Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 12

(W stacji)
Od pojawienia się Marcina minął prawie tydzień. Podejrzenia Wiktora o jego złych zamiarach, na razie się nie sprawdziły, jednak lekarz cały czas trzymał rękę na pulsie i ciągle obserwował nowego kolegę.
– Panie Marcinie… proszę iść sprawdzić stan leków w karetce.
– Panie Banach, sprawdzałem wczoraj, wszystko się zgadzało.
– To było wczoraj. Proszę iść sprawdzić jeszcze raz…
– Ale po co?
– Po to, że jak wyjedziemy na jakieś wezwanie to nie może nam niczego brakować…- Wiktor wstał z kanapy i podszedł no Marcina.
– No dobrze no… to idę…
– No ja myślę…
– Wiktor… co ty taki ostry jesteś dla tego Marcina?
– Piotr, nie jestem ostry tylko konsekwentny. Jak damy mu sobie wejść na głowę od początku to…
– Ale on nikomu na głowę nie wchodzi.- wtrąciła się Lidka.
– I uważam, że jest doktor dla niego za surowy… czemu nie był jeszcze z nami na żadnej akcji od tygodnia?
– Lidka, nie przesadzaj… Ratowników mamy dużo i zespoły wyjeżdżające na wezwania są w pełnym składzie, a papiery same się nie uporządkują, ktoś to musi zrobić…
– Ale doktorze…
– Pani Chowaniec, a może niech Pani pójdzie i pomoże koledze? skoro się tak pani o niego martwi
– Drugi Góra się znalazł.- odparła Lidka, wzruszyła ramionami i poszła.
– Mówiła coś? bo nie dosłyszałem?- Wiktor udał że nie usłyszał tego co powiedziała Lidka, spojrzał się na Piotra, ale on nie chciał tego powtórzyć, nawet jeśłi uważał tak jak ona.

(szpital)
Anna z dnia na dzień czuła się coraz gorzej. Miała bóle brzucha i głowy, codziennie łykała proszki przeciwbólowe by jakoś funkcjonować w pracy.
– Aniu… przywieźli pacjenta z raną klatki piersiowej, jesteś potrzebna.- Michał wszedł do jej gabinetu.
– Tak, już idę…- powiedziała łykając kolejną tabletkę.
– Która to już dzisiaj?
– Co? nie wiem o czym mówisz.
– Anka… Nie możesz pracować jak łykasz tyle proszków… jesteś tak otumaniona że…
– Michal? możesz zająć się swoim życiem?
Ania minęła go w drzwiach i poszła na oddzial.
– Co mamy?
– Pacjentka, Halina Nowakowska. Twierdzi że spadła przy wieszaniu firanek i że nadziała się na…
– Tak tak, jasne.- Anka spojrzała na kobietę leżącą na noszach.
– Mowi pani, że spadła i wbiła sobie w klatke piersiową nożyczki? Mamy w to uwierzyć?
– Niech… Pani sobie… wierzy w co… aaaaauuuła… w co chce…- Pacjentka zwijała się z bólu.
– Proszę unieruchomić pacjentkę, żeby nie narobiła sobie większych szkód i jedziemy na sale operacyjną… szybko!
-Anka złapała się za brzuch.
– Pani doktor, a z panią wszystko w porządku?- zagadnęła pielęgniarka.
– Tak… no szybko, jedźcie, zaraz tam przyjdę.
– Ale jeśli się pani źle czuje to…
– Czy ja do cholery mowię niewyraźnie?!
– nie no skąd… mówi pani całkiem wyraźnie…
– Jakiś problem Aniu?
– Czy ja wyrażam się nie po polsku, że personel szpitala nie chce wykonywać moich poleceń?
– Nie ale… idź odpocznij, ja wezmę za ciebie tą operacje. Proszę zabrać pacjentkę na salę.
– Tak jest doktorze Sambor.
– Świetnie… – Anna westchnęła.
Wróciła do swojego gabinetu, stanęła przed drzwiami i usiadła na podłodze, zrobiło jej się ciemno przed oczami, ból brzucha był tak duży że nie miała siły się podnieść.
– Pani doktor? wszystko w porządku?- przechodząca pacjentka ukucnęła obok niej.
– Tak… wszystko w porządku, proszę wracać do sali….
Nie było w porządku, czuła się coraz gorzej, ale nie mówiła o tym nikomu.
– Ale ja jednak pojdę po kogoś…- Kobieta wstała i poszła szukać lekarza.
– Nie trze…- Anka opadła na ziemię, nieprzytomna.
– Matko boska… Pani Doktor! Halo?! Czy ktoś tu jest? Czy ktoś może tu podejść?! Lekarz potrzebuje pomocy.
– Sara Mandel, jestem lekarzem, co się stało?- Podeszła do nich Sara, była ginekologiem w szpitalu w Leśnej Górze i akurat szła do swojej pacjentki.
– Ja nie wiem co się stało… siedziała a a teraz leży…
– Pani Stasiu, spokojnie, ja się nią zajmę, proszę iść do siebie.
– Dobrze pani doktor.

(W domu Banacha)
Zosia nie poszła dziś do szkoły, powiedziała Ani i Wiktorowi że źle się czuje, tak na prawdę to czuła się świetnie. Siedziała teraz w salonie popijając herbatę, jedyne o czym a raczej o kim teraz myślała to Marcin.
Nie mogła dać sobie z nim spokoju. Miała nadzieję że jeszcze kiedyś ich odwiedzi… ale nie chciała tyle czekać. Postanowiła że zrobi to sama, ubrała się, zrobiła kanapki i zapakowała je do woreczka. Chciała iść do stacji i zanieść je tacie, wiedziała że Wiktor często zapomina zjeść czegoś w pracy. To był doskonały plan, zaniesie tacie kanapki a potem pójdzie porozmawiać z Marcinem.

(W stacji)
– Hej, daj, pomogę ci.- Lidka weszła do karetki.
– Dzięki ale nie musisz mi pomagać, poradzę sobie. Z resztą ty masz chyba jakieś inne zajęcie…
– No tak się składa że na razie nie mam…
– Wiktor… znaczy, doktor Banach cie tu przyszłał byś mnie skontrolowała?
– Nie… przyszłam sama z własnej nieprzymuszonej woli.- Wzięła od niego jedną torbę i zaczęła sprawdzać stan leków.
– Wszystko się zgadza… ja nie wiem co on się ciebie tak uczepił.
– Jestem nowy…
– Każdy z nas był kiedyś nowy…
– No ale ja jestem nowy i jestem bratem Stanisława… nie dziwię się że tak mnie traktuje…
– Słuchaj, nawet jakbyś był bratem lorda Voldemorta…. to on nie może tak robić.- Oboje się zaśmiali.
– Cześć Marcin, Cześć Lidka! – Przywitała ich radośnie Zosia.
– Cześć Zośka, a ty dzisiaj nie w szkole?
– Nie, źle się czułam i zostałam w domu, ale teraz czuje się lepiej i przyniosłam tacie kanapki bo jak zwykle zapomniał.
– No proszę, nawet Voldemort dostaje pod nos kanapki.- zażartował Marcin.
– Kto? co?- uśmiechnęła się do niego Zosia.
– A żartujemy tak sobie, bo twój tata mnie ewidentnie nie lubi.
– No właśnie wiem ale… nie mam pojęcia dlaczego, przecież jesteś taki fajny i w ogóle…
– No, Zośka… to może idź daj tacie te kanapki?- Lidka, zaobserwowała że Zosi chyba spodobał się Marcin i postanowiła popsuć jej plan poderwania go.
– Tak no… już idę.
– Ej… czy tylko mi się zdaje czy ona cię…
– No mi też się tak zdaje…
– No ale ty chyba nie…
– No coś ty, po pierwsze jest dla mnie za młoda a po drugie to…

(W szpitalu)
Doktor Mandel zaopiekowała się nieprzytomną Anią, podała jej leki i płyny by lepiej się poczuła.
Anka leżała w jednoosobowej sali a Sara ciągle przy niej siedziała.
– Co się stało?- Powiedział, gdy tylko się obudziła i rozejrzała po pomieszczeniu w którym się znalazła.
– Zemdlałaś, pacjentka cię znalazła… Zrobiłam ci komplet badań, zaraz powinny przyjść wyniki.
– Niepotrzebnie zawracasz sobie głowe… ja się już dobrze czuje, jestem po prostu trochę przepracowana.
– No to powinnaś iść na urlop.
– Byłam trzy dni… tak się wynudziłam że aż zatęskniłam za tym szpitalem.
– No uważaj byś nie stała się więźniem tego szpitala, jako jedna z pacjentek.- zażartowała Sara, ale tak na prawdę w cale do śmiechu jej nie było. Martwiła się o koleżankę.
– Pani doktor, przyszły wyniki doktor Reiter.- pielęgniarka podała Sarze karke z wynikami.
– I jak to wygląda?
– no… nieciekawie, zrobię ci jeszcze kilka badań… ale… będę musiała też zbadać cie ginekologicznie.
– Ale, po co?
– żeby się upewnić. Zaraz wrócę…
Sara wyszła, a Anka zastanawiała się czy o całej akcji dnia dzisiejszego, powinna poinformować Wiktora.

(W stacji)
– Cześć Tato, mam coś dla Ciebie.
– Zośka, miałaś odpoczywać, przecież się źle czujesz…
– No ale już mi lepiej, a ty? jak się czujesz? pewnie jesteś głodny… trzymaj…- podała mu kanapki.
– Dziękuje Zosiu…
– No to… cześć, wracam do domu.
– Zośka! A to nie był pretekst żeby spotkać się z Marcinem?
– Nie no, co ty tato…
– Jasne, jasne…
Zosia wyszła i poszła znowu w kierunku karetki w której siedzieli Lidka z Marcinem.
– no i jak wam idzie?- spytała, patrząc się cały czas na mężczyznę.
– Całkiem nieźle, a co chcesz nam pomuc?
– To nie jest dobry pomysł.- sprostowała Lidka.
– No przecież wiem, tylko żartowałem.
– Chowaniec, skończyłaś już nie swoją robotę? to dalej, mamy wezwanie…- Góra podszedł do nich i pogonił koleżankę.
– No to… miłej jazdy…
– No będzie bardzo miła, coś tak czuje.
– Chowaniec? czy ty chcesz mi coś jeszcze powiedzieć?
– Nie doktorku, niegorączkuj się tak, już idę.
– Chowaniec…
Lidka z Arturem odeszli, a Zosia usiadła w karetce obok Marcina.
– no i co tam, mloda damo?
– No nic, jakoś nie chce mi się jechać do domu…
– To idź do stacji bo zmarzniesz…
– spokojnie, jestem odporna na mrozy.- uśmiechnęła się do niego i przybliżyła.
– a ja jestem odporny na zaloty tak młodych i pięknych kobiet.- Odpowiedział jej rownież z uśmiechem.
– jakie zaloty? że ja? że do ciebie? no coś ty…
– Jasne jasne… Nawet Lidka to zauważyła.- roześmiali się oboje.
– Nie no, bez przesady.- Zosia jeszcze bardziej się do niego zbliżyła.
– Ale wiesz co Zosiu? To mi nawet pochlebia, że mimo iż jestem bratem Stanisława, to cię nie odpycha.
– No tak… jakoś tak nie czuję do ciebie tej nienawiści którą czułam do niego… od razu zauważyłam że jesteście zupełnie różni…
– Miło mi to słyszeć.
– A może miałbyś ochotę iść do kina? mam dwa bilety na jakiś podobno fajny film.
– A nie wolisz iść z chłopakiem albo z jakąś koleżanką?
– Nie mam chłopaka… jeszcze…
– Jeszcze? aha… rozumiem.- uśmiechnął się i dalej porządkował leki.
– To co? wpadniesz do nas o 17?
– O 17? a po co?
– No żebyśmy poszli do tego kina…
– Zosiu… Wybacz ale ja jestem…
– No wiem że jesteś trochę starszy… ale to chyba w niczym nie przeszkadza, prawda? Na pewno nie w tym żebyśmy poszli do kina jak ee… znajomi?
– Znajomi? czyli to nie było zaproszenie na randkę?
– Nie no coś ty…- Zosia zaczerwieniła się.
– Jasne jasne… Wiesz co, jesteś bardzo fajna i miła… i na prawdę świetnie mi się z Tobą rozmawia ale… niestety nie jestem zainteresowany…
– Chodzi o mojego tatę tak? Boisz się że on nas nie zaakceptuje? znaczy… och… nie to chciałam powiedzieć…
– Nie Zosiu, tu w cale nie chodzi o Wiktora… Tu chodzi o mnie… ja… Nie jestem zainteresowany bo… już się z kimś spotykam…
– A… masz już dziewczynę… no szkoda… to trzymaj, może film się jej spodoba…- Wręczyła mu dwa bilety.
– Zosiu… ja mam chłopaka…
Zośka podniosła głowę i spojrzała się na niego z niedowierzaniem.
– Co? jak to… chlopaka?
– No… jestem Gejem… przykro mi… na prawdę mi przykro, że musiałaś się dowiedzieć tego w takiej sytuacji.
Zośka wstała z wrażenia, wyszła z karetki i dalej nie mogło do niej dojść to, co właśnie usłyszała.
– Ja…. Ja… Wybacz, ale ja… już chyba muszę iść…- odwróciła się i pobiegła.
– Zosia, poczekaj…- Wołał ją ale bez skutecznie.

(W szpitalu)
– i co? badasz mnie i badasz i nic…
– Aniu… ja nie wiem jak mam ci to powiedzieć…
– Normalnie… mam raka tak?
– Oszalałaś… nie masz raka… Ale moje badanie właśnie wyjaśniło twoje wszystkie objawy…
– No to mów wreszcie…
– Anka, ty jesteś w ciąży… to jakiś 5 tydzień…

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 11

(Szpital)

– Pani doktor, gdzie pani położyła kartę pacjentki z pod 4?

Anna, siedziała przy biurku jakaś nieobecna. Od kilku dni nie mogła skupić się na pracy.

