz Artura? Zapytał z uśmiechem.
Jasne Wiktor, Może ciasteczko? A może rosołek? Jest w lodówce, no chyba że Strzelecki i jego niepohamowany apetyt… już się nim zajął…
Lidka dalej ciągnęła rozmowę, jako Artur.
Wiktor starał się być poważy, ale nie potrafił. Przyłączył się do Zosi i Martyny, które prawie już ze śmiechu leżały na podłodze.
A co tu się dzieje pod moją nieobecność? Chowaniec, Kubicka… co wy…
Artur stanął w drzwiach i nie wiedział o co chodzi, wszyscy na jego widok wybuchnęła jeszcze głośniejszym śmiechem.
Nic nic, doktorku, spokojnie, przygotowuję się do roli… w kabarecie…
Jakiej roli Chowaniec? O czym ty mówisz…
No… będę występować w kabarecie jako ee…
Jako kto?
No jako… Ty, doktorku…
Chowaniec! Czy ja ci nie mówiłem, że żartowanie sobie z szefa może się skończyć tragicznie?
Doktorku wyluzuj… ja tylko żartowałam…
W takim razie teraz patrz mi na usta… i to co ja teraz powiem to nie będzie żart! W tej chwili razem z Kubicką idziecie myć wszystkie karetki…!
A to rozumiem że doktor Banach i Zosia idą z nami?
Chowaniec do jasnej…
Artur spokojnie… bez nerwów… Przynajmniej, Lidce udało się rozbawić Zośkę. Banach spojrzał się na córkę, która o mało co nie popłakała się ze śmiechu.
No… dobrze… niech to będzie okoliczność łagodząca… no już… wracajcie do pracy
Wszyscy zgodnie z rozkazem opuścili gabinet Artura.
Zośka… to jeszcze nie koniec wrażeń na dziś. Oznajmiła Martyna. Zosia spojrzała się to na jedną, to na drugą, nie spodziewała sę tego, co one zaplanowały.
No to tak… mam nadzieję że masz wolny wieczór, a jak nie masz to… już masz zarezerwowany z nami… Dzisiaj wieczorem, Ty, Anna, Martyna i Ja… idziemy do najlepszego klubu w mieście… i zamierzamy się dobrze bawić!
Oznajmiła Lidka głośno i radośnie.
Co? Jaki znowu klub? Co wyście wymyśliły? Zdziwił się Wiktor, który od razu chciał zaprotestować.
Doktorze, każdy protest z pana strony zostaje od razu odrzucony. Zośka w końcu musi się rozerwać… a co może się jej złego stać w towarzystwie pani doktor Reiter i dwóch tacy cudownych ratowniczej jak my.
Wiesz co Lidka… obawiam się że…
Tato… No we…- Wiktor nie skończył swojego zdania, bo. Od razu przerwała mu Zosia.
No dobrze… ale… macie na nią uważać.
Tato… przecież już nie jestem małą dziewczynką…
Jasne jasne ośmiu…

Pod wieczór wszystkie panie stały już przed wejściem do klubu nocnego. Anna przed wyjściem z domu, została poinstruowana przez Wiktora, co może w ciąży a czego nie, jak i co ma robić Zosia i 50000 innych oczywistych rzeczy, które zapomniała, chwilę po wyjściu z domu.
Mówię Wam! To będzie niezapomniana noc!
Ekscytowała się Martyna.
No mam nadzieję… – Odpowiedziała jej Zosia, po której już nie było widać śladów załamania. Teraz była rozpromieniona i radosna jak nigdy dotąd.
Tylko pamiętajcie… nie spuszczamy wzroku z naszej Zosi, musimy ją pilnować jak oka w głowie bo inaczej…
Tak Aniu, wiemy… bo inaczej Wiktor nam nie da żyć- Zaśmiała się Martyna.
Nie no, oczywiście żartowałam. Zośka, ty masz się po prostu dobrze bawić i tyle. Ania uśmiechnęła się do Zosi, która odetchnęła z ulgą, że nie będzie pilnowana. Wiedziała że tata się o nią martwił, ale to zaczynało już ją powoli denerwować… była już prawie dorosła a on czasem chyba o tym zapominał. Po kilku minutach stawia na dworze, weszły do środka. W klubie było mnóstwo ludzi, niektórzy już od samego początku imprezy, ledwo trzymali się na nogach.
No to co? Bawimy się! Powiedziała Zosia i tanecznym krokiem ruszyła na parkiet, wtapiając się w t…u, ludzi.
No… a nie mówiłam, że to genialny pomysł?
Lidka… czemu ja mam wrażenie że wydarzy się coś złego? Spytała Anka, gasząc entuzjazm w koleżance.
No… nie wiem… ale teraz nie czas ani miejsce o tym myśleć…
Lidka, również wtopiła się w tańczący tłum.
no świetnie… Martyna?
Anna odwróciła się, ale Martyny też już przy niej nie było.
Pozostawiona przez dziewczyny, postanowiła pójść do baru i zamówić sobie coś do picia.
Podchodząc bliżej, zobaczyła Zosię w towarzystwie jakiegoś młodego mężczyzny, który wyglądał jakby go wyciągnęli z jakiegoś balu przebierańców. Chłopak był ubrany na czarno, miał ostry makijaż i długie czarne włosy.
O Zosia, tu jesteś, wszędzie cię szukałam. Oznajmiła, podchodząc bliżej.
A my się znamy? Zosia spojrzała na Annę ze zdziwieniem.
Zośka… no co ty?
Przepraszam, nie widzisz że ona nie chce z Tobą rozmawiać? Wtrącił siędę rozmowy, chłopak, który właśnie podał jej drinka.
Zośka nie możesz pić alkoholu, jesteś niepełnoletnia…
Przestań kobieto… Zostaw mnie… mogę robić co i z kim chce..
No nie wierze…
Anka osłupiała ze zdziwienia, zachowanie Zosi było bardzo dziwne. Natychmiast wyciągnęła telefon i zadzwoniła po Lidke i Martynę, które zjawiły się kilka minut później.
Co się stało Aniu? Spytała Martyna.
Zosia… ona… ona… coś z nią jest nie tak…
Nie tak? Czyli jak? Za bardzo się wyluzowała?
Lidka, to nie jest śmieszne, podeszłam do niej, była z jakimś dziwnym chłopakiem, Piła alkohol i w ogóle mnie nie… nie poznała. Anna mówiła trzęsącym się głosem.
Spokojnie, ty jesteś w ciąży, nie możesz się denerwować. Martyna, zostań z nią a ja pójdę wybadać sytuację. Lidka podeszła do Zosi, przyglądała się jej bardzo uważnie, nie zauważyła niczego dziwnego.
Co mi się tak przyglądasz paniusiu? Zosia nie poznawała nawet jej. Lidka nie wiedziała jakie są tego przyczyny, ale wiedziała kto jest za to odpowiedzialny.
Co jej podałeś gnoju?! Spojrzała się na dziwnie ubranego chłopaka.
Ja? Nie wiem o czym mówisz…
Nie udawaj… co jej dałeś?!
Nic, odczep się Kobieto! Chłopak chciał zabrać Zosię odejść, ale Lidka nie dawała za wygraną. Złapała chłopaka za rękę prawie mu ją wykręciła.
Oszalałaś kobieto! Chłopak odwrócił się i wyrwał rękę z uścisku Lidki.
No.. to może teraz mi powiesz… co jej dałeś?
On nic mi nie dał… proszę nas zostawić. Zosia była przestraszona i chowała się za plecami nowo poznanego kolegi.
Zośka… uwierz mi, że jak nie wrócisz z nami… to twój ojciec nas pozabija… No już. Koniec udawania że się nie znamy… Kolegę też było miło poznać ale… musimy już wracać.
Ale czy pani nie rozumie, że ona nie chce z panią nigdzie iść…
Lidka nie wiedziała jak ma jeszcze przekonać Zosię… Odwróciła się na chwilę by spojrzeć na Martynę i Anię… Stały obie odwrócone plecami do tej całej sytuacji.
No dobra, koniec tego! Zośka, idziesz ze mną i już… Powiedziała ale… nikogo w pobliżu niej, już nie było.
Cholera jasna…! Krzyknęła, chwilę później dołączyły do niej dwie pozostałe kobiety.
Gdzie ona jest? Spytała Anna, rozglądając się po klubie.
Chyba uciekła z tym całym… księciem ciemności…
Jak to uciekła… przecież z nią rozmawiałaś… Oburzyła się Martyna.
Dobra nie ma czasu, ja dzwonię na policję…
Anka wyjęła telefon i wezwała do klubu policję.