– A nie dawałam jej…
– no nie, ja jej nie dostałem a muszę ją mieć bo zabieram pacjentkę na badania.
– Doktorze Sambor, to nie wiem, może jakaś pielęgniarka ją wzięła… skąd ja mam wiedzieć?
– Może stąd że to twoja pacjentka i ty ostatnia miałaś jej kartę? Anka… popatrz na mnie. Co się z tobą ostatnio dzieje?
Michał podszedł do niej i spojrzał jej w oczy. Ania szybko odwróciła głowę.
– Daj spokój, po prostu coś kiepsko spałam zeszłej nocy.
– Zeszłej czy przez jakiś tydzień? Odkąd wróciłaś do pracy po tym postrzale, jest coś z Tobą nie tak. Potrzebujesz urlopu i to już.
– Oszalałeś? Ja nie mam czasu na takie rzeczy.
– Każdy kiedyś musi zrozumieć że praca nie jest najważniejsza. Przemyśl to…
Michał wyszedł a Anna wyjęła z torebki małe lusterko i popatrzyła na swoje wory pod oczami.
– Matko boska… kobieto jak ty wyglądasz…
Powiedziała do siebie.
Wstała i postanowiła przejść się chwile po dworze. Pomyślała że świeże powietrze dobrze jej zrobi.
Stanęła przed wejściem do szpitala, sięgnęła do kieszeni i wyjęła paczkę cienkich papierosów.
Włożyła jednego do ust i pomyślała sobie, że jak Wiktor ją zobaczy to się zdenerwuje, on bardzo nie chce by paliła. Teraz nie miało to dla niej dużego znaczenia, po prostu chciała tak stać, palić i nie myśleć o niczym, nawet o Wiktorze.
– Dzień dobry Pani Doktor.
Obok niej pojawił się wysoki mężczyzna, ubrany w garnitur. Trzymał w ręce teczkę a w drugiej walizkę.
– Dzień dobry.
Odpowiedziała przyglądając się mu bardzo uważnie. Do głowy przyszła jej myśl że skądś już go zna, ale nie miała pojęcia skąd. Nie mogła do końca zobaczyć jego twarzy, miał na sobie czarne okulary i szalik owinięty wokoło twarzy.
– Pani mnie nie pamięta?
– A powinnam? Wie pan co, nie kojarzę wszystkich swoich pacjentów.
Roześmiała się lekko.
– Ale Aniu, ja nie jestem twoim pacjentem.
– To kim pan znaczy kim jesteś?
Jegomość zdjął okulary i odsłonił twarz. Annie ukazał się widok który wręcz ją obrzydzał i którego miała nadzieje już nigdy nie oglądać.
– o Boże… Stanisław!
Krzyknęła i wypuściła palącego się jeszcze papierosa z ręki, prosto na buta mężczyzny.
– No takiego powitania się nie spodziewałem. Nie. Nie jestem Stanisław, wręcz przeciwnie, jestem Marcin, jego… jak pamiętasz… lepsza połowa.
Anna szybko podniosła papierosa i odetchnęła z ulgą.
– Och, przepraszam cię… nie poznałam… znaczy… jesteś tak podobny do brata…
– Spokojnie, nic się nie stało, nie ty jedna mylisz mnie z moim już zmarłym bratem bliźniakiem.
– No tak… ja…
– nie. Przestań. Nawet nie zaczynaj mi się tłumaczyć. Wiem jakim chamem i prostakiem był mój brat, wiem jakich szkód wyrządził tobie…
– W takim razie… jak juz ustaliliśmy kim jesteś to powiedz, co cię tu sprowadza?
– Przyjechałem bo chce pracować w stacji ratownictwa medycznego, a słyszałem że ta tutaj jest świetna.
– Tak… ta jest wspaniała… znaczy ratownicy są wspaniali…
– I oczywiście pomyślałem też o tobie…
Marcin z walizki wyciągnął pudełko czekoladek i wręczył je Annie.
– Dziękuje ale, nie musiałeś.
– Wiem. Ale chciałem. To gdzie jest ta stacja? Bo chyba muszę się pospieszyć…
Anna wytłumaczyła mu drogę i sama udała się z powrotem do szpitala.
Mężczyzna odchodził powoli, odwrócił się i jeszcze tylko rzucił przez ramie
– Aniu! Ślicznie dziś wyglądasz.
– Ta jasne.
Anka mu odpowiedziała, ale on tej odpowiedzi już nie usłyszał.

(W stacji)
Wiktor Banach cieszył się, bo dziś miał bardzo mało wezwań i miał nadzieję że wcześniej wyjdzie do domu.
Chciał spędzić trochę czasu z Zosią, bardzo żałował że tak ją zaniedbywał ostatnim czasem. Chciał jej wynagrodzić tą ostatnią stresującą sytuację.
– Co tak tu doktor sam siedzi?
– Piotr, czekam na to że już nie będzie dzisiaj żadnego wezwania i że wreszcie pójdę do domu.
– Aaa rozumiem… randka z doktor Anną dzisiaj
– Nie trafiłeś.
– O to teraz doktor uderza do pani sierżant?
– Piotr… Czy ty mógłbyś być poważny? W moim życiu są dwie kobiety… Ania i Zosia… Chcę po prostu pobyć trochę z córką…
– Aaa sorry doktorze…
Piotr poczuł się głupio i poszedł, zostawiając Wiktora samego.
– Dzień dobry! Czy ja dobrze trafiłem?
– A gdzie pan chciał… O cholera…
Piotr otworzył drzwi i zamarł ze zdziwienia.
– Spokojnie, nie jestem tym za kogo mnie Pan bierze.
– No ja mam nadzieję…
– Jestem Marcin i chcę być tu ratownikiem.
– Wiesz co Marcin… Chyba mamy jednak komplet, z resztą chyba nie chciał bym pracować z kimś kto wygląda jak Potocki.
– Strzelecki, idź zajmij się czymś pożytecznym a Pana zapraszam do mojego gabinetu.
Artur ręką pokazał drogę, Marcin poszedł we wskazane miejsce i usiadł na fotelu.
– przepraszam Pana za strzeleckiego… Jest taki nieogarnięty jak skaczące małpy w zoo… Może ciasteczko?
Artur wyciągnął w jego stronę słoik z ciastkami.
– nie dziękuję, nie jadam słodyczy… Dbam o linie… Doktorze, rozumiem że to Pan tu dowodzi… Więc jeśli mamy już za sobą chwilę zapoznawczą to… Chciałbym tu pracować.
– Rozumiem… Mogę prosić pańskie…
Góra nie zdąrzył dokończyć a na jego biurku już pojawiły się dokumenty nowego kandydata. Wziął je i zaczął przeglądać.
– Marcin Potocki, lat 38… Ukończone szkoły… Nagrody… No… To witam na okresie próbnym,
Mężczyźni wstali i uscisneli sobie ręce.
– Panie Marcinie tylko takie jedno ale…
– Co się stało?
– Jest Pan bratem Stanisława a on… No nie można źle mówić o zmarłych ale… Nie cieszył się dobrą reputacją w naszej stacji… Oczywiście jak ktoś będzie robił Panu jakieś problemy z tego powodu…
– Spokojnie, poradzę sobie. Potrafię pokazać że jestem zupełnie inny niż mój braciszek. Mam nadzieję że wszyscy się o tym przekonają.
Marcin opuścił gabinet i udał się na zapoznanie reszty ekipy.
– Witajcie, jestem Marcin Potocki, będę… znaczy mam nadzieję że będę nowym ratownikiem. I nie… Nie jestem taki jak mój brat.
– Cześć Marcin. Adam poklepał go po plecach.
– Witaj w drużynie. Ja jestem Lidka, ten to Adam, Piotra już poznałeś. Tam jest Martyna, i nowy, no i nasz nieoceniony doktor Wiktor Banach.
Wiktor wstał i podszedł do Marcina. Przyglądał mu się uważnie. Był tak podobny do Stanisława, że aż zaczął się zastanawiać czy to w ogóle możliwe.
– Doktorze, proszę się mi tak nie przyglądać, trochę mi niezręcznie.
– Wybacz… Nie chciałem. Ja tylko nie mogę wyjść z podziwu podobieństwa.
– Zapewniam Pana panie Banach, że jesteśmy podobni tylko na zewnątrz. W środku jesteśmy zupełnie różnymi osobami.
Gdy Marcin mówił, Wiktor cały czas patrzył mu w oczy. Wydawać się mogło że teraz przed nim stoi Stanisław. Postanowił przerwać ten dialog, jeszcze chwila a posądzał by siebie o to że zwariował.
– Dobrze… Przepraszam ale… Muszę iść wypełniać papiery.
Powiedział i odszedł.
Marcin usiadł na kanapie koło Martyny, wyciągnął telefon i napisał SMSa do Anny
"hej, dostałem te prace. Mam jeszcze jedną sprawę… Czy mógłbym prosić cie o nocleg, chociaż na kilka dni? Potem sobie coś znajdę."

(W szpitalu)
Anna siedziała z kubkiem kawy w dłoni, wzięła telefon do ręki i odczytała wiadomość, na jej twarzy pojawił się uśmiech. Odpisała mu natychmiast:
"Tak, jasne. Spotkajmy się po pracy to dam ci te klucze, nie mam ich przy sobie."
Podała jeszcze w wiadomości adres mieszkania Wiktora i wysłała.
– Anka… rozmawiałem z dyrekcją szpitala…- Zaczął Sambor, usiadł na biórku i odłożył dokumenty którymi zajmowała się Anna.
– No i po co? mówiłam ci że nic mi nie jest…
– Nie twierdzę że coś ci jest, tylko że przyda ci się odpoczynek od pracy, Zgodnie wszyscy stwierdzili że zasłużyłaś na dwa tygodnie wolnego.
– Oszalałeś… A kto przejmie moich pacjentów?
– Spokojnie, przecież nie jesteś jedynym lekarzem… nie jesteś niezastąpiona.- Michał spojrzał się na Annę ktora posmutniała od razu.
– Przepraszam, nie chciałem cię urazić…
– Nie, nie o to chodzi że poczułam się urażona… ale o to że… co ja zrobię z takim czasem wolnym… przecież siedząc w domu to umrę z nudów.
– wyjedź gdzieś z Wiktorem…
– Z wiktorem… taak…
– Coś nie tak między Wami?
– Sama nie wiem… Nie rozmawiamy prawie w ogóle… w domu widzimy się raz na jakiś czas, bo tu moja praca, tu jego praca… On sam powinien iść na urlop bo jest bardziej przepracowany ode mnie…

***
Po pracy Anna wróciła do domu, była zdziwiona gdy zobaczyła w domu Wiktora.
– O a co ty tu robisz tak wcześnie? Góra też cię wysyła na urlop?
– Mnie? jaki urlop? nic mi o tym nie wiadomo…
– Wiktor podszedl do niej i pocałował ją w policzek.
– Urwałem się wcześniej, bo chciałem zrobić Zosi niespodziankę, w końcu tak mało czasu z nią spędzam, że zaraz zapomni jak wygląda jej staruszek.
– No już nie przesadzaj, nie jesteś taki stary.
Anna podeszła do niego i objęła go ramieniem.
– No no, ja już wiem co takie młode myślą…- Roześmiał się a Anna stała bez ruchu.
– Aniu, kochanie… wszystko w porządku?
– Tak, a czemu pytasz?
– Bo jakaś blada jesteś… zmęczona? źle się czujesz?
– Nie… nic mi nie jest… kiepsko spałam.
– A co z tym urlopem o którym mówiłaś?
– A uparli się… stwierdzili że jestem przepracowana.
– No i mieli racje. idź usiądź sobie, ja tu zaraz skończę bawić się w kucharza i razem poczekamy na Zośkę, a potem może jakieś kino, kolacja…
– Tak to dobry pomysł… ale jeszcze muszę poczekać na Marcina.
– Marcina? tego od Stanisława?
– Tak, widzę że już zdążyłeś go poznać.
Wiktor zmarszczył brwi i spojrzał się na Annę. Jego ciepłe spojrzenie od razu zmieniło się w zimne i obojętne.
– Tak poznałem, przylazł do stacji, owinął sobie Artura wokół palca i dostał pracę.
– Wiktor, nie mów tak, jest na prawdę dobry w tym co robi, a raczej był dobry w Stanach…
– Ciekawi mnie tylko, dlaczego zrezygnował z pracy w stanach i przyjechał tu… czy kolejny Potocki chce zamieszać w naszym życiu?
– Wiktor, nie bądź taki ostry… Marcin jest zupelnie inny niż Stanisław. Jak go poznałam na ślubie Moim i Stanisława i jeszcze poźniej… wydawał się bardzo sympatyczny i zupełnie inny niż jego brat.
– Tak tak… Stanisław też na początku ci się taki wydawał, ja cię tylko ostrzegam, nie wchodź z nim proszę w żadną relację… to może się źle skończyć…
– Wiktor… Czyli rozumiem że w pracy też będziesz do niego uprzedzony?
– Mam nadzieję że nie będę musiał z nim pracować. Po tym wszystkim co przeszliśmy przez Stanisława, nie zniosę tego że będę musiał oglądać jego parszywa gębę w karetce… no chyba że sobie zrobi operacje plastyczną…
Stali tak chwilę w ciszy patrząc się na siebie, żeby za chwię objąć się i wybuchnąć głośnym śmiechem.
– A wam co tak wesoło? tez bym się pośmiała, miałam dziś w szkole okropny dzień.
Do domu weszła Zosia, rzuciła torbę na podłogę i weszła do kuchni.
– Co tu tak ładnie pachnie?
– Zosiu, twój tata dzisiaj bawi się w kucharza- roześmiała się Anna, wyciągając talerze z szafki.
– Super, Tato dawno nic nie gotowałeś. Co to za okazja?
– Żadna, po prostu tak jakoś mi się zachcialo.
– Taak, jasne.
Zosia spojrzała się na Annę, obie nie mogły opanować śmiechu.
Rozległ się dzwonek do drzwi.
– Ja otworzę.
Zośka wstała z krzesła i podbiegła do drzwi.
– Dzień dobry. Ja do Ani.
Marcin stał w drzwiach z tą samą walizką i teczką co wcześniej.
– Tak… już zaraz… zawołam…
– Coś się stało?
– Nie tylko…
– Tak mi się przyglądasz, młoda damo… ach przepraszam, nie przedstawiłem się, Marcin Potocki.
Wyciągnął rękę w jej stronę.
Zosia stała jak wryta, nie mogła uwierzyć że spotkała kogoś tak podobnego do Stanisława. otrząsnęła się z podziwu i również podała mężczyźnie rękę.
– Miło mi, Zosia… Zosia Banach…
– Piękne imię równie pięknej kobiety.
Marcin trzymał lekko rękę Zosi, uniósł ją a sam pochylając się, złożył na jej dłoni pocałunek.
– Zośka, kto przyszedł?
Anka podeszła do drzwi, Zosia jej nie odpowiadała, stała tylko i uśmiechała się do nowo poznanego mężczyzny.
– Cześć Marcin, wejdź, zaraz dam ci klucze.
Marcin wszedł do środka i poszedł za Anną, Zosia zamknęła drzwi i obserwując cały czas mężczyznę, szła za nim.
– Zośka, chodź bo ci zupa wystygnie…- Z kuchni zawołał ją Wiktor, ale ona nie reagowała, stała przy Ani i Marcinie jak zaczarowana.
– Och dziękuję, ratujesz mi życie.
– Nie ma sprawy, możesz tam zostać tak długo jak chcesz… Ja jak widzisz mieszkam tu z Wiktorem i Zosią, więc będziesz mieć cały dom dla siebie.
– Tak… tylko co ja zrobię z tak wielkim domem, jestem sam jeden- Roześmiał się ciepło.
– No… zawsze możemy pana kiedyś odwiedzić.- Powiedziała Zośka.
– Jaki tam pan… Marcin jestem, już ci mówiłem.
– A no… tak…
– Zosiu, chyba tata cię wołał…
– Tak Aniu już idę… to do zobaczenia… Marcin.
– Pa Zosiu.
Zośka poszła do kuchni, Marcin z Anną odprowadzili ją wzrokiem.
– Fajną masz tą córkę.
– To nie jest moja prawdziwa córka, tylko Wiktora i jego… zmarłej żony…
– Och, przepraszam… nie powinienem…
– Nie no spokojnie… nie jest moja ale bardzo bardzo ją kocham.
– Rozumiem… w takim razie ja już będę leciał, nie chcę wam przeszkadzać, spotkamy się kiedy indziej. Trzeba się wyspać przed pierwszym dniem nowej pracy.
– No uwarzaj bo doktor Góra ci nie podaruje spoźnienia…
– i z pensji potrąci- rozległ się głos Wiktora z kucni
– Tato…
– No co? ja tylko tłumaczę panu Marcinowi, jakie u nas w stacji panują zasady.
– mógłbyś być trochę milszy…
– Zośka… Czy ty wiesz kto to jest?
– No kto? bardzo miły i przystojny młody mężczyzna…
– Zośka! Po pierwsze za stary dla Ciebie, po drugie to brat bliźniak stanisława potockiego… o którym chyba nie muszę ci przypominać…
– Nie tato… nie musisz… ale to czy Marcin jest dla mnie za stary, to się jeszcze okaże.- Zosia uśmiechnęła się do ojca i wstała od stołu.
– Co ty kombinujesz?
– Ja? no przecież że nic…

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 10

Po postrzale minęło już kilka tygodni, Anna czuła się dobrze, wbrew zakazom Lekarzy, wyszła ze szpitala i wróciła do pracy. Obiecała, że będzie na siebie uważać.

Artur Góra siedział w swoim gabinecie i rozmyślał nad ostatnim spotkaniem z piękną blond panią sierżant. Nie wiedział czy powinien się odezwać pierwszy i zaproponować spotkanie, czy może dać w tej kwestii kobiecie pole do popisu.
Nie mógł się na niczym skupić, bo ciągle przed oczami miał jej piękną twarz.
– Doktorku… – zaczęła Lidka, wchodząc nieśmialo do gabinetu.
 Artur jak zaczarowany, nie reagował, tylko patrzył się przed siebie.
– Rozumiem, że myślisz o zmianie wystroju tego pomieszczenia, bo tak ciągle gapisz się w ściane?
– ee… Co? Chowaniec? mówiłaś coś?
–  Tak, mówiłam, że robimy strajk, i idziemy do domu, a co?
– A nic nic… ok, róbcie co chcecie…
– Pff… serio?- Lidka wzruszyła ramionami i wyszła.
– Co?! Chwila, jaki strajk? Chowaniec! mam nadzieję że to był żart?
– Oczywiście, sprawdzałam tylko twoją czujność!- Krzyknęła z innego pomieszczenia w stacji.
– Co nasz doktor Góra dzisiaj taki niebecny?
– Nie wiem, Adaś. W cale mi się to nie podoba…
– Może w końcu się zakochał- Zażartował Piotr.
– nasz Góra? No błagam…- Oburzyła się Lidka.
– no wiesz… to że twój urok na niego nie działa to nie znaczy że… ee… znaczy, może ja nic już nie będę mówił.
– No jak już zacząłeś to dokończ, proszę, ja zamieniam się w słuch.
– Lidka, no daj naszemu Piotrusiowi spokój, bo jak zwykle coś poplącze, a poza tym… Góra obecny czy nie, ale karetki same się nie umyją. No panie Strzelecki, idziemy bo coś czuje że o tym to nasz szefuncio nie zapomni.- Adam wziął Piotrka za kurtkę i poszli na zewnątrz.
– Co ty wyprawiasz? myślisz że mam czas i chęci myć karetke?
– Nie masz, ja wiem, ja też nie mam ale… jeszcze bardziej nie mam ochoty mówić jej o tym że Gora zakochał się chyba w tej całej pani sierżant.
– A myślisz że to coś poważnego?
– No nie wiem… przecież sam ich widziałeś jak rozmawiali pod szpitalem…
– Adam, ale to że rozmawiali, to jeszcze nic nie znaczy.
– A panowie nie mają niczego innego do roboty tylko rozmowy, kto z kim, i kiedy? oj nie ładnie.- ZZa ich pleców wyszła Martyna.
– Martynka, ale ty nie rozumiesz powagi sytuacji… nasz doktor głora się zakochał.
– Piotrek… to nie jest śmieszne, nie kpij sobie z Góry, bo jak się dowie to… no ja nie chce wiedzieć co ci zrobi.
– Taak, znowu zakręci kaloryfery w mieszkaniu, ha ha.
– To wy dalej u niego mieszkacie?
– No cały czas, i jeszcze ten nowy… no masakra jakaś, mowię ci stary. Zero prywatności.
– Nie przesadzaj kochanie, Nowy przynajmniej Robi codziennie rano dobrą kawusię.
– Ja też bym ci robił przecież…
– Tak jasne, tylko że zanim ty wstaniesz z łóżka to wiesz…
– No ale jak ja mam wstać z łożka, skoro koło mnie, codziennie leży taka piękność.
– Dobra, wiecie co, nie chce mi się was słuchać. Miłego mycia karetki a ja… idę się przespać.- Powiedział Adam i powoli odchodził.
– Ej Adam, poczekaj, mam świetny pomysł. Nowy mnie już tak denerwuje że… chętnie bym mu wyciął jakiś numer…
– O czym ty mowisz?
– No wiesz… dosypiemy mu czegoś tej jego zasranej kawy i… będzie śmiesznie.
– Piotrek! nie możesz tego zrobić, przecież Gora jak się dowie to… to go wyrzuci z pracy!
– Martynka, niedramatyzuj tak, zrobimy to jak już będzie koniec dyżuru…
– Wtedy też nie, bo może mu się coś stać.
– A co? Aż tak się o niego martwisz?
– No… ee… nie ale…
– No i świetnie. To kryjcie mnie przed Górą a ja zaraz wrócę…- Po tych słowach Piotr wsiadł na swój motor i odjechał. Martyna z Adamem stali tak jeszcze chwilę. Kubicka starała się przekonać kolegę, że to nie jest dobry pomysł, jednak, jak wiadomo, męska solidarność jest silniejsza i nic nie uzyskała.

(W gabinecie Góry)
Artur w końcu wziął się za siebie, postanowił zadzwonić do pani sierżant i zaprosić ją na romantyczną kolację u siebie w domu. Nie wiedział dokładnie, co kobieta lubi więc pomyślał że jak zamówi kilka rodzajów potraw z różnych kuchni, to będzie to jego randka marzeń. On sam w sobie gotować nie umiał a… potraktowanie takiego gościa, pudełkiem ciasteczek, wydało mu się słabym pomysłem.
– Ha… Halo?
– Słucham?
– Witam, tu Doktor Artur Góra…
– Taak? w czym mogę Panu pomóc?
– Czy rozmawiam z Panią Moniką Zawadzką?
– Eee… No a jak Pan myśłi? Wiadomo że jeśli to mój numer to…
– Ach no tak, przepraszam… Dzwonię bo chciałem zaprosić panią… znaczy ten…
– Zaraz zaraz… chwila, Artur Góra mówisz pan? czy to ten sam który tak niezgrabnie bajerował mnie przed szpitalem?- Monika roześmiała się cicho.
– No można tak powiedzieć.
– No to Artur, mów tak od razu, Nie pamiętasz że przeszliśmy na ty? Mów szybko o co chodzi bo mam urwanie głowy dzisiaj.
– No więc czy zechciałaby pani… znaczy, czy zechciałabyś dziś wieczorem… wpaść do mnie na kolacje? Z tego co pamiętam to, mieliśmy się spotkać i…
– A to tak od razu do ciebie? ha ha a nie wolał byś  w jakimś innym miejscu?
– No wiesz, mam bardzo duże zdolności kulinarne…
– A no skoro tak mówisz… to ok, niech będzie i u ciebie. Wyślij mi smsem adres  i godzinę, a teraz wybacz ale muszę już kończyć.- Monika rozłączyła się a Artur odłożył telefon i odetchnął z ulgą i otarł pot z czoła.

(przed stacją)
Martyna i Adam z niecierpliwością czekali na Piotrka, nie wiedzieli co mu strzeli do głowy i czym będzie chcial uraczyć nowego kolegę.
– No już jestem… A wy tu tak cały czas na mnie czekaliście? Trzeba było iść sobie kawy zrobić czy coś- Piotr roześmiał się, wymachując im przed oczami jakimiś tabletkami.
– Co to jest?
– Nie mam pojęcia, ale bracie… jakie po tym ma się odjazdy… znaczy ja tam nie wiem, bo nie biore ale… mój kumpel testował i powiedział że są idealne.
– Ale nic mu po tym nie będzie?
– Martynka… no pewnie że będzie, wyluzuje się trochę, polata sobie i wreszcie się zmęczy i pójdzie spać o normalnej porze a my… a my będziemy mieć chatę tylko dla siebie.- Piotr objął Martynę i pocałował ją.
Po tych słowach, wszyscy weszli do stacji i rozeszli się. Martyna usiadła na kanapie obok Lidki, która trzymając kubek z herbatą, była jakaś nieobecna, a Piotr z Adamem ruszyli do kuchni, by wcielić plan w życie.
– Oj Panowie, chyba nie wyjdzie wam to  na dobre jak Góra się o tym dowie.
– Co? o czym ma się dowiedzieć?
– A nie pytaj lepiej… wpadli na jakiś durny pomysł apropo Nowego i…
– Nie przewiduje z tego nic dobrego. – Powiedziała Lidka i razem z Martyną zaczeły rozmawiać na inne tematy.
– No to co? skoro nikt nam już nie przeszkadza to… Rób kawe… a ja, dokończę dzieła zniszczenia.- Piotrek zaśmiał się, Adam patrzył na niego z niedowierzaniem.
– Ale pamiętaj, że jak to się wyda to ja nie miałem z tym nic wspólnego…
– Spokojnie Chłopie, biorę wszystko na siebie bo, to się nie wyda. To jest plan idealny, popatrz tylko, tu jest kubek Nowego, ja właśnie teraz dodam do niego taką jedną malutką tableteczkę i… się rozpuszcza… teraz tylko zamieszamy i…
– O Strzelecki, Wszołek, A czy wy już skończyliście na dziś swoją Pracę? – Artur stanął koło nich z dzziwnym uśmiechem na ustach.
– No tak doktorze i teraz…
– I teraz Panie Piotrze widzę, że zrobiłeś mi kawę… och dziękuje ale… podwyżki i tak nie będzie.
Artur wziął z blatu kubek z kawą, przeznaczoną dla Nowego i popijając powoli wracał do swojego gabinetu.
– O cholera… I co teraz, geniuszu zła?
– No teraz… będziemy mieli problem… dobrze przynajmniej że to koniec dyżuru, to nie pojedzie do żadnego pacjenta. Ale wiesz co? jest też dobra strona tego wszystkiego?
– Jaka niby?
– No… zobaczyć doktora Góre w stanie… takim… to jest warte każdej kary jaką mi wymierzy gdy tylko się obudzi z mega kacem w następnym dniu.
– Co? jakim znowu kacem? co wy chłopaki zrobiliście?
Zdziwiła się Lidka, która właśnie przyszła odstawić kubek z niewypitą herbatą.
– My? no nic…
– Piotr, daj spokój… Bo wiesz Lidka… Piotrek chciał nafaszerować nowego jakimiś proszkami by był weselszy… wyluzowany i w ogóle…
– No… i co dalej?
– No i Góra wziął tą miksturę więc… będzie jeszcze zabawniej… a potem mnie za to wyleje, więc ja idę się jeszcze nacieszyć tym że mam pracę… jakby ktoś mnie szukał  to, będę w karetce.
– Czy wy do reszty zwariowaliście?! Oburzona Lidka szybko poszła do Artura.
– Doktorku? Nie pij tej Kawy czy co tam masz…
– Chowaniec, nie nauczyli cię że się puka? Zresztą… nie wiem o co ci chodzi, bo kawa była ale już jej nie ma , a nawet jakby była to nie widziałbym przeciwwskazań by się jej napić….
– A ty się dobrze czujesz?
– No oczywiście, właśnie wychodzę…- Minął ją i skierował się do drzwi.
– Czekaj! Nie możesz iść…- Starała się go jakoś zatrzymać, ale nie mogła na te chwile znaleźć żadnego sensownego powodu by został w stacji po godzinach.
– Daj spokój Chowaniec, mam zaraz bardzo ważne spotkanie i muszę się do niego dobrze przygotować…
Artur opuścił teren stacji i udał się samochodem do domu.
– Chłopaki… mam nadzieję że to co mu podaliście w cale nie będzie na niego działać…
– No spokojnie, przecież takiej Góry to nic nie jest w stanie ruszyć.- Zaśmiał się Adam.

(W domu Góry)
– To jest… to też… kuchnia chińska, Włoska… Jakieś pierogi… Kotlety… Ach i jeszcze wino do lodówki…- Wyciągnął z torby butelkę czerwonego wina i włożył do lodówki by się schłodziło.
Przystroił stół kwiatami, usiadł na fotelu i niczego nie świadomy, wysłał Monice adres.
Niespodziewanie, zadzwonił do niego telefon:
– Halo No i jak tam? Jedziesz do mnie, wiesz gdzie to jest? czy mam podjechać?- Zadowolony nawet nie zwrócił uwagi na to kto dzwoni.
– Doktorku… na pewno dobrze się czujesz?
– Pani Chowaniec! Przecież pani mówiłem że czuje się świetnie… a teraz przepraszam ale czekam na ważny telefon… mam bardzo poważne spotkanie…
– U siebie w domu? – zdziwiła się Lidka.
– No… A co… nie można? Nie zawracaj mi głowy…
Rozlączył się a Lidka nie wiedząc co ma o tym myśleć poszła do Piotra.