Nie musiały Długo czekać, wyszły z klubu i za kilka minut podjechał radiowóz, z którego. Wysiadła Monika i jej starszy partner.
Starszy sierżant Monika Zawadzka… co się stało? Zapytała, widząc trzy przerażone kobiety. Nie musiała im się nawet przedstawiać, wszystkie się dobrze już znały z poprzednich akcji.
Zośka… ona… ona została porwana! Zaczęła Martyna.
Jaka Zośka? Mów powoli.
No Zosia Banach… Martynie zaczęły lecieć łzy.
W sensie Córka Wiktora?! Zdziwiła się Monika.
No tak! Wyszła z klubu z jakimś chłopakiem… Dodała Lidka.
No to wyszła czy została porwana…? Monika chciała ustalić jak najwięcej szczegółów zdarzenia.
A jakie to ma teraz znaczenie do cholery! Szukajcie jej!
Krzyknęła Anka.
Spokojnie, krzyki tu w niczym nie pomogą… potrzebuje jak najwięcej informacji o tym chłopaku i o tym jak się zachowywał on i Zosia…
Dobrze. Już będę spokojna… Zosia oddaliła się od nas… na jakiś czas… potem ją znalazłam… siedziała z tym chłopakiem i w ogóle mnie nie poznawała… podejrzewam że coś jej podał.
Doktor Reiter, od rzucania podejrzeń to jestem ja. Dobrze… a jak wyglądał ten chłopak?
Monika spojrzała się na Lidke i Martynę.
Był cały ubrany na czarno… długie czarne włosy… makijaż… No jakby wyszedł z horroru w każdym razie.
Tłumaczyła Lidka.
Dobrze, zaraz przyślę tu kogoś i zrobicie portret pamięciowy… będziemy go… ich szukać… a jeszcze jedna sprawa…
Zawadzka ucichła na chwilę i spojrzała si na Annę.
– Wiktor wie?

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 16

– 24 Es zgłoś się.
Doktor Góra siedział w swoim gabinecie, gdy rozległ się głos Rudej.
– 24 Es zgłaszam się, co mamy?
– Kobieta skarży się na silne bóle jest w 9 miesiącu ciąży.
– No to co ona oszalała… jak to 9 miesiąc to powinna już leżeć w szpitalu…
Oburzył się Artur i wstał z fotela.
– Ok dawaj adres i jedziemy.
– Pilska 23
– Przyjąłem. Boże jacy ci ludzie w dzisiejszych czasach są nieodpowiedzialni.
Wyszedł z gabinetu i skierował się po reszte swojej załogi.
– Chowaniec, Wszołek, jedziemy…
– Ale Doktorku… Zaczęła niepewnie Lidka.
– Co jest?
– No bo Adam już pojechał… z doktorem Banachem…
– No jak to do cholery pojechał, skoro on dzisiaj jeździ z nami…
– No bo Piotrek się zwolnił dziś z dyżuru… przecież mówił ci rano… nie pamiętasz?
– No jakoś nie! ale mogę mu obiecać że będę pamiętał o potrąceniu mu z pensji… co on sobie myśli… Przez niego nie mamy jednej sprawnej karetki!
Góra ze złości zrobił się cały czerwony.
– SPokojnie Artur, bo wybuchniesz.- Zaśmiała się Lidka.
– Chowaniec! tu się nie ma z czego śmiać, kobieta jest w 9 miesiącu ciąży…
– No to może ja pojadę?- wtrącił się Marcin.
– Panie Potocki, a prawo jazdy na karetkę to pan ma?
– No tak… nie sprawdził doktor moich papierów?
– No jakoś nie… znaczy… oczywiście że sprawdziłem ale… ale nie pamiętam… Co ty myślisz że ja nie mam o czym innym pamiętać?
– Ależ skąd doktorze, doktor na pewno musi pamiętać o wielu ważnych rzeczah związanych z ratownictwem…
– No właśnie, a więc, drogi kolego, zapraszam za kierownice. A ty Chowaniec byś się ruszyła… przecież mówiłem że mamy wezwanie!
Powiedział i poszedł do karetki.
A co mu dzisiaj jest? Zapytał się Marcin.
– A to Góra… on tak ma, ale hmm… to nawet słodkie…
– Słodkie? oszalałaś… mnie to ten człowiek przeraża…
– Jakbyś był kobietą to byś zrozumial. Odpowiedziała koledze Lidka i posłusznie poszła do karetki.
– No Panie Marcinie, to rozumiem, że pan wie jak ruszyć z miejsca?
– Doktorku…!
– Pani Chowaniec, proszę siedzieć tam gdzie pani miejsce… to męskie rozmowy o samochodach…
– Serio… a przypomnieć ci kto naprawił karetkę?- Lidka spojrzała się na Artura z szyderczym uśmiechem.
– Proszę już, nie gadamy tylko jedziemy, bo zaraz ten poród sam się odbierze…
– Po… Poród?
Marcin był wyraźnie wystraszony.
– No poród poród… a co pan myślał, że my do ciężarnej kobiety na kawę i ciastka jedziemy? o właśnie… cholera zapomniałem zabrać ciasteczek z gabinetu… a niech to!
– Co doktorek dziś taki nerwowy?
– Pani Lidio… bo to wszystko wina Strzeleckiego, już od dawna dezorganizuje pracę stacji…
– Oj nie przesadzaj już, wiadomo że jesteś do niego uprzedzony, no ale ile można…
– Czy ja mogę już jechać- Wtrącił się do rozmowy Marcin.
– No ja się właśnie zastanawiam, dlaczego my jeszcze stoimy w miejscu… Chowaniec, weź ty poprowadź bo ja to w takim tempie to szybciej na pieszo dotre…
– A no bo ja myślałem że… dobra… ruszamy.
Marcin ku wielkiemu zdziwieniu Artura, odpalił karetkę i ruszył w drogę. Góra kurczowo trzymał się siedzenia, nie był pewny czy przeżyje tą podróż cały i zdrowy i czy to jemu przypadkiem nie będzie zaraz potrzebna pierwsza pomoc. Marcin wyluzowany, prowadził Karetkę na sygnale, nie przejmował się złośliwymi komentarzami Góry, że zaraz tu wszyscy umrzemy bo nie umie prowadzić. Wiedział że jest to nie prawda, bo doskonale jeździł każdym pojazdem.
– Jesteśmy na miejscu.- Oznajmił i pierwszy wyszedł z karetki, otwierając również drzwi Lidce i pomagając jej wziąść sprzęt.
– Doktorze Góra… a pan tu zostaje?
Artur dalej siedział i się nie ruszał.
– O Boże… ja przeżyłem… znaczy… Potocki, całkiem niezły z ciebie kierowca.. Zobaczymy jak sobie poradzisz z porodem…
– Myślę że dam radę…
– To nie myśl tylko działaj.
Wszyscy weszli do bloku z którego było wezwanie.
– Dzień dobry Artur Góra, pogotowie ratunkowe…
– Dzień dobry, proszę chodźcie, moja żona chyba będzie rodzić…- Powiedział roztrzęsiony młody mężczyzna, który czekał na nich w otwartych już wcześniej, drzwiach mieszkania.
– Dzień dobry, jak się pani czuje?- Artur podszedł do kobiety leżącej na łóżku, była cała zlana potem i krzyczała z bólu.
– Doktorze chyba nie czas na rozmowy, czas na działanie…- Powiedział Marcin i przystąpił do mierzenia ciśnienia pacjentce.
– A czy ja ci powiedziałem że masz cokolwiek robić?
– Artur! Przestań, on ma racje…- Broniła kolegi Lidka.
– Świetnie! Moja załoga wie lepiej ode mnie co mają robić… w takim razie… pracujcie sami… to jest dla was test… jak zdacie to zachowacie swoją posadę… a jak nie… jak coś się stanie z dzieckiem albo z matką to… w tym mieście pracy już nie znajdziecie…!
Artur odszedł od pacjentki i stanął przy oknie.
– Artur no co ty! Przecież ty tu jesteś lekarzem…- Lidka podeszła do niego.
– Pani Chowaniec… Proszę się natychmiast zająć pacjentką.
– Lidka! Wody jej odeszły!- Marcin krzyknął i zaczął badać pacjentke.
– Jasna Cholera!
Lidka podbiegła do niego.
– Proszę nie przeć, proszę się uspokoić… Muszę sprawdzić czy dziecko jest dobrze ułożone.
– Ale… ale gdzie ja… ja nie chce tu rodzić! Zabierzcie mnie do szpitala…- Kobieta była przerażona
– Albo pani rodzi tu, albo na schodach, bo nie zdążymy nawet zanieść pani do karetki…- lidka starała się jakoś uspokoić kobietę, ale zachowanie Góry w cale w tym nie pomagało. Podała kobiecie odpowiednie leki i patrzyla na poczynania Marcina.