(W stacji)
– Zadowolony jesteś?
– No… jak na razie tak, a co? Góra już szaleje?
– Głupi jesteś… jest w domu i ma chyba randke…
– Ooo… czyli jednak Monika… No to będzie  zabawnie, szkoda że nie będę mógł tego zobaczyć.
– Jaka Monika? ta cała sierżant?
– Nie no coś ty… ta cała starszy sierżant.- Piotrek roześmiał się i poklepał Koleżankę po ramieniu.
– Nie przejmuj się, na pewno im nie wyjdzie.
– Piotr… ja się w cale nie przejmuje tym że on się z nią spotyka tylko tym że…
– Jasne jasne…

(W domu Góry)
Monika stała już pod drzwiami do domu Artura, niczego nie świadoma co ją czeka. Myślała że to będzie taka nic nie znacząca rozmowa poznawcza. Doktor na początku wydawał się jej taki pokręcony, ale po pewnym czasie stwierdziła, że taka znajomość może być całkiem interesująca.
– Wejdź proszę.- Drzwi otworzyły się, Artur ubrany w elegancką koszule ze ścierką na ramieniu, zaprosił kobietę do środka.
– Dzięki…- Zmieszana, weszła do środka, zobaczyła pięknie przystrojony stół, kwiaty, świece  a z kuchni dało się czuć przeróżne zapachy.
– No, na prawdę chyba musisz mieć jakiś talent kulinarny bo… czuje że zapowiada się smacznie.
– Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.- Wziął jej płaszcz i poszedł go powiesić. W pewnej chwili, obraz przed oczami zaczął mu się dziwnie rozmywać. Stał chwilę w bezruchu, nie wiedząc o co chodzi.
– Artur? Wszystko w porządku?- Monika zaniepokojona ciszą, podeszła do niego.
– T… Tak, w porządku, po prostu myślałem o czymś…
– Taak? a o czym?
– O tym jaką muzykę włączyć, co lubisz?
– A mi to obojętnie wiesz… Chodźmy już może usiąść bo jakoś… blado wyglądasz, boje się że jeszcze mi zemdlejesz – zaśmiała się.
– Spokojnie, ja Artur Góra mdleje tylko na widok pięknych kobiet…- Artur zorientował się co właśnie powiedział, zrobił dziwny obrót wokoło własnej osi i upadając złapał się wieszaka, który ze wszytkimi rzeczami wywalił się na niego.
– Artur! wszystko w porządku? na pewno nic ci nie jest?- Monika postawiła wieszak i pomogła Górze posprzątać ubrania które spadły.
– T… Tak, Wszystko w. Ha Ha Ha…- Nie wiedział Czemu zaczął się śmiać, przecież nie stało się nic śmiesznego.
– Co cię tak bawi?
– Ha Ha… Nie wiem… Ha Ha ale… Haha to jest takie… śmieszne hahahah….- Zwijał się ze śmiechu, chciał z tym walczyć ale nie miał pojęcia jak.
– Monika ja Ha ha … ja cię przepraszam ale nie wiem co się stało…
– Może uderzyłeś się w głowę? pokaż sprawdzę?
– Nie ha ha ha… no co ty ha ha… Chodź napijemy się wina.- Wziął Monikę za rękę i pociągnął do kuchni. Śmiejąc się cały czas, wyjął wino i próbował je otworzyć. Gdy już mu się to udało, nalał do dwuch kieliszków i podał jeden Monice, która niechętnie go wzięła.
– No to wypijmy za nasze Ha ha spotkanie.
– Tak, i może jeszcze za to byś w końcu przestał się tak głupkowato śmiać.
Artur przechylił kieliszek i wypił całą jego zawartość. Nie wiedział że to co podał mu Piotrek wejdzie w reakcje z alkoholem i… będzie jeszcze gorzej niż do tej pory.
– To teraz zatańczmy.- Chwiejnym krokiem podszedł do wierzy i włączył muzykę, wziął kieliszek od Moniki i rzucił go za siebie, zaczęli tańczyć.
– Artur… co ty… nie będę tańczyła w rozbitym szkle….
– No jak nie chcesz tańczyć… No przecież, popatrz tylko jak się świetnie tu tańczy…- Puścił Zawadzką i sam zaczął wiwijać w rytm muzyki, machając przy tym rękoma i nogami. Taniec w szkle nie był dobrym pomysłem, bo Artur po chwili się wywrócił, upadł prosto na podłogę i zaczął się jeszcze głośniej śmiać.
Przerażona Monika nie wiedziała o co chodzi, jeszcze na takiej randce to nie była.
– Artur… Artur… Nie, nie wstawaj ja… ja zadzwonię po karetkę…
– Halo pogotowie… proszę przysłać karetkę do mieszkania doktora Góry… on się chyba czymś naćpał… i szkło wbiło mu się w ręke… krwawi… szybko.- rozłączyła się z dyspozytorką i próbowała uspokoić Artura który nic ze swojego wypadku sobie nie robił, chciał wstać i tańczyć dalej.
– Dzień dobry, Wiktor Banach pogotowie Ratunkowe, No Artur… niezła impreza… O, Cześć Monika.- Wiktor wraz z Nowym i Adamem weszli do mieszkania Góry. Zdziwił się widząc w nim też Monikę, nie wiedział że się znają z Arturem.
– Cześć Wiktor, błagam zrób coś z nim… bo ja go zabije za chwile…
– A co ty tu w ogóle robisz?
– No miał być fajny wieczór, mieliśmy się spotkać, pogadać a tymczasem… ten zachowuje się jak naćpany… i jeszcze to szkło…
– A właśnie, skąd to szkło? Adam, Nowy zbieramy parametry od Pana doktora, ruchy ruchy, i nie śmiejemy siè z czyjegoś nieszczęścia- Wiktor sam próbował być poważny w tej jakże zabawnej sytuacji.
– No… nalał wina, swoje wypił na raz a moje wyrzucił za siebie jakby nigdy nic… Ja na prawdę nie wiem co się tu dzieje ale przysięgam że jak tylko go zbadają w szpitalu to wsadzę go 24… i niech ma swoje… nie będzie nikt kpił sobie z funkcjonariusza publicznego.
– Monika wiesz co myślę? że z niego też sobie ktoś zakpił… On nic nie bierze, a to nie jest jego normalne zachowanie, tak na prawdę jest nudnym zrzędliwym facetem który ma swój świat kodeksów i przepisów.- Oboje roześmiali się.
– Doktorze, ciśnienie i saturacja w normie… co z nim robimy?
– No jak co robimy, dajemy coś na uspokojenie albo najlepiej coś na sen i do szpitala. No panowie, ja mam was uczyć waszego fachu?
– Pojadę z Wami…
– Nie możesz niestety… ale możesz przyjechać do szpitala, zabieramy go do leśnej góry, jak tylko dojdzie do siebie będziesz mogła z nim porozmawiać.
– Oj tak… z wielką przyjemnością z nim porozmawiam…

***
Następnego dnia, Artur czuł się już o wiele lepiej, miał założonych kilka szwów na rękach i nogach, nie pamiętał nic z wczorajszego wieczora.
– No artur, ładnie się wczoraj bawiłeś.- Przywitała go Anna, wchodząc do sali.
– Daj spokój, ja nawet nie wiem co się stało i co ja tu właściwie robie…
– Wiktor z chłopakami cie tu wczoraj przywieźli, badania wykazały że wziąłeś jakieś proszki… ale spokojnie, już je wypłukaliśmy, teraz pochodzisz sobie przez tydzień albo dwa tygodnie ze szwami i wszystko wróci do normy.
– Niech to szlaag… ja zabije tych…
– No panie doktorze, groźby są karalne, przypominam… Dzień dobry, starszy sierżant Monika Zawadzka.
– Witam. Anna Reiter, jestem lekarzem doktora Góry. Heh śmieszne, lekarz lekarza…- Na twarzy Anny pojawił się lekki uśmiech.
– A mi do śmiechu nie jest, czy mogę porozmawiać z… doktorem? na osobności?
– Tak, oczywiście, tylko nie za…
– Znam procedury, pani doktor.
Anna opuściła sale. Monika stanęła koło łóżka Artura.
– Pamiętasz coś z wczoraj?
– No… właśnie nie… ale… czemu pytasz?
– Nie ważne… bo tak żenującego wieczoru to ja też bym na twoim miejscu nie chciała pamiętać. Masz swoje klucze i… nie dzwoń do mnie, odezwę się sama… kiedyś.- Rzuciła mu klucze od mieszkania na łóżko i wyszła z sali.
– Skąd miała moje klucze.. a nie ważne…
– Doktorku jak się dziś czujemy, kacyk jest?- Do sali weszli Piotr z Martyną.
– A wy co, nie macie co robić tylko latać po oddziale?
– – Doktorze spokojnie, Doktor Banach zdaje pacjenta a my postanowiliśmy pana odwiedzić.
– A dajcie spokój, głowa mi pęka i nic nie pamiętam… to chyba to zmęczenie zawodowe… a jeszcze kobieta dała mi kosza…
– No ja się w cale nie dziwie po takiej dawce wrażeń jakie jej pan z pewnością zapewnił.
– Strzelecki? co sugerujesz? czy to co się działo wczoraj to twoja robota? i to że nic nie pamiętam też?
– Nie no, ależ skąd, po prostu może kawa panu zaszkodziła czy coś…
– Piotruś, gubisz się w zeznaniach…
– No dobra doktorze, przyznam się, może uda się wyciągnąć mniejszą karę. Chciałem zrobić żart Nowemu i dosypałem mu czegoś do kawy, tylko że…
– Tylko że to ja tą kawę wypiłem?
– No dokładnie… ha ha… widzi pan jakie to zabawne…
– Strzelecki! Do jasnej cholery! niech no ja tylko wyjdę z tego szpitala… a cię gołymi rękoma rozszarpie!
Piotr wybiegł z sali, żeby jeszcze przypadkiem czegoś nie powiedzieć.
– Czym go tak wkurzyłeś, Piotr?
– a wie pani doktor… prawde mu powiedziałem… i teraz chce mnie zabić…
– Spokojnie, przejdzie mu i tylko z pensji ci potrąci.
taa… swojej pensji to ja pewnie już do emerytury nie zobaczę za taki dowcip co mu zrobiłem.
To następnym razem wybierz sobie inny obiekt… – Anna westchnęła.
No, ma pani doktor racje, następnym razem skupie się na Wiktorze.
Nie to miałam na myśli…

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 9

Anna siedziała w szpitalu pochłonięta jakimiś papierami, nie chciała żeby ktokolwiek jej przeszkadzał.
Czekała już tylko na koniec dyżuru, bo po nim miała nastąpić najprzyjemniejsza rzecz… umówiła się z Wiktorem, że spędzą ze sobą romantyczny wieczór tylko we dwoje, Zosia miała wyjść do koleżanki, telefony miały być wyłączone, tylko oni razem, wino i gorąca kąpiel w… Anna poderwała się znad papierów, uświadomiła sobie, że przecież Wiktor ma za małą wannę na ich dwójkę. Roześmiała się pod nosem i wzięła telefon by poinformować ukochanego że trzeba zmienić ich plany i znaleźć inne romantyczne miejsce na ich wspólną kąpiel.
– Banach, ja rozumiem, że twoja praca jest ważna… ale telefony ode mnie mógł byś odbierać…- Powiedziała i postanowiła zadzwonić do stacji.
– Ha… Halo… Wiktor to ty? Słuchaj no… zaraz ci z pensji po…
– Artur? co się dzieje?
– A… Anka… o cholera, przepraszam, myślałem że to nasz wagarowicz Banach.
– Wagarowicz? Artur co ty dzisiaj brałeś? Może podejdź do szpitala, zrobię ci badania krwii…- Anka roześmiała się do słuchawki.
– To nie jest śmieszne… wiktor nie pojawił się w pracy… Z Zośką Piotrek też utracił kontakt… coś tu jest nie tak…
– Co?! Dobra, ja… ja zaraz to sprawdzę… i tak siedzenie nad papierami mi się znudziło…- Rozłączyła się i westchnęła ciężko.
Szybko wstała i nieprzebierając się wybiegła ze szpitala.
Martwiła się o Wiktora i Zosię, miała w głowie najczarniejszy scenariusz…

(w domu Banacha)
– Zosiu… Zosiu, kochanie, obudź się…- Wiktor wołał do nieprzytomnej córki, ale ona niereagowała.
– No i co bohaterze? widzisz jak to jest, się martwić o to czy ktoś bliski przeżyje? widzisz?! Zapamiętaj sobie ten obrazek… bo możesz już nigdy jej nie zobaczyć.- mężczyzna roześmiał się i wziął nieprzytomną Zośkę na ręce.
– Co ty mi chcesz przez to powiedzieć? jak to mogę jej nie zobaczyć? Co ty chcesz zrobić?
– Zadajesz stanowczo za dużo pytań, Wiktor.
– Zostaw ją! proszę… ona ma jeszcze całe życie przed sobą!
– Mój brat tez miał przed sobą całe życie… ale ciebie to nie obchodziło… wolałeś ratować kogoś innego.
– Człowieku! nie rozumiesz że zrobiłem to bo musiałem! tamten chłopak bardziej potrzebował pomocy lekarza… rokowania u twojego brata były lepsze… musiałem tak postąpić!
– Przestań pieprzyć… bo mnie denerwujesz i zaraz zrobię coś innego niż zaplanowałem… A teraz wybacz, ale się trochę z Zosią śpieszymy.- Powiedział i ruszył w stronę drzwi wyjściowych.
– Wiktor! Zosia! jesteście tam? – Anna stała pod drzwiami, nie miała kluczy i nie mogła wejść do środka.
– Kogo do cholery tam niesie…
Mężczyzna wrócił do pokoju, rzucił Zośkę na podłogę i podszedł do związanego Wiktora.
– Wstawaj! trzeba spławić te babe…
Wiktor wstał.
– Tylko nie rób żadnych numerów… cały czas cię obserwuje, jeden fałszywy ruch a…- Wycelował nabity pistolet w nieprzytomną dziewczynę.
– Dobrze, nie zrobie nic głupiego, tylko nie strzelaj, i mnie rozwiąż… jak mam otworzyć drzwi?
– Nie cwaniakuj doktorku…- Rozwiązał go i Wiktor poszedł otworzyć drzwi.
– Anka? co ty tu robisz?
– Wiktor!- Anna rzuciła się mu na szyje.
– Tak się bałam… Artur mówił że nie pojawiłeś się w pracy… a że to do ciebie niepodobne to wszyscy się martwiliśmy. Co ty jakiś taki spanikowany jesteś?- Spojrzała się na niego. Wiktor wyglądał strasznie, był cały blady, zlewał go zimny pot i nie mógł ze strachu prawie nic powiedzieć, wiedział że jak tylko popełni jakiś błąd… będzie go to kosztowało życie jego ukochanej córki.
– Anka… nic mi nie jest, postanowiłem… zrobić sobie dzisiaj dzień wolnego, niezawiadomiłem Góry… ale zaraz to zrobię…
– Wiktor? wszystko w porządku? jesteś jakiś dziwny? ale… skoro zrobiłeś sobie wagary, to może przyspieszymy nasz romantyczny wieczór? ja też się szybciej zerwałam ze szpitala, ale i tak nie wytrzymałabym tam ani minuty dłużej- Złożyła na jego ustach pocałunek a Wiktor gwałtownie się odsunął.
– Co się z tobą dzieje?- Usłyszała jakieś odgłosy z głębi domu.
– Masz gości? Mogę wejść?
– nie… nie możesz… to…
– Doktorze Banach, ja widzę że coś przede mną ukrywasz… a miało już nie być żadnych tajemnic, rozumiesz? Odsun się… chcę wejść!- Anka przepchnęła się przez Wiktora i weszła do środka.
– Anka nie! wyjdź stąd! natychmiast!
– Nie będziesz mi mówił co mam robić! Przestań się zachowywać jakbyś coś przede mną ukrywał…- Weszła dalej do pokoju… To co zobaczyła ją zamurowało…
– Co tu się do cholery dzieje… Zośka… Zośka… co ty jej zrobiłeś?- Chciała zbliżyć się do nieprzytomnej Zosi, jednak mężczyzna wymierzył w nią broń i rozkazał się jej nie ruszać.
– Banach! Czy ja ci nie mówiłem że nie ma być żadnych numerów! No to komu teraz mam sprzedać kulkę w łeb?
– Przestań! nie rób im krzywdy, jak już chcesz kogoś zastrzelić to mnie… one obie nie są niczemu winne…
– Wiktor … czy ty… możesz mi powiedzieć co się tu dzieje?
– Aniu… ja cię tak bardzo przepraszam… mówiłem żebyś nie wchodziła…
– Och… to ja przepraszam… następnym razem cię posłucham… oczywiście jak dożyjemy…
– Koniec gadania… cierpliwość mi się kończy!
– A może chcesz coś w zamian? pieniądze… samolot?! Człowieku! mogę załatwić ci co chcesz tylko nas wypuść!
– Nie rozśmieszaj mnie Banach! Jedyne czego ja chcę to twojego cierpienia. Taak… widzę… Ja widzę jak ona na ciebie patrzy… i widzę jak ty patrzysz na nią…- Spojrzał się na Annę, która nie mogła powstrzymać łez.
– Nie rób jej nic! Ostrzegam Cię!
– Ty mnie ostrzegasz? nie bądź śmieszny… Teraz się zabawimy…- Podszedł do Zosi.
– Obudź się gówniaro… no już!- uderzył ją w twarz trzy razy. Zosia chwilę po tym zaczęła odzyskiwać przytomność.
– Co… co się… Tato! Anna!
– Zamknij się i stawaj plecami do ściany! Ty też blondyneczko! i bez żadnych numerów bo was obie zabije…
Anna podeszła do ściany i stanęła obok Zosi, trzymały się za ręce.
– Ty! Banach… masz jakąś opaskę w domu? Na pewno masz… przynieś… tylko pamiętaj, jeden fałszywy ruch
– Tak wiem… jeden fałszywy ruch i je obie zabijesz…- Wiktor posłusznie poszedł poszukać opaski do kuchni. Udawał że szuka czegoś w szufladzie, wyciągnął z kieszeni telefon i wysłał wiadomość SOS do Piotra, miał nadzieję że nie ma teraz żadnego wezwania i zrobi coś, zanim będzie za późno.
– Długo jeszcze! mam nadzieje że nic nie kombinujesz!
– Już już… – Wiktor wrócił z opaską w ręku.
– No to teraz stań tu i zakładaj…
– Ja?! Co ty… Oszalałeś człowieku?!
– Czy ja słyszę głos sprzeciwu?, w porządku, w takim razie… zginą obie…
– Tato! Rób co mówi!
– Wiktor… chociaż raz nie udawaj bohatera…
– No, słyszałeś?
– Tak, słyszałem…- Wiktor założył opaskę na oczy
***

(W tym samym czasie w stacji)
– Piotruś! dostałeś jakiegoś smsa…
– Pewnie znowu jakaś reklama, albo znowu wygrałem 100 000 złotych…
– Nie to… to od doktora Banacha…
– Co? Pokaż to Martynka!- Piotrek zabrał Martynie telefon
"SOS"
– hmm… chyba doktor Banach nieźle poimprezował i teraz mu się literki mylą.
– A co napisał?- spytała zaciekawiona Lidka
– Jakiś sos… czyli co? mam mu sos przywieźć? szkoda bo nawet nie wiem gdzie jest.- Piotr się roześmiał.
– Piotr, przestań błaznować… może to wezwanie pomocy… Szybko idziemy do Góry- Dziewczyny pobiegły do gabinetu doktora Góry. Powiedziały mu o tajemniczej wiadomości do Piotra, Artur sceptycznie nastawiony do takich żartów zadzwonił do Wiktora kilka razy, jednak ten nie odbierał.
– Cholera jasna! a może rzeczywiscie coś im się stało! Jadę tam…- Piotr, szybko wybiegł ze stacji.
– Ja wezwę policje… bo to może być niebezpieczne…
– Tak Kubicka… jasne, policja wejdzie do domu banacha i nakryje go na jakimś romantycznym obiadku z Anną…- Artur wrócił do czytania kart wyjazdowych.- A… Zadzwoń do Strzeleckiego, i powiedz mu że już może nie wracać do pracy… ani dziś, ani jutro ani za trzy lata! CO to za czasy, ze Ratownik opuszcza swoje miejsce pracy bo lekarz go prosi o Sos do… no… właśnie nawet nie wiem do czego…
– Doktorku, na prawdę od tych papierów to już ci padło na mózg…
– Chowaniec! czy ty też już nie chcesz przychodzić do pracy?!
– Ależ skąd… no przecież ja bym umarła z nudów bez doktorka.

Piotr stał już pod domem wiktora, czekał na policje.
– Starszy sierżant Monika Zawadzka! Co się dzieje? Mówiono, że coś dziwnego się tu dzieje?
– Dzień dobry pani sierżant. Tak… mam prawo sądzić że w tym domu dzieje się coś dziwnego…
– No dobrze, ale co dokładnie?
– No jakbym wiedział to bym nie wzywał policji… Może jakieś porwanie… Nie wiem, sprawdźcie to. Mieszkańcom tego domu może grozić niebezpieczeństwo.
– Dobrze, moi ludzie to sprawdzą… Hej! Rozejrzyjcie się wokoło domu… może są jakieś pootwierane okna… uchylone drzwi, cokolwiek…!
– Dziękuje pani sierżant…
– Ale jeśli pan kłamie i nic się tu nie dzieje to… ja bym nie chciała być w pana skórze panie… yy…
– Piotr, Strzelecki Piotr, jestem Ratownikiem Medycznym.
– No to świetnie się składa, sam pan sobie udzieli pierwszej pomocy, jak to wezwanie okaże się głupim kawałem. Myśli pan że ja to nie mam co robić?
– Ależ myślę że ma pani co robić…
– No właśnie…

Wiktor stał koło mężczyzny, miał zawiązane oczy, na przeciwko przy ścianie stały spanikowane Anka i Zośka.
– Co teraz?
– Teraz… zobaczymy jak strzelasz, doktorku…- Wyciągnął z kabury drugi pistolet i podał ostrożnie banachowi.- Tylko bez żadnych numerów… bo twoja głowa stanie się moją tarczą…
– Nie zrobię tego.
– Słucham?! śmiesz mi się sprzeciwiać?!
– nie będę strzelał do żadnej z nich… obie je kocham i nie wyobrażam sobie bez nich życia…
– Ciesz się, że przynajmniej nie widzisz do której strzelasz… ha ha ha
– Jesteś chory człowieku! Ciebie powinni leczyć- Zośka nie wytrzymała napięcia i odwróciła się gwałtownie, podbiegła do wiktora i przytuliła go mocno, wytrącając broń z jego rąk.
– Tato… Tato… przepraszam ale… ale ja tego dłużej nie wytrzymam…
– Zośka! miałaś się nie ruszać…

– Pani Sierżant, znaleźliśmy uchylone okno w kuchni na parterze… Wchodzimy?
– Poczekajcie na mój znak…
Nagle z domu dał się słyszeć odgłos strzału.
– Pieprzyć okno… wchodzimy przez drzwi!! Ty też Piotr! Będziesz potrzebny!
– Tak jest!
Wszyscy weszli do środka, Policja szybko obezwładniła mężczyznę i zabrała mu broń. Zośka i Wiktor nie mieli pojęcia co się stało…
– Wiktor! Nic Wam nie jest?! Piotr podbiegł do nich i rozglądał się po pomieszczeniu. Pod ścianą leżała zakrwawiona Anna z raną w klatce piersiowej.
– Cholera jasna! Szybko trzeba coś zrobić…- Piotr podbiegł do poszkodowanej.
– Ruda! Szybko dawaj mi tu karetkę… Mam ranną! Rana postrzałowa… nie mam żadnych leków… niczego… Szybko… dom banacha!
– Ok. Piotr. Przyjęłam.
– Panie Banach, proszę zabrać córkę i poczekać przed domem- Monika wyprowadziła wiktora ii Zosię z domu. Czekali na zewnątrz razem z jakimiś dwoma policjantami.
– Cholera… Anka!- Do Wiktora wreszcie dotarło co się stało. Wyrwał się z objęć Zośki i popędził w stronę domu.
– Nie możesz tu wejść! Trwają czynności…
– Pani sierżant! w dupie mam czynności… jestem lekarzem, tam jest ranna lekarka… muszę ją ratować!
– Nie! Jest pan w szoku, poza tym tam już jest ratownik!
– On nie ma sprzętu…. ja wiem gdzie co jest w moim własnym domu więc… mnie przepuść!
Wiktor dostał się siłą do domu, podbiegł do Piotrka, który starał się zatamować krwawienie.
– Piotr, w… w łazience… za lustrem… tam w szafce… jest sprzęt, rękawiczki… no Ruchy.
– Doktorze, jest pan pewny że da pan radę zrobić cokolwiek?
– Piotrek! niczego nie jestem już dzisiaj pewny!
***
Karetka przyjechała w ostatniej chwili, zabrali Annę do szpitala. Wiktor i Zosia również pojechali na rutynowe badania.
– Doktorze Banach… czy ja mogę porozmawiać z Panem lub pana córką w sprawie…
– Nie pani sierżant… wolał bym nie teraz…
– W porządku, w takim razie dam panu termin zgłoszenia się na komisariat.
– Ok… a, co z tym mężczyzną?
– Zabraliśmy go na przesłuchanie, wyszło że jest niepoczytalny… nasz policyjny psychiatra go ciągle bada… pewnie zostanie zamknięty w szpitalu psychiatrycznym.
– mmhm… rozumiem. Dziękuje pani Sierżant.

– Tato, co będzie z Anną? Czy ona?
– Tak Zosiu, kochanie… Nic jej nie będzie, właśnie jest operowana… Sambor robi co może.
– A ty, czemu ty nie mogłeś jej operować?
– Zosiu, przecież wiesz że to nie możliwe…
– Wiktor? Operacja skkończona…- Sambor stanął przed nimi z poważną miną.
– Co jest? nie wyglądasz na zadowolonego?
– No… wszystko się udało, tylko straciła dużo krwii… kula przeszła centymrtr od serca… to jakiś cud że żyje…
– Nienauczyłeś się jeszcze że cuda się zdarzają?
– No tak, przecież jeśli o ciebie chodzi to nie może być inaczej, Wiktor. W czepku urodzony doktor Wielki Banach- Obaj panowie wybuchnęli śmiechem.
– Czy… możemy do niej iść?
– Oczywiście Zosiu… pielęgniarka was zaprowadzi, tylko niesiedźcie za długo. Wy też musicie odpocząć po takiej przygodzie.

q

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 8

Rozdział 8

– Martyna!
– Tak, doktorze Góra?
– Gdzie do jasnej cholery jest Banach? Szukam go od rana i dzwonie i nic…
– Ależ doktorze, ja nie wiem… może niech się pan zapyta Doktor Anny?
– Nie będę kobiecie głowy zawracał…
– Jak pan chce… ale jak doktor Banach się nie pojawi to nie będziemy mieli karetki…- Martyna westchnęła z rezygnacją.
– Kubicka, no nie marz się jak dziecko, jak raz pojedziesz podstawą ze strzeleckim, bez waszeggo wspaniałego doktora Banacha, to nic wam się nie stanie.
– Doktorku… wezwanie mamy…
– Chowaniec! Nie widzisz że prowadzę konwersacje… A! jasny Szlag… tak, wezwanie… już idziemy… Chowaniec! co się ociągasz!
Martyna spojrzała się na doktora Górę, próbowała powstrzymać śmiech…

(W tym samym czasie w domu Banacha)
– Obudź się… no już- jakiś mężczyzna, oblał Wiktora zimną wodą.
Banach, leżał związany na podłodze, nie mógł się ruszyć, czuł silny ból z tyłu głowy.
– Noo co się nie odzywasz? przecież ust ci jeszcze nie zakneblowałem! Wiesz w ogóle kim ja jestem? Śmieciu!
– Nie… nie wiem kim jesteś… i nie wiem czy chce to wiedzieć… jedyne co chcę to… wypuść mnie… natychmiast! Muszę iść do pracy, moi pracownicy będą się martwić… Zaraz moja córka wróci ze szkoły…
– Przestań pieprzyć Banach! Jeśli nie wiesz kim jestem, to ja ci powiem… pamiętasz… rok temu miałeś wezwanie do pewnego pacjenta z dusznościami i kłuciem w klatce…
– Człowieku, czy ty myślisz że ja pamiętam swoich wszystkich pacjentów!
– No jego powinieneś pamiętać do końca życia, gnoju! Zostawiłeś go na pastwę swoich ratowników i poszedłeś do jakiegoś dzieciaka by strugać przed nim bohatera, zamiast ratować mojego brata… i wiesz co się z nim stało?
– Nie… nie pamiętam…
– Nie przeżył podróży do szpitala, bo twoi ludzie nie potrafili go poprawnie zdjagnozować… Rozumiesz! on nie żyje przez Ciebie! teraz ty mi za to zapłacisz!
Mężczyzna wyciągnął pistolet i wycelował w Wiktora.