– A ten… a ten lekarz… czemu nie odbiera porodu… aaaaa… jak boli… Wy nie macie takiego prawa… on to musi zrobić!- Kobieta krzyczała zbólu ale nie chciała dać się zbadać ratownikom.
– Bo wie pani, nasz doktor Góra to już tak ma, jak strzeli focha to już na wieki wieków…
– Chowaniec! Czy ja ci nie mówiłem że za dużo gadasz a za mało robisz?- upomniał ją Artur, ktory dalej stał przy oknie z założonymi rękami.
– lidka, potrzebuje czystych rękawiczek, ręcznik, wodę… no z resztą wiesz co masz robić.
– Tak wiem. Wstała i po chwili wróciła ze wszystkim co było im potrzebne do akcji porodowej.
– Proszę pani, dziecko jest ułożone prawidłowo, na mój znak… będzie pani przeć, jak powiem dość to nie będzie pani przeć… Rozumiemy się?
– Tak, proszę pana.
– No to… Przyj…!
Kobieta zaczęła przeć, krzyczała strasznie, jej mąż patrzyłl się na całą akcję, wyciągnął telefon i zaczął nagrywać.
– Co pan robi?!- Zapytał się Góra.
– Nagrywam… jak coś spieprzą to przynajmniej będę miał dowód…
– Proszę przeć… widzę główkę…
Po chwili, dziecko było już na rękach u Marcina.
– Czemu… Czemu ono nie płacze…
Wystraszyła się kobieta.
– Spokojnie, to musi chwile potrwać.
Starała się uspokoić ją Lidka, która pakowała sprzęt.
– Albo coś spieprzyliście!- mąż pacjentki, podszedł gwałtownie do Lidki.
– Proszę pana! Proszę się uspokoić… Moi ratownicy może i są roztrzepani, może i czasem nie słuchają moich poleceń i robią po swojemu… ale to są moi ratownicy! i tylko ja mam prawo mowić że coś spieprzyli… a nie pan! więc proszę się uspokoić albo zrobię panu lewatywe!
– No, doktorku, nie wiedziałam że jesteś taki waleczny.
Uśmiechnęła się do niego lidka, a w tym samym momencie, dało się słychać płacz dziecka.
– No… dalej, idziemy do karetki… Nie myślcie sobie tylko, że teraz będziecie każdą akcję działać samodzielnie… zrobiliście tyle błędów że…
– No, jakich błędów doktorze? Zainteresował się Marcin, ktory wsiadał do karetki.
– A no… ee… Jedź już lepiej bo nam dziecko się zapłacze… Słyszysz przecież że nie lubi karetki…
– Jasne jasne… już jadę.
Po kilku godzinach, Artur stanął w stacji, zwołał do siebie wszystkich ratowników, nikt nie wiedział o co może mu chodzić.
– Moi drodzy przyjaciele…
Zaczął.
– A ten co dzisiaj brał?
Zapytał się Adam, Lidki.
– Nie chcesz wiedzieć… chyba najlepszy towar…
– Moi drodzy przyjaciele, dzisiaj miała miejsce nietypowa sytuacja… mój zespół, samodzielnie odebrał dziś poród… Ja oczywiście stałem z boku i patrzyłem się im na ręce…
– A ja widziałem jak zasłaniał oczy w pewnych momentach.
Rzucił Marcin po cichu.
– Oj no co no daj mu się poczuć ważnym, przez chwilę. Adam poklepał go po ramieniu.
– Panie wszołek, czy ja panu nie przeszkadzam?
– Nie doktorze Góra, skądże znowu…
– No mam nadzieję… a więc, kontynuując, Patrzylem im cały czas na ręce, oczywiście popelnili kilka małych błędów ale… na szczęście i pacjentka i dziecko przeżyli i mają się dobrze… więc, oboje, i Pani Lidia i Pan Marcin zachowają swoje stanowiska pracy.
– Artur… a co ty ich chciałeś zwolnić? Zdziwił się Wiktor.
– ee… nie no co ty Wiktor… Przecież ja tylko żartowałem…
– No mam nadzieje Artur, mam nadzieje…
Góra podszedł do Marcina.
– Panie Potocki… jednak nie jest z pana taki zły kierowca za jakiego pana uważałem…
– I ratownik…- Wtrąciła się z uśmiechem Lidka.
– Tak, i ratownik… Dzisiejszym wezwaniem pokazał mi pan… że… że można na panu polegać… więc… w takim wypadku, pański okres próbny się skończył i oficjalnie mogę pana powitać w zespole…
– Dziękuję bardzo doktorze, i Tobie Lidka też dziękuje, bez ciebie nie udało by się ogarnąć tej dzisiejszej akcji…- Powiedział Potocki i objął koleżankę.
– Dobrze dobrze… koniec tego dobrego, Wracamy do pracy! proszę bardzo…!
Góra nie dał się nikomu cieszyć udaną akcją i pogonił wszystkich do pracy.
– Artur… musiałeś?
– O co chodzi Wiktor?
– Musiałeś go przyjmować?
– Wiktor, wiem że go nie lubisz… ale no… wybacz, ja jestem szefem stacji i to ja decyduje o tym kto tu będzie pracować a kto nie…
– Rozumiem… Ale… Nie dawaj mi go na akcje, bo albo on albo ja nie wyjdziemy z tego cało.
– Wiesz co w tobie lubie Wiktor?
– No co?
– Twoje poczucie humoru. Może ciasteczko?
Artur uśmiechnął się i podał Wiktorowi słoik z ciastkami.
– Artur! ale ja mówię poważnie…
– Podanie i trzy zdjęcia i będziesz mógł liczyć na to że twoja prośba zostanie rozpatrzona.
– Artur… Ok, widzę że nie da się z Tobą dzisiaj rozmawiać. Rano chciałeś podobno wszystkich pozabijać, a teraz… Ach! a może to ty jesteś w ciąży?
– kto jest w ciąży?
Lidka stanęła za Wiktorem.
– Chyba doktor góra bo ma zmienne nastroje. zażartował sobie z kolegi Banach.
– Ale to już chyba dłużej niż 9 miesięcy trwa więc…
– Chowaniec! lepiej zejdź mi z oczu bo zaraz…
– Dobrze doktorku dobrze.
Lidka i Wiktor odeszli.
– No, a nie mówiłem?
– No… mówił pan… trzeba go chyba zbadać.
– Słyszałem Chowaniec!
Wydarł się Artur ze swojego gabinetu, a Wiktor z Lidką wybuchnęli głośnym śmiechem.

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 15

Minęło kilka godzin od tragicznego wypadku Moniki. Kobieta była cały czas nieprzytomna, lekarze stwierdzili, że upadek nie był aż tak poważny i rdzeń kręgowy nie został uszkodzony.
– Co z nią?
Zapytał stojący przed salą Banach.
– Wybacz Wiktor ale nie jesteś z rodziny i nie powinienem ci mówić…- Sambor odwrócił się od Wiktora i jeszcze raz spojrzał na nieprzytomną Monikę.
– Michał, proszę cię… powiedz mi tylko czy ona przeżyje… Zosia nie chciała… ona też będzie chciała wiedzieć…
– Nie mój interes… wybacz Wiktor ale, ja nie mogę…
– Kochanie, co z nią?
Anna podeszła do Banacha i położyła mu ręce na ramiona.
– Anka! Czemu ty wstałaś z łóżka? przecież wiesz że nie możesz…
– Mogę, sama wiem co jest dla mnie dobre…
Ania spojrzała się na Wiktora, wyglądał jakby zaraz miał się rozpłakać.
– Spokojnie… wyjdzie z tego…
Powiedziała Ania.
– Wiktor, a tak właściwie to, dlaczego ty się tak o nią martwisz?
– Michał bo… bo to moja wina… jakbym był milszy dla tego całego Marcina to nic by się nie wydarzyło…
– Wiktor, przestać się obwiniać. To był Wypadek… Zosia też nie chciała… targały nią za duże emocje…
– A co z nią?
Spytał z miną zatroskanego Ojca.
– Śpi, kazałam jej podać leki uspokajające i usypiające…
– Bardzo dobrze zrobiłaś… Ty zawsze wiesz co robić w takich sytuacjach…
Wiktor przytulił się do niej mocno.
– Dobrze, niesterczmy tak pod tymi drzwiami… chodźmy stąd…
Rozkazał Sambor i cała trójka poszła.
– No nareszcie, już myślałem, że już nigdy nie odejdą…
Marcin wyłonił się zakamarków ciemnego korytarza i bez mrugnięcia okiem, wszedł do sali Moniki.
usiadł na krześle i złapał Monikę za ręke.
– Monika… proszę obudź się… to nie może tak się skończyć… Przysięgam że… że ona zapłaci nam za to co ci zrobiła… przysięgam…
– Co pan tu robi?
Do sali Moniki wbiegła pielęgniarka.
– Proszę opuścić tą salę, pan tu nie może przebywać…
– Dobrze, już dobrze, zaraz sobie pójdę tylko…
– Nie, nie ma tylko… proszę w tej chwili opuścić salę albo wezwę ochronę…
– Dobrze, dobrze, już sobie idę.
Marcin wstał, pochylił się i złożył na ustach nieprzytomnej Moniki, pocałunek.
– Już sobie idę droga pani.
– to świetnie…
Pielęgniarka zamknęła drzwi i patrzyła się jak Marcin odchodził.
Wiktor i Anna siedzieli przy łóżku śpiącej Zosi.
– Co… co się stało? Czemu mi się tak przyglądacie?
Zosia obudziła się i zdziwiła się widząc że Anna i Wiktor siedzą przy niej.
– Zosieńko jak się czujesz skarbie? Wiktor objął ją ramieniem.
– Już lepiej, a co z… z nią?
– pytasz o Monike?
– Tak tato, właśnie o nią…
– jest nieprzytomna ale… ale chyba nic poważnego sobie nie zrobiła.
– Chyba chciałeś powiedzieć że… że ja nic jej nie zrobiłam.
Zosia wtuliła się w Ojca.
– Zosiu, nie mów tak, działałaś w nerwach… wszyscy to zrozumieją…
Anna spojrzała się na nią ze współczuciem.
Do sali wpadł Marcin, stanął naprzeciwko Zosi.
– Co ty jej zrobiłaś idiotko… jak mogłaś jej to zrobić! Szmato!
– Ej, Opanuj się człowieku… Nie masz prawa się tak odzywać do mojej córki!
Wiktor wstał gwałtownie.
– Tato… tato zostaw… on ma racje, zasłużyłam sobie na to co on mówi…
– Przestań Zośka… nie pozwolę by tak mówił!
– nie pozwolisz?! a ja nie pozwolę by jej to uszło na sucho… to co zrobiła…
– Ale ona nic nie zrobiła, na pewno nic specjalnie…
– Wiktor! Przestań jej bronić…
– Panie Marcinie…- Wiktor zaczął ale nie dokończył, przerwała mu Anna, która wstała, stanęła pomiędzy nimi, spojrzała się w oczy Marcinowi i przytuliła go mocno.
– Anka!- Oburzył się Wiktor.
– Nie ankuj mi tu teraz… nie widzisz że on jest rozbity… w cale nie chciał powiedzieć tych wszystkich słów w kierunku Zosi… Prawda Marcin?
– T… Tak… prawda…- Marcin mówił płacząc w ramie Ani.
– Zosiu, ja… ja przepraszam… Ale ja nie mogę… ja nie mogę się pozbierać… zdałem sobie sprawę że Monika jest dla mnie ważna a po chwili… uświadomiłem sobie że mogę ją stracić… rozumiesz?! Rozumiesz mnie? ja nawet nie zdążyłem jej tego powiedzieć!
– Rozumiem… ja rozumiem… ja przepraszam…- Zośka puściła Wiktora i podeszła do Marcina przytulonego do Ani, Pociągnęła go za koszule, mężczyzna puścił Anię i padł w ramiona Zosi.
– Wszystko będzie dobrze, rozumiesz? ona z tego wyjdzie… a… a jeśli nie to… to ja poniose wszelkie konsekwencje… – Zosia rozpłakała się.
Anka z Wiktorem stali i nie wierzyli własnym oczom.
– Może ich zostawimy? Zapytała Anka szeptem.
– Oszalałaś? nie zostawię Zosi z tym…
– Wiktor! przestań… jak widzisz on w cale nie jest taki zły…
– No powiedzmy… powiedzmy.
Oboje wyszli, Zosia i Marcin dalej stali przytuleni w sali.
– Wiktor… Monika się obudziła… chciała cię zobaczyć.- Za plecami pojawił się Sambor .
– Tak… rozumiem, już idę… Aniu? Pójdziesz tam ze mną?
– Nie Wiktor. idź sam, ja tu poczekam i… przekaże reszcie dobrą wiadomość.
Wiktor udał się do pani sierżant. Stał chwilę przed salą, obawiał się tego co od niej usłyszy.
– Cześć… jak się czujesz? Powiedział, wreszcie wchodząc do sali.
– Cześć… Wi… Wiktor… Sama nie wiem… Słabo mi… i boli mnie wszystko ale… na szczęście obyło się bez żadnych złamań… jestem tylko trochę poobijana… i… ręka złamana…
– monika, ja… ja cię przepraszam za Zosie… ona… ona nie chciała… Tak mi przykro…
– Wiktor… Nie przepraszaj mnie, ja… zasłużyłam sobie na to… Przecież wiem jakie potrafią być zranione nastolatki…
– Zosia boi się że…- Wiktor urwał bo przed salą pojawiła się Zosia.
– Mogę…? Spytała stojąc w drzwiach.
– Chodź… Wiktor, zostaw nas same… Proszę…
– Dobrze, tylko nie bądź dla niej za ostra, bardzo przeżywa to co się stało…
– Wiem Wiktor. Wiem.
Wiktor wyszedł, minął się w drzwiach z Zosią, spojrzał się jej w oczach, dało się wyczytać z jej spojrzenia ból i smutek, tak bardzo mu było szkoda jego małej dziewczynki.
– Ja… ja…- Zosia starała się coś powiedzieć ale nie mogła.
– Chodź, usiądź tu…- wskazuje Zosi miejsce, ona podchodzi i ostrożnie siada.
– Zosiu… wiem, że zrobiłaś to przypadkowo…
– Ja jestem gotowa ponieść konsekwencje…
– Jakie konsekwencje? o czym ty mówisz? Zdziwiła się Zawadzka.
– No pracuje pani w policji i pewnie już napisała pani raport…
– Zośka co ty mówisz… nie napisałam i nie napiszę żadnego raportu o tej sytuacji…
– Ale… ale jak to?
– no wiesz… każdy był kiedyś młody i… nawet ja robiłam w przeszłości takie głupie rzeczy z zazdrości… takie rzeczy podobne do tego co ty zrobiłaś.
– Tak bardzo panią przepraszam…
– Mam do ciebie dwie prośby… Zaczęła Monika.
– Jakie?
Zosia podniosła głowę, otarła łzy i spojrzała się pytająco na nią.
– Po pierwsze skończ mnie przepraszać, a po drugie… a po drugie to nie jestem żadna pani, tylko Monika.
Podała Zosi ręke.
– Ale ja… ale ja nie mogę…
– Możesz…- Monika uśmiechnęła się, Zosia podała jej rękę.
Do sali wszedł Marcin, Wiktor i Anna.
– No, widzę że kryzys zażegnany?
Powiedział Wiktor uśmiechając się na widok pogodzonych Zosi i Moniki.
– A czego się spodziewałeś Wiktor? hmm? że będziemy skakać sobie do gardeł? Zaśmiała się Monika.
– no skakać to jeszcze pani nie wolno, pani sierżant.
Wtrąciła się Anna.
– Tak wiem, wiem, pani doktor… do pracy też od razu nie wrócę… ja nie wiem co ja będę robić przez ten czas…- westchnęła.
– Ja wiem co będziesz robiła, a raczej co my będziemy robili…
Marcin podszedł bliżej.
– Co? o co ci chodzi? Nie rozumiem…
Monika patrzyła na niego pytająco.
– No wiesz… będziemy pewnie bardzo zajęci.
Położył jej rękę na ramieniu.
– Nie dotykaj mnie człowieku… Co ty sobie myślisz! jak mnie raz pocałowałeś… to… to już jestem twoją własnością! a może ja wolę dojrzalszych
mężczyzn hmm?- zażartowała i spojrzała na Banacha.
– Monika… no wiesz co?! Przecież mój tata jest zajęty!
– Zosiu, spokojnie, przecież ja tylko żartowałam… a twój tata zna się na żartach, prawda Wiktor?
– No jasne.- Wiktor roześmiał się i spojrzał na Annę, której w cale do śmiechu nie było.
– Oj… Aniu… czy ja widzę zazdrość na twojej twarzy?
– A jak myślisz?!
– No… myślę że… że powinniśmy już iść.