(W stacji)
– Chowaniec! Zadzwoń ty do tego Banacha… bo przecież ja się nie rozdwoje no…
– Doktorze, dzwoniłam ale telefon milczy…
– A weź ktoś zadzwoń do Zośki…
– Ale przecież młoda jest w szkole…
– Strzelecki… to jest rozkaz!
– Tak jest szefie…
Piotrek wyciągnął telefon i zadzwonił do Zosi:
– Halo, cześć młoda, tu Piotrek.
– No hej, Piotr, co się stało, coś z tatą?
– No właśnie nie wiem…
– jak to nie wiesz?
– no nie wiem… bo nie zjawił się dziś w stacji i Góra szaleje…
– Co? przecież Tata nie ma dzisiaj wolnego… Ja… zaraz to sprawdzę
– Zośka spokojnie, na pewno nic mu nie jest… nie panikujmy.
– No przez ciebie tak panikuje. ja… ja jadę do domu… może coś mu się stało… może leży gdzieś pod stołem i potrzebuje mojej pomocy…
Zosia rozłączyła się i nic nie mówiąc nikomu, pognała do domu.

– No i co Strzelecki, ustaliłeś gdzie znajduje się Banach?
– Nie doktorze, Zośka też nic nie wie, a mój telefon jeszcze sprawił że zerwała się ze szkoły…
– No strzelecki… ty to nie masz podejścia do młodzierzy… No nic, trudno, skoro Banach się zerwał z pracy to ja jeżdżę dzisiaj z Kubicką i wszołkiem a ty z Chowaniec.
– Ale doktorze…
– Piotr… czy ty kwestionujesz moje decyzje jako kierownika stacji?
– Nie no ależ skąd…
– Jakbym cię nie znał, to bym uwierzył, a teraz jakby to powiedział Wiktor… Ruchy Ruchy…
– No żeby brzmieć jak Wiktor to Pan musi jeszcze trochę poćwiczyć- Powiedział Piotr i poszeł w stronę wyjścia ze stacji.

(W domu Banacha)
Zosia najszybciej jak tylko się dalo, przyjechała do domu, martwiła się, bo nie wiedziała co zastanie jak wejdzie do środka. Wiedziała że coś złego musiało się stać, bo jej ojciec nigdy bez ważnego powodu nie opuścił by dnia pracy, uwielbiał swoją pracę, karetkę i swoich współpracownikow…
– No i jak ja mam cię teraz wykończyć co… banach?
– Nie rób tego… jak mnie zastrzelisz to… znajdą cię… wsadzą za kratki… tego właśnie chcesz?
– Pieprzysz! Wiesz czego ja chce? ja chcę tylko by morderca mojego brata smarzył się w piekle!
– Ale ja nie zabiłem twojego brata! nie rozumiesz tego… czlowieku!
– Nie udzieliłeś mu pomocy… to tak jakbyś go zabił!! Zapłacisz mi za to! Z wieklą chęcią, będę się patrzył jak umierasz w męczarniach.
Nagle obaj mężczyźni usłyszeli, przekręcanie klucza w zamku.
– O Mamy chyba gościa.
– O nie… Zośka… jasna cholera… ona nie może nas tak zobaczyć!
– Twoja żona?
– Nie… to… to moja córka…
– O świetnie… czyli jednak przeżyjesz…
– Co?! co masz na myśli?
– Zobaczysz… Ja widziałem jak umiera moj brat! Ty też zobaczysz… jak umiera ci ktoś bliski! HAHAHA
Mężczyzna powoli podszedł do drzwi.
– Nie! Proszę… Zostaw ją! Nie masz prawa!
– Zamknij się… ja mam prawo do wszystkiego…
W tym właśnie momencie do domu weszła spanikowana Zosia, rzuciła plecak pod drzwiami i ruszyła pewnym krokiem przed siebie. Mężczyzna stanął za nią, przykładając jej pistolet do pleców.
– No moja mała… Nie waż się nawet drgnąć! rozumiesz?
Zośka spanikowana, nie miała pojęcia co robić, była sparaliżowana ze strachu i nie mogła wykonać żadnego ruchu.
Mężczyzna złapał ją za szyję i zaprowadził do pokoju, gdzie na podłodze, związany leżał Wiktor.
Przywiązał Zosię do kaloryfera i celował w nią.
– Zośka… o boże… Zośka… przepraszam…
– Tato… Tato co się tu dzieje… ja, ja chciałam tylko przyjść sprawdzić czemu cię nie ma w pracy… Piotrek do mnie dzwonił…
– Och jakie to wzruszające, normalnie zaraz się popłaczę… Koniec gadania! Banach, chcesz coś powiedzieć, zanim zrobię sobie z twojej córki ruchomą tarczę?
– Nie rób tego! Błagam cię… jak już masz kogoś zabijać… to zabij mnie… przecież to ja! to ja zaniedbałem czynności lekarskich… i to przeze mnie twój brat nie żyje…. Zrób ze mną co tylko chcesz ale… proszę, zostaw Zosię w spokoju… ona nie jest niczemu winna!
– no proszę, jaki przykladny tatuś, szkoda tylko że nie jest z ciebie taki dobry lekarz…
A ty słonko, chcesz coś powiedzieć, przed śmiercią?
– Proszę… wypuść nas… to wszystko nie może się tak skończyć… przecież w ten sposób nie przywrócisz swojego brata do życia a pójdziesz siedzieć na długie lata do więzienia i… Zośka nie zdążyła nic powiedzieć, dostała z pistoletu w głowę, tak mocno, że padła na ziemie i zemdlała…

Ciąg dalszy nastąpi

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 7

– Martyna, no weź się pośpiesz… zaraz się spóźnimy i Góra nam urwie ee…
– Głowy piotruś, Głowy.
Martyna zaśmiała się, całując Piotrka w czoło i wyszła z domu. Piotr szedł za nią, patrząc się na jej jakże piękne i zgrabne ciało.
– Strzelecki, czy mógłbyś nie patrzeć się na mój tyłek?- Martyna odwróciła głowę i spojrzała się na niego z uśmiechem na ustach.
– No Martynka, nie moja wina że masz najseksowniejszy tyłeczek w całej stacji…
Oboje po chwili ciszy wybuchnęli głośnym śmiechem.
– Po… Poczekaaajcie chwileee… – dobiegł ich z tyłu głos Nowego.
– No co ty stary… goń nas.
Piotr wziął Martynę za rękę i pognali szybko do przodu.
**
– No… na reszcie jesteście…- Artur Góra stał przed drzwiami do stacji i z założonymi rękami wypatrywał swoich ratowników.
– Czy ja mam za to spóźnienie wam z pensji potrącić?
– Doktorze spokojnie… mamy jeszcze minute- roześmiał się piotrek i pokazał doktorowi zegarek.
– Dalej, strzelecki, bo pacjenci nie będą czekać aż z łaski swojej się przebierzesz i wsiądziesz do karetki…
– Rany… co on dzisiaj taki sztywny…- Martyna spojrzała się na Piotra i razem udali się do szatni by się przebrać.
– No nie wiem… może ma kłopoty sercowe.
– Sercowe?- No coś ty Piotruś… Doktor Góra? przecież to spec od miłości…
Oboje wybuchnęli śmiechem.
– Co jest dzieciaki? Co wam tak wesoło?
– O proszę, doktor Banach też spóźniony, haha… czy doktor Góra też panu doktorowi potrąci z pensji?
– Pioootrek… opanuj się, Artur ma ostatnio ciężki okres w swoim życiu i wiesz… trzeba brać na niego poprawkę.
– Ostatnio? Czyli ma doktor na myśłi czas od kiedy z nami pracuje?
-Banach szybko się oddalił by nue wybuchnąć śmiechem.
***
– 21 es, wezwanie na Oliwkową, w sklepie spożywczym doszło do strzelaniny, są ranni, napastnik jest uzbrojony… wezwałam już na miejsce policje.
– Ok przyzjąłem. Nowy ruchy… Strzelecki… a ty czekasz na oklaski?
– Doktorze Góra ale… na rozpisce pisze że ja dzisiaj jeżdżę z…
– Strzelecki… to ja decyduje kto z kim jeździ a ty mi dzisiaj podpadłeś więc… do roboty- Artur i Nowy udali się do karetki.
– No nie wiem co gorsze… szajbus czy oferma…- Piotrek zrezygnowany udał się za nimi.
– A kogo on miał na myśli? kto jest kim… bo jakoś oba te sformułowania pasują mi i do Góry i do Nowego…- Lidka spojrzała się na Martynę i obie zaczęły się śmiać.
– Haha… nie wiem… ha ja nie wiem co się dzisiaj dzieje… ale ten dzień jest całkiem zabawy…
– No poczekaj, to się zmieni jak doktorek wróci z wezwania… pewnie piotr i nowy wyprowadzą go z równowagi.
– No to będzie jeszcze śmieszniej- Powiedziała Martyna i usiadła na wygodnej kanapie.
***
Na miejscu była już policja i zabezpieczała teren wokół sklepu.
– Artur Góra, pogotowie Ratunkowe…
– Witam. Monika Zawadzka… starszy sierżant, Monika Zawadzka… ja tą akcją dowodzę więc proszę nie robić na własną rękę.
– No oszalała pani… ja chce jeszcze pożyć yyy tzn… ilu jest napastników i ile ofiar?- zmieszał się Artur na widok młodej i atrakcyjnej pani sierżant.
– Napastnik jest jeden a ofiar nie wiem, na razie jedna…- Monika zmierzyła Artura wzrokiem i podeszła do swojego policyjnego partnera.
– Słuchaj… wchodzimy za chwile…
– Do… Dobrze… ja będę cię osłaniać…
– tak właśnie myślałam…
Doktorze?! Pan wchodzi razem ze mną…
– Ja… jak to razem… razem z panią? a co jeśli on ma broń?
– Doktorku spokojnie, pani sierżant pana ochroni- zażartował sobie piotrek.
– Strzelecki, to nie jest śmieszne, ja jestem jeszcze taki młody…
– Rany… czy wasi wszyscy lekarze to takie hmmm…
– Nie pani sierżant. To tylko nasz doktor Góra.- Oznajmił Piotr spoglądając na kobietę.
– No, jest jeszcze nieustraszony doktor Banach… mój ideał lekarza- odezwał nieoczekiwanie nowy.
– Mówisz? ideał? dobra, to zobaczymy czego cię nauczył ten twój Banach… Chodź ze mną… ee… jak ty się w ogóle nazywasz?
– Nowy, pani sierżant, mówią na mnie nowy bo jestem…
– Nowy… ok… Niech i tak będzie. Bierz co tam jest ci potrzebne z tej waszej torby cudów i lecimy.
Oboje ustawili się przed drzwiami sklepu…
– Uwaga, policja! Ręce do góry… Nie zawacham się użyć broni!
– A może jednak załatwimy to jakoś bardziej cywilizowanie?
– Nowy? Czy ty słyszysz co ty mówisz? chcesz sobie z bandytą pić herbatkę niedzielną czy co? Jak tak to spadaj to swoich, poradzę sobie sama…
– Nie no skąd… jestem tu by Pani sierżant pomuc…
– No widzę właśnie, cały się trzęsiesz… Dobra dość tej paplaniny… wchodzimy za 3… 2… 1…
I w tym momencie Zawadzka otworzyła drzwi z kopa i wbiegła do środka, obezwładniając napastnika i zakuwając go w kajdanki.
– Masz prawo zachować milczenie… No Nowy wchodź… już jest czysto…
– Uważaj… za… za tobą…- Zanim zdążył dokończyć, Monika leżała jak kłoda z krwawiącą raną na głowie.
– Oj, mogłem walnąć trochę słabiej no ale… trudno…- Bandyta rozkuł swojego kolegę i obaj stanęli na przeciwko nowego.
– A ty to kto?
– Ra… Ratownik… medyczny…
– No… widać- obaj roześmiali się w głos.
– Dobra, spadamy sta.
– Nie uciekniecie, na zewnątrz jest policja
– Dzięki za ostrzeżenie młody, to weźmiemy sobie zakładnika.
Jak powiedzieli tak zrobili, jeden z nich wziął nieprzytomną Monikę i powoli z nią wychodził.
– O rany… ta moja niewyparzona gęba…
– Nie… nie pozwole Wam… stójcie… zostawcie ją! ona jest ranna!!- Nowy rzucił się z pięściami na jednego z bandytów.
– Co ty robaczku… do kogo ty startujesz… A może ciebie też weźmiemy jako zakładnika? przynajmniej jak jeden nam umrze to drugi zostanie.
– Nikt dziś waszym zakładnikiem nie będzie… Artur Góra, pogotowie ratunkowe…- Za plecami Nowego było słychać donośny głos Artura, który wszedł tylnym wejściem do sklepu, razem z Piotrem.
– Natychmiast macie położyć naszą pacjentkę na ziemie…
– Co ty doktorku… oszalałeś? hahaha…
– Ja nie żartuje…
– A co nam zrobisz?
Nastąpiła chwila ciszy… Artur nie wiedział co ma im odpowiedzieć ale wiedział ze musi coś zrobić. Dzisiaj to jest jego dzień i to on ma być bohaterem… Chciał by to jego imię było na ustach wszystkich… a nie wspaniałego i niezłomnego Banacha.
– Strzelecki… podaj mi strzykawki… dwie… z czymś na sen…- Mówił cicho z zaciśniętymi zębami
– Co ty tam mruczysz?
– Mruczę… tfu, mówię że to wasze ostatnie chwile na wolności.
Piotr nie wiedział co Artur chce zrobić, ale posłusznie wykonał rozkaz i podał mu dwie strzykawki z lekami usypiającymi. Na szczęście stał za Górą więc nikt nie widział co wyjmuje z torby.
– tej, kudłaty… a ty co kombinujesz? nie chowaj się za swoim tatusiem… i dawaj tą torbe…
– No jakby to był mój tatuś to chyba bym…
– Strzelecki, nie pogarszaj swojej sytuacji…
– dobrze doktorze…
Piotr posłusznie stanął obok Nowego i Góry, rzucając bandytom torbę z lekami.
Artur wykorzystując sytuację że jeden z nich złapał torbę, podbiegł do nich i jednemu i drugiemu wbił strzykawki w ramiona.
– Aaa… cholera jasna…!
– Zapłacisz nam za to- powiedział jeden i rzucił Zawadzka na ziemię, podchodząc do Artur, wyciągnął pistolet…
Na szczęście leki które dostali zaczęły bardzo szybko działać, słaniając się na nogach napastnicy nie byli już tacy groźni. Artur, odebrał jednemu broń i mierząc z niej do mężczyzn, nakazał im by padli na podłogę.
Tak też zrobili, jednak to bardziej pod wpływem leków niż Góry.
***
Po 10 minutach, gdy sytuacja była już opanowana a bandyci nieprzytomni, Artur pobiegł do Rannej pani sierżant i wziąwszy ją na ręce wybiegł ze sklepu.
– No… widziałeś nowy? Tak się traktuje kobiety.
– Taa… Trzeba się od niego uczyć…
– No coś ty haha… chodźmy zanim bo jeszcze pojedzie bez nas…- Zaśmiał się Piotrek i razem z Nowym, pobiegli do karetki.
Na miejsce przyjechał też drugi zespół, na czele z Wiktorem.
– Dobra… Artur co tu się…
– Tam w środku jest jeszcze jeden poszkodowany, My zabieramy panią sierżant a wy tamtego drugiego.
– A… kto został z tym drugim poszkodowanym?- zdziwił się Wiktor
– No przecież Nowak i Strzelecki. Co wyście… oszaleli?! Jasna cholera… czy ja wydałem wam rozkaz żebyście leźli za mną, czy żebyście szukali tego poszkodowanego?!
– No w sumie doktorze Góra to… nie wydał nam pan żadnego rozkazu więc…
– Nowy!!! Zamilcz…
– Dobra, Artur spokojnie… Adam, Lidka, Ruchy, ruchy… Nie wiadomo w jakim stanie jest pacjent.
***
Artur Góra stał przed szpitalem i zastanawiał się kiedy będzie udzielał pierwszego wywiadu w związku z jego bohaterskim czynem.
– Doktor Góra co nie?- na przeciw niego pojawiła się średniego wzrostu blondynka z zabandarzowaną raną na głowie.
– Taak… Artur Góra… doktor Artur Gora… chciałabyś może autograł?
– ja? yy… nie dzięki… ale chciałam podziękować za uratowanie mi życia, w końcu my, funkcjonariusze publiczni musimy sobie pomagać, co nie?- Monika uśmiechnęła się, a na twarzy Góry było widać lekkie zmieszanie.
– O mój Boże, Pzni Sierżant ja… ja przepraszam… myślałem że to jakaś nierozgarnięta fanka…
– DObrze że nie jestem na służbie bo bym pana aresztowała doktorze, za obrazę- popatrzyli sobie w oczy i oboje radośnie się zaśmiali.
– Może… jak już pai stąd wyjdzie to… może da się pani… za… zapr…
– Ta… jasne. w ogóle to…. Monika jestem- wyciągnęła do niego ręke.
– A… Artur Góra…- lekko ścisnął jej rękę.
– No ale widzę że siły to ty coś nie masz…
Martyna i Piotrek obserwowali całą sytuację z odległości kilku metrów.
– No i widzisz Piotruś… dzisiaj coś wisi w powietrzu, bo nawet Góra zapomina języka w gębie.
– Martynka, no jakbym miał koło siebie taką panią sierżant to też by mi go zabrakło haha
– Co?! No ty chyba żartujesz? niby ona ci się podoba? a co w niej jest takiego…
– Ach, jak ja kocham jak jesteś o mnie zazdrosna.
– Wariat- Powiedziała Martyna i złożyła na jego ustach namiętny pocałunek.