Pocałował ją, objął w pasie i życząc Monice zdrowia, wyszli z sali.
– No na szczęście twój tata, wie jak ją ułaskawić… nie darowałabym sobie tego jakby przeze mnie go rzuciła, przez jakąś głupią bezpodstawną zazdrość.
– No… ja ją trochę rozumiem… ta zazdrość nie jest tak do końca bezpodstawna.
– Oj Zośka, no i ty też zaczynasz… nie bądź jak Doktor Reiter…- Monika i Zosia wybuchnęły śmiechem.
– Zosia… mogłabyś mnie na chwilę zostawić z Moniką? Spytał Marcin, stojąc przy oknie.
– Jasne… wpadnę tu jeszcze później.
Zośka wstała i wyszła.
– no to o co chodzi?
Spytała niepewnie Zawadzka.
– Ty się mnie pytasz o co chodzi? to ja nie wiem o co chodzi tobie… przecież… ja widziałem…. że wtedy w sali u Anny… podrywałaś mnie… potem ja cię pocałowałem, myślałem że…
– Marcin… nie myśl za dużo. Nie jestem Tobą zainteresowana… Przykro mi.
Odpowiedziała mu szybko i stanowczo, z nadzieją że zrozumie i sobie pójdzie.
– Rozumiem… wolisz Wiktora, tak?
– Oszalałeś?! już mówiłam, ja i Wiktor się tylko przyjaźnimy… z resztą nie miałabym serca odbierać go Annie…
– No tak, jak by to wyglądało gdyby dziecko wychowywało się bez ojca.- Powiedział Marcin a na twarzy Moniki malowało się zdziwienie.
– jakie dziecko?
– No co? twój przyjaciel nie powiedział ci, że Anka jest z nim w ciąży… ach, nie powiedział ci… bardzo mi przykro…
– Wyjdź…!- Wskazała ręką drzwi.
– Nie wyjdę!
– Wyjdź powiedziałam!
Podniosła się i wstała z łóżka, była jeszcze bardzo osłabiona, nie mogła utrzymać się na własnych nogach.
– Trzymam cię!
Krzyknął Marcin i złapał upadającą Monikę.
Trzymał ją w swoich objęciach a ona patrzyła na niego ze zdziwieniem i strachem w oczach.
– Odpuść sobie Wiktora… Przecież wiesz, że to nie ma sensu…- Mówił do niej, a onapróbowała sama utrzymać równowagę.
– Nie mogę… rozumiesz… nie mogę… nie potrafię…
– Pomogę ci.- Powiedział, całując ją w usta. Ona chwilę się zastanawiała, ale odwzajemniła ten gest.
– A teraz powoli… cofamy się do tyłu… no jeszcze trochę… o świetnie…- Posadził ją na łóżku, pomógł się położyć. Usiadł koło niej i cały czas trzymał ją za rękę.
– Dziękuję…- Powiedziała cicho
– Jeszcze nie masz za co… Odpowiedział.

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 14

Zosia od kilku godzin nie wychodziła z łazienki, Wiktor nie zwracał na to uwagi, bo za bardzo był zaabsorbowany rozmową przez telefon z Anią, która cały czas leżała jeszcze w szpitalu.
– Kochanie, co mówią lekarze? Jak tam nasze maleństwo?

– Mówią że miałam dużo szczęścia. Uśmiechnęła się.
– no tak tak…. ech, wszystko przez tego Marcina…
Westchnął Banach.
– Ale Wiktor to nie jest jego wina przecież…
– No tak no, wiem. To moja wina…
– Wiktor… przestań… Lepiej byś przyszedł do mnie a nie… siedzisz w domu i trujesz Zosi głowę…
– Ale Zośka siedzi w łazience i się szykuje na spotkanie z tym…
– Doktorze Banach, proszę się ładnie wyrażać.
– Dobrze pani doktor. Wpadnę do ciebie jak tylko zwolni mi łazienkę.
– No jakbyś nie mógł swojej potrzeby załatwić w szpitalu… tu też są łazienki.- roześmiała się Anna.
– A czyli mam rozumieć że pójdziesz ze mną pod prysznic w szpitalu?
– Wiktor… no wiesz co…
– No co? przecież sama powiedziałaś że…
– No już dobrze dobrze, przyjdziesz to pomyślimy nad tym.
Po tych słowach Anna rozłączyła się i położyła się na łóżku.
– Zośka… wychodź… szybciej, bo ja zaraz muszę się zbierać!
Wiktor pukał w drzwi łazienki.
– No już już… Boże, żeby kobieta nie mogła we własnej łazience się przygotować na spotkanie…
Zosia otworzyła drzwi i wyszła. Stanęła przed Banachem a ten nie mógł wyjść z podziwu jak pięknie wyglądała jego córka.
– No… Zośka… ja nie wiedziałem że mam aż tak piękną córkę.
– Rozumiem że to był komplement?
– No oczywiście…
Dał jej całusa w policzek.
Zosia poszła do siebie do pokoju i zamknęła drzwi, po kilku minutach wyszła ubrana w jasno-niebieską sukienkę, która idealnie komponowała się z jej falującymi, rozpuszczonymi blond włosami, i pomalowanymi na lekki różowy kolor paznokciami.
– O jezus…
– Tak wiem tato… przesadziłam?
– Nie no coś ty… jest idealnie. Gdybyś nie była moją córką to chyba bym się z tobą umówił.
– To dobrze, że jednak jestem twoją córką hahaha . Tato, nie czekaj na mnie z kolacją , nie wiem kiedy wrócę.
– Zośka… ale uważaj na siebie…
– Dobrze.
Zosia wyszła z domu i skierowała się na przystanek autobusowy.
Jechała autobusem w miejsce spotkania z Marcinem. Mieli iść do kina, a ona miała nadzieję że jej wygląd go powali, nawet jeżeli jej powiedział że jest gejem. Chciała zrobić na nim jak najlepsze wrażenie.
– Cześć Zosiu, pięknie wyglądasz.
Powiedział Marcin, który czekał na nią przed wejściem do kina.
– Dziękuje ci… cieszę się że ci się podoba.
– Do seansu jeszcze 20 minut… to co może skoczymy do sklepiku po jakiś popcorn?
– Nie jadam popcornu, wiesz… dbam o linię czy coś.
– Ty? Proszę cię, przecież nie musisz…
– He He… no prawisz mi dzisiaj same komplementy…
– A no bo na to zasługujesz najwidoczniej.
Uśmiechnął się do niej, a ona już prawie zapomniała o tym że nie jest nią zainteresowany.
– Dzień dobry, podać coś Państwu? Zapytał gruby, niewysoki pan ze sklepiku w kinie.
– Tak, ja poproszę popcorn a… ty Zosiu, co byś chciała?
– A nie wiem… może Colę…
– Dobrze, tu jest pana popcorn i zaraz będzie cola dla corki.
– Córki?! oburzyła się Zosia.
– Przepraszam bardzo ale ja nie jestem jego córką…
– No skoro tak to… Proszę pana… czy panu nie wstyd umawiać się z młodymi dziewczynami?
– A to chyba nie pana interes z kim się umawiam?
– No… nie wiem… proszę już wyjść bo zaraz wezwę ochronę i powiem że pan ją tu przetrzymuje…
– Co pan? Marcin mnie nigdzie nie przetrzymuje…
– Zosiu, spokojnie, nie warto mu tłumaczyć i tak nie zrozumie.
A no tak… wiesz co, już mi się odechciało iść na ten film… Chodźmy stąd…
– W porządku. To na co masz ochotę?
– Odwiedźmy Anię w szpitalu…
– Ok… W sumie i tak miałem się do niej wybrać.
Skierowali się do Marcina samochodu.
– Zosiu, nie boisz się wsiadać do samochodu starszego mężczyzny?
Zażartował.
– No pewnie że się boję, nawet nie masz pojęcia jak bardzo. Zaśmiała się i zapięła pasy.
Po kilku minutach byli już w szpitalu. Weszli razem do sali w której leżała Anna, wyglądała jakby na kogoś czekała.
– Cześć Wam… a co wy tu robicie tak no ee… razem?
– Ja się czujesz Aniu? Spytała Zosia i usiadła na łóżku.
– Zosia, nie zmieniaj tematu… a czuje się świetnie, powiedzieli że już niedługo będę mogła wyjść.
– No wiesz… bo ja i Zosia… mieliśmy iść do kina ale… jakiś facet się przyczepił że się umawiam z młodymi dziewczynami i że wezwie ochronę jak nie wyjdziemy… Ech, nie rozumiem niektórych ludzi.
– No wiesz, Marcim… Ja się w cale nie dziwie… Zosia mogłaby być twoją córką.
– No już nie przesadzaj… Aniu…
Oburzyła się Zosia.
– Wiesz Zosiu… Ania ma trochę racji…
W tym momencie do sali Anny, weszła Sierżant Zawadzka, spoglądała to na Zosię, to na Marcina.
– A przepraszam bardzo… Co pan tu? Jezus Maria… czy ja śnie?
– Nie, nie, pani sierżant spokojnie… to nie ten za którego go pani wzięła… – Broniła Marcina Zosia.
– No jak to nie? Czyli co? to całe morderstwo było ustawione?
Spojrzała się na Anke.
– Nie no co pani… jak pani może?!
– Pani Anno, spokojnie… ja niczego nie chciałam podwarzać … tylko się zdziwiłam bo…
– Może tak pani udowodnię że jestem kimś innym.
Marcin podaje Monice dowód osobisty.
– Marcin Potocki… mmhm… rozumiem… Dobrze, już wszystko wiem… bardzo pana przepraszam panie Marcinie… po prostu…
– Tak tak, wiem… wszystkim muszę tłumaczyć ciągle to samo, może sobie operacje plastyczną zrobię…
– nie!- krzyknęła Zosia.
– Zośka? spokojnie…- przywołała do porządku ją Anna.
– Nie no, bez przesady Panie Marcinie, nie musi pan tego robić… szkoda by było tak… yy to znaczy… może ja już pojdę… w sumie sama nie wiem po co tu przyszłam, miałam iść do innej sali bo przesluchanie… ofiara wypadku… ee… do do zobaczenia. Pani doktor szybkiego powrotu do zdrowia.
Monika wybiega z sali jak rakieta i wpada wprost w ramiona Wiktora.
– O! Cześć Monika… nie spodziewałem się takiego powitania…
– Wiktor… ja… przepraszam… Ja cię nie zauważyłam…
– No tak no, bo ja to taki niewidzialny jestem czasem.
Zaśmiał się Wiktor dalej w ramionach trzymając Zawadzką.
– Tato? słyszałam jak idziesz… ee… co się tu dzieje? Tato? Pani Moniko?- Z sali wyszła Zosia, stała i patrzyła się na tą jakże dwuznaczną sytuację.
– Nic się tu nie dzieje młoda damo, a twój tata właśnie mnie puszcza… Prawda, panie Banach?
– Tak, oczywiście, i o ile pamiętam to jeszcze chwilę temu byliśmy na ty…
Wiktor zmieszany, podchodzi do zosi, nieodrywając wzroku od młodej pani sierżant .
– No tak tak… wybacz, na chwilę się zapomniałam. to ja… to ja może już sobie pojdę. do zobaczenia… Wiktor… miło było cię spotkać w jakiejś innej sytuacji niż tylko w akcji ratunkowej.
– No oby takich spotkań było jak najwięcej pani sierżant.
– Tato…- Zosia spojrzała się na niego i dała mu kuksańca w żebra.
– Zośka, no przecież wiesz że ja jestem tylko miły… z resztą Monika wie że…
– Tak wiem, doskonale wiem… Ania… Cieszę się że już niedługo wyjdzie ze szpitala… a tak właściwie to… co się stało że tu trafiła?
– Miał miejsce mały wypadek…- powiedział Wiktor spuszczając wzrok.
– Wypadek? są jacyś podejrzani? mam kogoś zaaresztować? znaleźć winnego?
– No jakby trzeba było to musiałabyś… aresztować mnie…
– Wiesz co Wiktor… to może nie jest taki zły pomysł. Monika uśmiechnęła się ciepło do Wiktora i powoli poszła do innej sali.
– Tato! ona ewidentnie cię podrywa… a ty na to pozwalasz… i jeszcze to jak ją trzymałeś… no przesada…
– Zośka, po pierwsze, Monika na mnie wpadła… po drugie, my sobie tak tylko żartujemy… a po trzecie… to to chyba nie jest twoja sprawa, moja droga.- pocałował ją w czoło i skierował się do sali Anny.
– Cześć Kochanie… i… cześć Marcin.
– Witam doktorze.
– Cześć Wiktor, co tak długo?
– No bo tata musiał sobie jeszcze porozmawiać z panią sierżant…- wtrąciła się Zosia.
– Zosiu, nie bądź złośliwa…
– Tato, no przecież wiesz że żartuje…
– No właśnie nie wiem młoda damo…
– O co chodzi? ktoś nam wyjaśni? Anka spojrzała się na Wiktora.
– Nam? Spytał i odwzajemnił jej spojrzenie.
– No nam, bo ja też chętnie się dowiem o co chodzi. Powiedział Marcin, a jego słowa rozwścieczyły Wiktora.
– Słuchaj Pan… to nie jest pana sprawa… to że jest pan jakimś tam szwagrem Anny, to nie oznacza że od razu wejdzie pan do naszej rodziny…
– Ale ja… No dobrze… to może po prostu zejdę panu z oczu…- Marcin przygaszony wstał i wyszedł z sali.
– Wiktor! Jak mogłeś? Przecież wiesz, że on poza mną nie ma już nikogo…
– Aniu, wiesz jak on mi działa na nerwy…
– Dobrze. spokojnie, ja pójdę go poszukać…- Powiedziała Zosia i ruszyła w stronę wyjścia.
– Zośka… zostaw go… ja to później załatwie.
– Załatwisz? tak samo jak załatwiłeś to teraz? to że sobie poszedł? Świetnie… tato.
Marcin szwędał się po szpitalu, sam nie wiedział co ma ze sobą zrobić, zabolały go słowa Wiktora ale nie chciał się już więcej narzucać, ani jemu ani jego rodzinie.
Monika wychodziła z sali chorych od swojego pacjenta, ktorego miała przesłuchać. Stanęla za Marcinem.
– Przepraszam… coś się stało?
– Co? Nie…
Odpowiedział, a w jego głosie dało się słyszeć smutek i rozczarowanie.
– Na pewno? widzę że…
– Pani sierżant… na prawdę wszystko jest w najlepszym porządku.
– No skoro mnie pan zapewnia, to cóż… nie będę nalegać na rozmowę…
– Niech pani poczek?a chwile… mogę zadać pani jedno pytanie
– Jasne, słucham…
– Czy Wiktor Banach zawsze jest taki… nieprzyjazny?
Monika spojrzała się na niego z niedowierzaniem.
– Że jaki? serio pan mnie o to pyta? Wiktor to najwspanialszy człowiek jakiego znam… znaczy… No może trochę przesadziłam ale…
– Rozumiem… to co pani mówi jest bardzo interesujące.
– A co konkretnie pana interesuje? Zdziwiła się.
– Zastanawiam się po prostu co taka piękna i poukładana kobieta jak pani widzi w takim… nieczułym facecie jak on…
– Nie wiem o co panu chodzi…
– Przecież widziałem jak pani na niego patrzy …
– Wiktor to tylko mój dobry kolega…
– Jasne jasne… mi nie musi pani kłamać… a chyba by pani nie chciała, żeby Anna się dowiedziała o tym… prawda?
– Co mi tu pan…
– No czyli się rozumiemy… To zrobimy tak, Ja zapomnę o tym o czym myślę a pani… pójdzie ze mną na kawę…
– Słucham? No jeśli to miał być tekst na podryw, to jest naprawdę kiepski… a niech pan sobie mowi co i komu chce… jak pan myśli, komu uwierzą? z resztą… ja nic nie zrobiłam, to tylko pana chora wyobraźnia i…
Monika nie była w stanie dokończyć, Marcin zatkał jej usta, swoimi ustami.
– Co pan wyprawia! Monika odepchnęła go.
– No… za dużo pani mówi po prostu a za mało działa…
– nie życzę sobie takiego traktowania… nie jestem jakąś pana koleżanką żeby mnie znienacka całować!
– Całować? Co?!- zza rogu wyłoniła się Zosia.
– Co się tu stało? Marcin?
– Nic, zupełnie nic… Zosiu… co ty tu robisz…
– Nie zmieniaj tematu! kłamałeś tak? kłamałeś że jesteś gejem!?
– Co? Gejem?- zdziwiła się Monika.
– No jakto? nie powiedział Pani, że jest gejem, zanim się do pani dobrał?
– Przepraszam bardzo… ale ta rozmowa do niczego nie prowadzi… ja muszę już iść bo… działacie mi oboje na nerwy. Żegnam…
– Czekaj! stój! Co? najpierw chciałaś poderwać Tatę, a jak z nim nie wyszł bo was nakryłam… to teraz chcesz mi zabrać Marcina
?