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 6

Lidia od tygodnia jest w szpitalu, podpięta do respiratora. Gorączka dalej się utrzymywała w granicach 38-40 stopni i nie można jej zbić żadnymi lekami.
Codziennie przy jej łóżku był ktoś ze stacji, raz Adam, raz martyna, piotrek… tylko Artur jeszcze do nie nie poszedł. Zasłaniał się tym że przecież jako szef stacji ma dużo pracy i nie może od tak sobie po prostu wyjść na spacer do szpitala. Nikt nie rozumiał jego zachowania, ale to nie był ich interes więc zostawili go w spokoju.
– Jak ona się czuje? – Zapytała Martyna stojąc przed salą.
– No a jak ma się czuć? cały czas jest nieprzytomna… nie wiemy czy jak odłączymy ją od respiratora… nie wiemy czy jej organizm będzie w stanie sam funkcjonować…- Anna nie wiedziała co może jeszcze powiedzieć. była tak strasznie bezradna.
– A wiadomo już co to za choroba?
– Nie… to jakiś wirus… ale dokładnie jeszcze nie wiemy…
– jak to nie wiecie? do cholery leży tu już od tygodnia a wy nie możecie nam jeszcze niczego powiedzieć?
– Martyna, po pierwsze to i tak nie mogę udzielać ani tobie ani nikomu z ratowników takiej informacji bo nie jesteście z jej rodziny i nie wiem czy ona by sobie tego życzyła a po drugie…
– Dobra daj spokój… przepraszam… to taka trudna sytuacja…
– 21 Es…- Rozległ się głos Rudej
-wezwanie na ulicę Boczną 12/8,
dzwonił jakiś mężczyzna, mówił chaotycznie i nie dało się go zrozumieć, jedyne co udało mu się powiedzieć do rzeczy to to że jego dziewczyna umiera… jedźcie tam szybko.
– No jak ja kocham takie przypadki…- martyna westchnęła i powoli oddaliła się.
– Doktorze, jedziemy?
– Wiktor stał oparty o drzwi karetki i patrzył się w niebo.
– doktorze? wezwanie było…
– yy co? tak Martyna tak… już jedziemy…
– Wszystko z panem w porządku?- piotrek spojrzał się na niego.
– Tak, nie pytaj już o nic tylko jedź…

Gdy dojechali na miejsce przed blokiem czekał na ratowników już mężczyzna. Był przerażony i nie mógł wypowiedzieć żadnego słowa które byłoby dla nich zrozumiałe.
– Proszę pana… proszę nas zaprowadzić do osoby która potrzebuje naszej pomocy.
Mężczyzna tylko spojrzał się na banacha i machnął mu ręką przed oczami.
– Proszę pana… to nie są żarty, każda chwila się liczy jeśli chodzi o ratowanie ludzkiego życia…
– Zostawcie go… to pijak jest- Z oddali było słychać głos starszej kobiety.
– Dzień dobry proszę pani, Wiktor Banach pogotowie ratunkowe, mieliśmy wezwanie i to ten pan nas wzywał ale teraz nie chce nas zaprowadzić do poszkodowanej.
– Jakiej poszkodowanej? przecież on sam mieszka… jestem jego sąsiadką… aa… pewnie znowu jakąś dziwkę sobie pijak sprowadził… o mój boże… kiedy ktoś zrobi z nim porządek.
– Proszę pani, dziwka czy nie dziwka ale trzeba kobiecie pomóc, zaprowadzi nas pani do tego mieszkania?
– Piotrek, proszę cię panuj ty nad językiem… ok?
– Dobrze doktorze… A… a gdzie martynka?
– Nie wiem. ale zabieraj s[przęt i ruchy…

Kobieta zaprowadziła ich na miejsce, stanęła przed drzwiami i popatrzyła się na nich z przerażeniem.
– ona już tam jest…
– Jaka ona?
– No wasza koleżanka.
– Skąd pani to wie?- zdziwił się piotrek, chcąc otworzyć drzwi.
– Oj panie… młodyś pan i głupi… ja wiem więcej niż się wam tylko wydaje…
– Dobrze, proszę nam teraz nie przeszkadzać i dziękujemy bardzo za wskazanie miejsca wypadku. Piotrek no wchodź już. nie ma czasu.
– Martyna! jesteś tu!- Piotr wszedł do mieszkania, ale nigdzie nie widział swojej ukochanej.
– Piotr… chodź tu i dawaj sprzęt, wezwij drugi zespół i to szybko…
– Co się stało, po co drugi…- Zamarł z przerażenia. Na dywanie w dużym pokoju leżały dwie kobiety, były białe jak ściana, trzęsły się i miały drgawki. Każda z nich miała ślad na ręce po ugryzieniu. Jedna z tych kobiet, na nieszczęście Piotra, to była Martyna.
– Martynka, kochanie…- Podbiegł do niej i delikatnie objął.
– Piotr miałeś wezwać drugi zespół… aaa… ja to zrobie…
– 21 es… potrzebny nam drugi zespół… Ratowniczka ranna…
– Jak to, co się tam u was dzieje?
– Ruda, jeszcze nie wiem ale jak się czegoś dowiem to dam znać… a i sprawdź czy przypadkiem z jakiegoś zoo albo innego czegoś nie uciekło jakieś jadowite zwierze… bo mam złe przeczucia
– ok. przyjęłam.
– Dobra dawaj jedną na deskę… druga musi poczekać.
Położyli nieprzytomną kobietę na deskę, a martynę obok. Zastanawiali się co mogło się im stać.
– Kurde… czemu martyna weszła tutaj sama… przecież jakbym z nią wszedł…
– Piotrek jakbyś z nią wszedł to ja nie miał bym już żadnego ratownika. a Martyna to powinna dostać nagane bo nie można się oddalać bez słowa i działać na własną rękę…
– Rany doktorze, zrobił się z pana taki sam służbista jak góra.
– Piotr… nie służbista tylko realista… popatrz co się teraz z nią dzieje… a jakby została z nami to nic by się nie stało.
Nagle do domu wrócił mężczyzna z którym rozmawiali na dole. Dalej ledwo mówił i tak samo ledwo chodził. Podszedł do stołu i wziąwszy telefon w ręke, niezdarnie czegoś szukał po czym upadł na podłogę.
– no i pięknie… to co? wzywamy trzeci zespół?
– Tak piotr… wzywamy…
Wiktor podszedł do mężczyzny i wziął od niego telefon.
To co zobaczył wprawiło go w osłupienie.
– Piotrek? zobacz… to chyba nasz przyjaciel którego szukamy…- podał mu telefon
– No… niezły okaz… tylko ciekawe gdzie teraz jest ten przyjemniaczek… musimy mieć oczy dookoła głowy…
– Uważaj…- Wiktor pociągnął Piotra do siebie, za jego plecami pełzał dużych rozmiarów wąż…
Sycząc zbliżał się do swoich nowych ofiar.
– Do… doktorze… chyba znaleźliśmy…
– Nie, to on nas znalazł…
– Staniemy się jego obiadem… ja nie chce umierać… ja jestem niejadalny…
– Piotrek daj spokój, to nie jest teraz czas i miejsce na takie histerie… lepiej sięgnij do torby i podaj mi relanium… najlepiej końską dawkę… może zwierzątko chciało by sobie uciąć drzemkę a ja… ja mu w tym pomogę, tylko jeszcze nie wiem jak…
Piotr wsadził rękę do torby i trzęsącym ruchem wyjął strzykawkę i igłę. podał ją Banachowi.
– Ile tego re… relanium?
– Dużo… Musisz nie okazywać strachu… on to czuje i jest coraz bardziej agresywny… widzisz jak się wije?
– Wi…widze… że jest coraz bliżej nas i mi się to w cale nie… nie podoba…
– Kajtuś… Kajtuś tu jesteś ty mój łobuzie- Do mieszkania weszła starsza kobieta i z zatroskaną miną na twarzy podeszła do węża.
– Proszę pani, proszę go nie dotykać, on jest niebezpieczny…
– Ależ panie doktorze, mój kajtuś jest łagodny jak baranek…
– baranka to może on by i zjadł na obiad- piotr wstał i podszedł do nieprzytomnej martyny.
– Widzi pani co im zrobił ten pani kajtuś? widzi pani?
– Oj no on się chciał przecież tylko pobawić… on jest na prawdę przyjaźnie nastawiony do ludzi. Kobieta wzięła węża i głaszcząc go po łbie obkręciła go sobie wokoło szyi.
– Artur Góra pogoto… o cholera…- Ekipa Artura przyjechała na miejsce. Wszyscy stali w drzwiach nie mogąc uwierzyć w to co widzą.
– Prosze pani proszę się nie ruszać, zaraz panią uratuję…- Artur podbiegł do kobiety z wężem na szyi
– Artur stój… nie ruszaj go, on jest niebezpieczny.- Na szczęście wiktor szybko go powstrzymał.
– No właśnie, niebezpieczny ale ta pani jest w…
– Nie doktorze, kajtuś kocha swoją panią i swojej pani krzywdy nie zrobi.
– Kajtuś? co ty strzelecki sobie ze mnie jaja robisz? z pensji ci zaraz potrące i nie będzie ci do śmiechu… pfff… kajtuś…
– no i widzisz kajjtusiu co narobiłeś? oj nie będzie dzisiaj podwieczorku.
– Proszę pani… on na prawdę nazywa się kajtuś i naprawdę należy do pani?
– No przecież cały czas to tłumaczę pańskim kolegom, ale jak na złość nie chcą mnie słuchać.
– Doktorze, a może zrobimy coś z tymi nieprzytomnymi?
– No Nowy masz wyczucie… wreszcie by się przydało.
– Dobrze, piotr wezwij policje albo nie wiem kogoś kto zawiezie i panią i kajtusia do szpitala… trzeba zrobić odtrutkę bo inaczej kiepsko widzę ich wszystkich.
– Tak jest doktorze Góra.