– Zośka… jakie mi? przecież ci mówiłem że… że nie jestem Toą zainteresowany…- Marcin nie wiedział jak ma wybrnąć z tej sytuacji.
– No powiedziałeś, ale powiedziałeś też że jesteś gejem… a teraz … a teraz co? całujesz się z kobietą? jak możesz!
– Zosia, uspokój się… i o ile mi wiadomo… nie pozwoliłam ci mówić do siebie jak do koleżanki… więc uważaj na słowa, a to kto kim jest i jakie relacje kogo łączą, proszę sobie wyjaśnicie ale beze mnie, ja mam inne rzeczy do roboty…
– Niech sie Pani więcej nie zbliża do mojego Taty, ani do Marcina…
Młoda damo, ja się będę zbliżała kiedy i do kogo będę tylko chciała.
– Jeszcze zobaczymy!- Zośka rzuciła się na Monikę, która stała niebezpiecznie blisko schodów w dół. Popchnęła ją, Monika nie zdążyła się złapać poręczy i spadła na sam dół.
– Coś ty narobiła! Ty jesteś jakaś chora!- Marcin wydarł się na Zosię i zbiegł po schodach, zobaczyć co z kobietą.
– O Boże… ja… ja nie chciałam… biegnę po kogoś…
Zośka spanikowana całą sytuacją, niewiele myśląc wbiegła do sali gdzie siedzieli Wiktor i Anna.
– Tato, Tato! Monika…
– Co monika?
– Ona… Tato! ja zrobiłam coś strasznego!
– Zośka, o czym ty do cholery mówisz?!
Wiktor wstał, Anna podniosła się z łóżka przerażona.
– Bo ja ją przez przypadek zrzuciłam ze schodów… Bo to wszystko z nerwów…- Zosia rozpłakała się.
– Z nerwów?! Z nerwów zrzuciłaś kogoś ze schodów! Zośka! dziecko, co ty wyprawiasz…
– Bo ja byłam zazdrosna o Marcina… i o to że ona chciała cię poderwać…
– Jakto poderwać?! Zdziwiła się Anna.
– Nic, nie ważne… ona już nie wie co mówi…
Wiktor starał się uspokoić Anie.
– Gdzie ona leży? muszę iść zobaczyć co z nią!
– Przy schodach… znaczy… no na końcu korytarza…- Zosia przez płacz, mówiła tak nie składnie że Wiktorowi było bardzo ciężko ją zrozumieć, nagle zobaczył biegnące pielęgniarki, postanowił pobiec za nimi.
Zosia, płacząc i trzęsąc się cała, usiadła na łóżku obok Anny, kobieta przytuliła ją mocno i głaskała po głowie by ta się uspokoiła.
– Co tu się stało?! Proszę się odsunąć… jestem Lekarzem…
Wiktor, podbiegł do leżącej Moniki, odgonił pielęgniarki i zaczął ją badać.
– mmhm… dobrze, oddycha… nie krwawi… Przynieście deske! Niech nikt jej nie próbuje przesuwać bez mojej zgody! może mieć uszkodzony kręgosłup!
monika została zabrana na badania, a Wiktor stał jeszcze na korytarzu, razem z Marcinem, który dalej nie mógł uwierzyć w to co się stało.
– Jak do tego doszło?- Spytał Wiktor.
– Zosia… ona się na nią żuciła… bredziła coś że… że monika chciała poderwać ciebie… ee… znaczy Pana, a jak z panem jej nie wyszło to wzięła się za mnie…
– No ale przecież ty jesteś…
– No… też tak myślałem ale… jak tylko pocałowałem Monike…
– Całowaliście się? Zdziwił się Banach.
– No tak jakoś wyszło… Bo ona za dużo gada i trzeba jakoś ją zamknąć- powiedział uśmiechając się.
– I Zosia was widziała?
– Niestety… ja na prawdę nie chciałem żeby tak wyszło, no ale… teraz już nic na to nie poradzę… już wiem że kocham Monikę i… i dla niej jestem w stanie się zmienić…
– Jesteś w stanie zmienić całe swoje dotychczasowe życie, dla jednej kobiety którą widzisz pierwszy raz na oczy…
Wiktor patrzył się na niego z niedowierzaniem i otwartymi ustami.
– Tak… to właśnie jest miłość Doktorze… Odpowiedział Marcin i odszedł.

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 13

Zosia od momentu gdy dowiedziała się kim tak na prawdę jest Marcin, była smutna i nie chciała wychodzić z pokoju.
– Zosiu? Wszystko w porządku?
Zagadnął Wiktor, który wszedł do jej pokoju z kubkiem gorącej czekolady.
– Tak tato… możesz…- Zosia podniosła się z łóżka i otarła łzy.
– Co się stało kochanie?- Usiadł koło niej i podał jej czekoladę.
– Dzięki, ale czekolada chyba tu nic nie pomoże…- wzięła kubek i odstawiła go na szawkę koło łóżka.
– Co się stało? od wczoraj jesteś jakaś smutna… martwię się o ciebie…
– Nic mi nie jest, serio… mam taki jakiś ciężki dzień dziś… i wczoraj też…
– No wczoraj to ty byłaś pełna energii i uśmiechu jak przyszłaś do mnie do stacji… Zośka? Czy to chodzi o Marcina?
– Nie tato… Skądże znowu… ale masz pomysły…- Próbowała się uśmiechnąć.
– Nie kłam… przecież widzę… jestem twoim ojcem i mnie nie oszukasz…
– Tato, proszę cię, nie wierć mi dziury w brzuchu…
– Jak chcesz… ale jak się tylko dowiem że coś ci zrobił… to poślę go na cmentarz i będzie leżał w jednym grobie z tym swoim zasranym braciszkiem.
– Tato… Zośka rozpłakała się.
– Zosiu… proszę powiedz mi, co on ci zrobił?
– Nic mi nie zrobił, nie chcę o tym mowić…
– To nic ci nie zrobił, czy nie chcesz o tym mówić?
– No…
– Idę go zabić… nikt nie będzie ranił mojej zosieńki… Wiktor wstał i wyszedł z pokoju córki. W tym samym momencie do domu wróciła Anna.
– Wiktor… musimy porozmawiać…
Powiedziała, całując go w policzek.
– Anka, nie mam teraz czasu… muszę iść obić komuś śliczną mordę…
ubrał się i wyszedł z domu.
– Co? o czym ty mówisz…? Wiktor, wracaj tu!
Wołała za nim ale on już jej nie słyszał. Pojechał samochodem prosto do stacji.
– Zosiu… co się stało tacie?- Ania weszła do pokoju Zosi, która próbowała się uspokoić po rozmowie z Wiktorem.
– Nic… nie wiem… on… pojechał do stacji… bo myśli… bo myśli że Marcin… że on coś mi…
– Zośka… czy on coś ci zrobił?- Ania usiadła obok niej i ją przytuliła.
– Nie, nic mi nie zrobił… on… wiedziałaś że on jest gejem?
– Tak, wiedziałam… a… a ty skąd o tym wiesz?- zdziwiła się Anka.
– No bo wczoraj… chciałam zaprosić go do kina i… i mi to powiedział…
– Zosiu… tak mi przykro… ale wiesz że nawet jakby nie był tym kim jest to… nie powinnaś się z nim spotykać?
– No wiem… jest starszy ode mnie ale… Aniu, co ja na to poradzę że się zakochałam…- Zosia wybuchnęła jeszcze większym płaczem. Przytuliła się mocniej do Ani.
– Przynajmniej ci powiedział jak jest na prawdę… wiesz… zawsze mógł cię oszukiwać…
– No wiem ale… ja tego dłużej nie zniosę, każdy chłopak który mi się podoba… rozumiesz?! Każdy nie jest dla mnie… Najpierw był Marcel… a teraz Marcin… A może ja też powinnam zmienić orientacje, skoro nie mam szczęścia do facetów to może jakaś kobieta mnie pokocha…
– Zosia… proszę cię, nie gadaj głupot.
– O! albo wiem, zostanę mężczyzną i będziemy z Marcinem szczęśliwi…
– Błagam cię dziewczyno, o czym ty mówisz… połóż się i odpocznij bo… bo na prawdę gadasz takie głupoty…
– Ania, a jak ty byś się czuła gdyby mój tata okazał się gejem?
– Wiktor gejem? No wiesz… nie mogę sobie tego jakoś wyobrazić.- Ania roześmiała się, a na twarzy Zosi pojawił się lekki uśmiech.
– Ania!
– Co się stało młoda?
– Tata… on pojechał do stacji… jedźmy tam… przecież on myśli, że Marcin coś mi zrobił…
– Zapomniałam o tym zupełnie… Tak jedźmy…
Obie wstały z łóżka, Ania zatrzymała Zosie, odwróciła ją do siebie i położyła jej ręce na ramionach.
– Zosiu… jest jeszcze jedna sprawa o której ci nie mówiłam…
– Co się stało?
– Jestem w ciąży…
– Z Tatą?
– No a niby z kim? haha, oczywiście że z tatą. Dowiedziałam się dzisiaj.
– O jak fajnie, a tata wie?
– Nie, nie zdążyłam mu powiedzieć…
Wyszły z domu i pojechały do stacji, z nadzieją że nie jest jeszcze za późno.

Wiktor wbiegł do stacji jak poparzony.
– Gdzie on jest?
– No to zależy kogo ma pan na myśli doktorze…
– Martyna, nie żartuj sobie, to oczywiste że pytam o tego całego Potockiego…
– No jest w kuchni razem z Adamem…
– Bardzo dobrze, będę miał świadka…
– Ale co się stało…
– Nie pozwolę aby taki typ jak on, krzywdził moją córkę…
Wiktor podwinął rękawy i ruszył w stronę kuchni.
– Ty, Marcin… mamy do pogadania chyba…
– Dzień dobry doktorze… a przecież pan już po dyrzuże… co pan tu robi…
– Dla kogo dobry dlatego dobry… dla ciebie zaraz chyba dzień będzie nie najlepszy… zaraz ci zejdzie ten uśmieszek z twarzy…
– Ale, chwila… o co chodzi…
– Doktorze, spokojnie.- Adam stanął pomiędzy Wiktorem a Marcinem.
– Adaś odsuń się… nie pozwolę aby taki zwyrodnialec jak on, chodził po tej ziemi…
– Doktorze Banach ja na prawdę nie wiem…
– No to zaraz się dowiesz jak nie wiesz…
Wiktor odepchnął Adama i rzucił się na Marcina, dając mu w twarz raz za razem.
– Doktorze! Co pan robi…
– To za moją córkę…
– ale ja nic Zosi nie zrobiłem!
– Nie waż się wymawiać jej imienia…- Wiktor nie przestawał, wpadł w szał.
– Wiktor! Głupi jesteś, zostaw pana Marcina w spokoju!
– Doktorze Góra ja radzę się nie wtrącać bo jeszcze pan oberwie…
– Wszołek, w stacji nie można tolerować takich zachowań…
– Wiktor zostaw go! oszalałeś…
Do stacji wpadły Anka i Zosia.
– Tato on mi nic nie zrobił… uspokój się.
– Wiktor… przestań!- Anka podeszła i złapała Wiktora za ramie. Ten odepchnął ją, tak że Ania upadła uderzając się o szafkę z naszyniami.
– O jezus maria! Ania!… Przepraszam… ja nie… ja nie chciałem…- Wiktor puścił w końcu Marcina i podbiegł do leżącej nieopodal nieprzytomnej Ani.
Leżała na podłodze z krwawiącą raną na głowie. Wokoło były porozbijane naczynia.
– Wiktor, nie zbliżaj się do niej… Strzelecki! Wszołek! Zabierzcie go stąd i podajcie mu coś na uspokojenie, dawkę potrójną najlepiej.
zarządził Artur i sam podszedł do Anny.
– Chowaniec! Kubicka! Do mnie szybko… i sprzęt weźcie…
– Nic… nic jej nie jest?- Zosia spojrzała się jak Adam i Piotr szarpią się z Wiktorem.
– On nie chciał tego zrobić… Marcin… ciebie też za niego przepraszam… myślał że coś mi zrobiłeś…
– i nie powiedziałaś mu jak było?
– no, chciałam ale… nie zdążyłam… Mocno cię boli?
– nie, spokojnie, nic mi nie będzie, teraz zajmijmy się Anią… nie wybaczę sobie jeśli coś jej się przeze mnie stanie…
– Doktorze Góra… bo Ania jest w ciąży…
– Zośka, czy ty sobie ze mnie żartujesz?
– nie, mowię serio, powiedziała mi dziś rano.
– No czy ten Banach jest niepoważnny?!- zdziwiła się Martyna.
– On jeszcze nie wie…
– No to będzie miał niespodziankę.- powiedziała Lidka i pobiegła po nosze do karetki.
– Panowie… puśćcie mnie wreszcie… już się uspokoiłem…
– Na pewno doktorze?
– Tak Adam, na pewno… muszę iść zobaczyć co z Anią…
– Tato… bo ja ci nie zdążyłam powiedzieć… Marcin nic mi nie zrobił… on jest gejem i ja…
– Zośka! Czy ty mi chcesz powiedzieć, że ja pobiłem faceta tylko dlatego, że dał ci kosza bo ma inną orientację seksualną?!
– Na to wychodzi… ee znaczy … ja się już nie odzywam…- Adam odszedł od nich, piotr poszedł za nim. Zosia, mocno przytuiła tate. Wiktor Wstał i podszedł do Marcina.
– Prze… Przeprasza… ja nie wiedziałem… myślałem że…
– Tak, wiem co pan myślał… myślał pan że jestem taki sam jak mój brat? i że nie zawacham się przed niczym żeby skrzywdzić pana rodzine? No to się pan grubo pomylił…
– Na prawdę przepraszam…
– W porządku, teraz najważniejsze jest zdrowie Ani, jedziemy do szpitala… Zosia, idziesz z nami?
– Tak… Zośka podeszła do nich i przytuliła się do taty.
Po chwili, wszyscy byli już w szpitalu. Ania przeszła badania i teraz leżała na sali.
– Michał? co z nią?- Zapytał Wiktor przyjaciela.
– jest w porządku, zaszyłem ranę, podałem jej leki… oczywiście takie które jej nie zaszkodzą… Wiktor… w tym stanie, Anka musi na siebie uwarzać…
– W jakim stanie? o czym ty mówisz…
– No jak to? nie wiesz? Będzesz ojcem…
– Anka jest w ciąży?- Zdziwił się Banach.
– No… raczej że jest w ciąży, no chyba że ty swoje dzieci znajdujesz w kapuście.- Roześmiali się obaj.
– Mogę do niej wejść?
– Idź, ale nie siedź za długo, musi dużo odpoczywać…
Wiktor wszedł do sali, usiadł na łóżku koło Ani i złapał ją za rękę.
– Aniu, kochanie… ja cię przepraszam… Tak bardzo cię przepraszam…
– Wiktor, spokojnie… wszystko jest w porządku.
– Nie jest… wpadłem w taki szał… że nawet nie zauważyłem jak zrobiłem ci krzywdę… przecież jakby coś się stało Tobie albo naszemu dziecku…
– Czyli już wiesz?
– Tak wiem, Sambor mi powiedział.
– Ja chciałam ci to powiedzieć w domu ale… nie zdążyłam.
– Och Aniu, Tak się cieszę.
– A co z Marcinem?
– To twardy zawodnik, wyjaśniliśmy sobie wszystko i nawet go przeprosiłem.
– To dobrze, nie poturbowałeś go za mocno?
– niee nie… do wesela się zagoi.
Przed salą czekała Zosia i marcin.
– Przepraszam cię że ci się dostało… to moja wina…
– Zosiu, nie przepraszaj mnie, na prawdę nic się nie stało. Szkoda tylko że wtedy… tak szybko wybiegłaś… mogliśmy o tym porozmawiać, może by wtedy do tego nie doszło.
Marcin objął Zosię ramieniem.
– no… może. Sama nie wiem, tak strasznie się przed Tobą wygłupiłam… ja na prawdę nie jestem taka pusta, żeby od razu zapraszać nowopoznanego faceta na randki…
– Wiem Zosiu, wiem… jesteś taka jak twój tata, bezpośrednia i odważna i bardzo mi się to w tobie podoba.
– Serio? podobam ci się? znaczy ten… ech, znowu palnęłam głupotę…
– Nic się nie stało… haha, wyluzuj. Jeśli chcesz… to może jednak pójdziemy do kina? Jak… hmm… Przyjaciele?
– A twój chłopak?
– Nie obrazi się, wszystko mu wytłumacze.
– Super! to jesteśmy umówieni!- Zosia uśmiechnęła się.
– A teraz chodź, sprawdzimy co z Anią. Powiedziała i oboje z Marcinem weszli do sali. Zobaczyli Wiktora i Annę, leżeli obok siebie w jednym małym szpitalnym łóżku.
– Serio? oni mogą na tym łóżku spać?- zdziwił się Marcin.
– No jak widać… To co… idziemy do tego kina?
– Tak to świetny pomysł. Obrucili się i razem skierowali się w stronę wyjścia ze szpitala.

EltenLink