Martyna leżała na sali razem z dalej nieprzytomną lidką.
– Wiktor? czy nie uważasz że one mają dokładnie takie same objawy?
– Tak… też nad tym myślałem… Najpierw wysoka gorączka, drgawki a potem?
– A potem niewydolność oddechowa i taki sam stan jak u chowaniec… Szybko trzeba działać- Artur pobiegł sprawdzić co z odtrutką.
– Po szpitalu się nie biega doktorze Góra… – Minęła go Anna, która wraz z dwiema pielęgniarkami szła podać leki pacjentom.
– Dobra nie rób się jak potocki
– Anna spojrzała się na Artura jakby chciała wykrzyczeć mu w twarz że jest idiotą.
– nigdy więcej nie mów przy mnie tego imienia… zrozumiałeś?
– Tak… przepraszam Aniu…
– Dobrze już… a teraz chodź bo trzeba temu mężczyźnie, martynie i tej drugiej kobiecie podać leki które powinny doprowadzić do tego że jad węża nie będzie działał.
– A co z… Chowaniec?
– a co z nią? dalej bez zmian z tego co wiem.
– Ona ma takie same objawy jak ta reszta, myślę że… może mieć to samo…
– Ale wiktor, jak? przecież nie miała styczności z tym zwierzęciem?
– a może miała a my o tym nie wiemy?- Góra szybko pobiegł do sali lidki i zaczął sprawdzać i szukać ukąszeń na jej ciele.
– Doktorze co pan robi?- zdziwił się piotrek siedzący przy łóżku Martyny.
– Strzelecki nie przeszkadzaj ja tu życie ratuje… o mam!! Anka!! Wiktor!! mam… mam tu… tu jest
– Artur tak głośno krzyczał że Anna i Wiktor po krótkiej chwili wbiegli do sali. Spojrzeli się na odsłonięte udo Lidki, miała dokładnie taki sam ślad po ukąszeniu jak pozostali.
– A więc dobrze… Siostro… tutaj też podajcie leki odtruwające.

Po godzinie wszyscy zaczęli odzyskiwać przytomność. Nawet Lidka, ktora była w owiele poważniejszym stanie od reszty, mogła już sama oddychać i została odłączona od aparatury. Wszyscy odetchnęli z ulgą. A najbardziej Artur, chociaż w cale nie chciał się do tego przyznawać.
– No Artur, jesteś jej bohaterem.- uśmiechnął się do kolegi wiktor.
– Nie wiem o czym ty mówisz…
– No jak to o czym, nie wiem jakby Lidka przeżyła gdybyś nie znalazł u niej śladu po ukąszeniu.
– oj tam, wiesz wiktor taka jest już ta moja praca no…
– Ach doktor Góra skromny jak zwykle- Anna weszłado sali i stanęła obok wiktora.
– A dzień dobry a ja przepraszam ale… Kajtuś chciałby zobaczyć jak tam nasi chorzy się czują, i on bardzo przeprasza… ale on chciał się tylko pobawić…- Starsza kobieta stanęła w drzwiach z wężem na rękach. Zwierze było ledwo przytomne po serii badań i lekach nasennych jakie zostały mu podane.
– Proszę pani… tu jest szpital a nie żadne zoo
– Artur, artur spokojnie, widzisz że kajtuś już zrozumiał swój błąd… droga pani, następnym razem proszę lepiej synka pilnować.- Dobrze doktorze- Kobieta uśmiechnęła się do Wiktora i wyszła ze szpitala.
– No doktorze Banach, nie wiedziałam że masz takie dobre podejście do dziwnych ludzi…
– Doktor reiter jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz…
– No to może w końcu czegoś się dowiem?- Anna przytuliła się do Wiktora.
– Dowiesz się, ale Wiktor zasłużył sobie dzisiaj na dodatkowy dyżur. Udzielę mu paru wskazówek jak być takim wspaniałym lekarzem jak ja.
– Oj Artur Artur… Ty nigdy nie przestaniesz nas zaskakiwać- Wiktor i Anna zaczęli się śmiać

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 5

Od chwili porwania minął juź miesiąc, wszyscy mieli nadzieję na szczęśliwy związek miedzy Arturem a Lidką, mieli nadzieję że młoda ratowniczka zmieni nastawienie szefa stacji do siebie i całego świata, jednak… nie było w cale tak kolorowo jak się wszystkim zdawało.
Artur siedział w swoim gabinecie jak zwykle nad toną raportów, jednak nie mógł się skupić. Jedyne o czym myślał to o porwaniu, o tym że prawie nie umarł…
– A gdybym tak… umarł… ciekawe czy bym się wtedy z tobą spotkał…
Wziął do ręki ramkę ze zdjęciem Renaty.
– Tak bardzo za tobą tęsknie, tak bardzo mi ciebie brakuje…
Po policzku zaczeły spływać mu łzy.
– Doktorze… czy ja mogę dzisiaj wyjść wcześniej? Nowak mnie zastąpi…- Powiedziała Martyna, wchodząc bez pukania do gabinetu.
– Co… tak… idź… – Artur nawet się tym nie przejął.
– okej… dzięki doktorze… Martyna oddaliła się zamykając drzwi.
– hmm… Góra jest jakiś dziwny… Powiedziała do siedzących na kanapie Piotra, Lidki i Nowaka.
– Lidka, co mu zrobiłaś? Zaśmiał się Piotr
– ja? no nic… od miesiąca jest jakiś… dziwny… i nie wiem o co chodzi…
– a jak między wami w ogóle jest po… no wiesz po czym…
– Piotrek… nie interesuj się może co… – Zdenerwowała się na partnera Martyna.
– Nie no, spoko… przecież wszyscy widzieliście co się stało… No… jest… chyba jeszcze gorzej niż było…- westchnęła i wstała z kanapy.
– Co znaczy jeszcze gorzej? – zdziwiła się Martyna
– No… sama nie wiem, prawie ze mną nie rozmawia, no chyba że musi na akcji… nie wiem jak do niego dotrzeć…
– Ostatni raz zachowywał się tak dziwnie jak zmarła Renata… Może znowu złapał doła…
– Piotr… mów ciszej… jak usłyszy to pewnie poleci ci po premii…
– Spokojnie pani Kubicka, dzisiaj nikomu nie mam zamiaru odbierać premii, jak dla mnie to możecie wszyscy iść do domu… albo gdziekolwiek…- usłyszeli głos Artura który wychylił głowę z gabinetu.
– Może pójdę z nim porozmawiać?
– Nowy… ty? no błagam cię… prędzej będzie chciał rozmawiać z Potockim niż tobą o swoich problemach- Zaśmiał się Strzelecki.
– Jak możesz… ja jestem bardzo wrażliwy i może takiego kogoś mu właśnie trzeba…
– Dobra panowie, koniec tego cyrku, ja tam pójdę Lidka ruszyła w stronę gabinetu Góry.
– Artur?
– ee… tak Pani Chowaniec?- Artur schował do szuflady zdjęcie Renaty.
– Nie chowaj nic przede mną, nie musisz…
Podeszła i wyciągnęła zdjęcie.
– Myślisz o niej cały czas, prawda?- położyła mu dłoń na ramieniu.
– Ja? Chowaniec, proszę cię… nnie wyjeżdżaj mit u z takimi…
– Artur… Czy ty chociaż raz możesz zachować się jak człowiek?
– Pani Chowaniec… czy pani nie przesadza?
– Nie… to ty przesadzasz, ukrywasz się tu przed wszystkimi… martwimy się o ciebie… ja się martwię… – złapała go za rękę i usiadła na biurku.
– Uwaaażaj tam są ważne dokumenty…
– Nie obchodzą mnie dokumenty. Ty mnie obchodzisz… Już nie ważne co się stało pomiędzy nami ale… Artur martwie się o ciebie… od kilku dni prawie nie mamy z tobą kontaktu poza wyjazdami i rozkazami zróbcie to czy zróbcie tamto… nie możesz się wiecznie zamykać w sobie. Ja wiem że jest ci źle po odejściu Renaty ale…
– – Chowaniec… wy… wyjdź… dokończymy tę rozmowę później.
– Ja się stąd nie ruszam…
– Wyjdź powiedziałem… to jest rozkaz…
Lidka twardo trzymała się swoich zasad i nie ustępowała Górze.
– Nigdzie nie idę, nie możesz być teraz sam bo się kompletnie załamiesz.
– 21 es. wezwanie macie na…
– 21 es… przyjąłem ale… pojedzie podstawa… Strzelecki z Chowaniec… niech się rozerwą trochę.
– Ale Doktorze…
– Ruda, nie dyskutuj, jedzie podstawa i koniec. jak będzie potrzeba to przyjadę. Moi ratownicy sobie na pewno poradzą.
– Niech ci będzie.
– no Chowaniec, nie słyszałaś? masz wezwanie…
– Niech cie Artur…- Wściekła Lidka wyszła z gabinetu.
– Piotrek, jedziemy…
– My? we dwójke? heh… co ty mu zrobiłaś?
– Nic… nie chce o tym rozmawiać…. jedźmy już bo pacjent nam się przekręci.
***
Dzień dobry, pogotowie ratonkowe, co się stało?- Zapytał Piotr przyjeżdżając na lotnisko.
– Dzień dobry… chodźcie tu…. tu… tu… jest… zdażył się wypadek…
– Spokojnie proszę pani… wszystkim się zajmiemy. Lidka wziełaś sprzęt?
– Tak wzięłam. Może nam pani powiedzieć co się stało?
– No przecież mówię- starsza kobieta spojrzała się na ratowników z wyrzutem.
– Proszę pani, jak na razie to pani bełkocze bez sensu a w tym czasie ktoś może potrzebować naszej pomocy…
– Lidka… zaczynasz mowić jak Góra.- Zaśmial się Piotrek.
– Weź mnie nie denerwuj, chociaż ty dzisiaj…
– Pokaże, ja pokaże…- Kobieta zaprowadziła ratowników na miejsce ypadku. Mężczyzna leżał na ziemi, był nieprzytomny, wokoło było pelno ludzi.
– Proszę się rozejść, pogotowie ratunkowe. hallo proszę pana, czy pan mnie słyszy?- Piotr uklęknął przed pacjentem.
– ciśnienie w porządku, cukier też…
Nagle zza tłumu ludzi wyskoczyła kobieta ubrana cała na czarno z zakrytą chustą twarzą i kapeluszem na głowie.
– Już jes ustabilizowany, podałam mu relanium i glukozę, miał drgawki i nie reagował, zrobiłam wkłucie i…
– Co pani zrobiła? czy pani oszalała? nie może pani nic podawać pacjentowi przed przyjazdem karetki- lidka oburzona spojrzała się na kobietę.
– Spokojnie, jestem znaczy… byłam ratowniczką… wiem co robi…
– Jest pani ratowniczką? Czyżby? no dobrze… Lidka zabieramy pacjenta w takim razie… a pani… pani pojedzie z nami do szpitala.
– Ja? a ppo co?
– Po to że jeśli z pacjentem będzie coś nie tak to to będzie tylko i wyłącznie pani wina…
– Ale ja nie mogę…
– Nie interesuje mnie to, idziemy… zapraszam do karetki…
– Piotrek zawsze musisz postawić na swoim co?- Kobieta spojrzała się na niego jakby go bardzo dobrze znała.
– skąd… skąd wiesz jak się nazywam?- Zdziwił się.
– Piotr jedziemy… jest stabilny ale nie wiem ile jeszcze tak wytrzyma.
– yy tak… jedziemy…
Kobieta usiadła w karetce i pojechali do szpitala. Na szczęście pacjent przeżył podróż, nie było żadnych niepokojących objawów.
– Co mamy?
– Pacjent… eee… po napadzie drgawek… podano relanium i glukozę… stabilny…
– Piotrek? wszystko w porządku? Zapytała Anna która wypełniała kartę pacjenta.
– No tak… no nie… nie wiem, przy pacjencie spotkaliśmy dziwną kobietę… to ona pofała mu leki zanim przyjechaliśmy…
– Jak to? I co? co z nią zrobiliście?
– jest tu z nammi, kazałem jej z nami jechać.
– Bardzo dobrze, przyprowadź ją do mnie, już ja sobie… albo nie… daj ją Arturowi, na pewno porozmawia sobie panią która zachowała się nieodpowiedzialnie.
– Tak to dobry pomysł, może wróci mu jaka kolwiek chęć życia jak będzie mógł kogoś opieprzyć.
– chęć życia? Zdziwiła się Anna
– No wiesz… Renata… ciągle o niej myśli… Powiedział i odszedł.
– Dobra koleżanko… idziemy przed oblicza największego wodza stacji.
– że co? nie… ja… ja nie mogę tam iść…
– No jak to nie? pacjent przeżył ale to nie zmienia faktu że zachowała się pani nieodpowiedzialnie…
– Piotrek ja nie wiem czy to dobry pomysł zawracać Arturowi głowę…
– Lidka to idealny moment… jak kogoś ochrani na pewno zrobi mu się lepiej. przecież stawianie ludzi do pionu to jego ulubione zadanie.
Przysli do stacji. Stanęli w drzwiach. Kobieta rozglądała się po pomieszczeniu
– Na prawdę muszę… no Strzelecki… proszę cię…
– Skąd znasz moje imię i nazwisko? przecież nie mam go wydrukowanego na kombinezonie… a ja cię nie znam kobieto…
– Znasz mnie… i to nawet lepiej niż ci się wydaje…
– Co? Nie rozumiem…
Kobieta zdjęła kapelusz, jej długie rude włosy spadły na ramiona.
Piotrek zamarł
zdjęła chustę z twarzy…
– Ja pierdziele… Renata?!
Ale… jak… jak to możliwe…
Piotrek odsunął się od niej i złapał się kanapy.
– Widzisz piotr… czasem każdy musi na jakiś czas zniknąć…
– Ale przecież ty… przecież ty nie żyjesz…
– już pani może wejść, doktor góra się ucieszył że doprowadzi kogoś do porządku. powiedziała lidka wychodząc z jego gabinetu.
– Piotr, coś się stało, wyglądasz jakbyś zobaczył…
– Duuucha… Lidka ja widzę ducha…
– Co ty brałeś Piotrek? Lidka spojrzała na kobietę stojącą przed nim.
— o cholera… re… renata…?
– Tak dokładnie a ty to…?
– Lidia… Lidia Chowaniec… – Lidka nie wiedziała czy ma omamy po ciężkim dyżuże czy może wypiła za dużą ilość kawy…
– Jak to możliwe…
– Spokojnie, wszystkiego się dowiecie, ale najpierw chciałabym porozmawiać z Arturem…
Oznajmiła i powoli weszła do jego gabinetu
– Nikt was nie nauczył że się puka? Co do cholery… – Artur z wrażenia wstał z krzesła.
– Cześć Artur… miło cię widzieć po tak długim czasie…
– Ja… Co… Strzelecki… Wszołek… Chowaniec… ktokolwiek… ja mam chyba cholera chalucynacje.. Strzelecki!!!
– Artur… nie jestem chalucynacją… wróciłam…- podeszła do niego i ujeła jego dłoń.
– Ale to nie możliwe… przecież ty… nie…
– nie żyje? to chciałeś powiedzieć? tak… chciałam zebyście tak wszyscy myśleli…musiałam na jakiś czas wyjechać, bardzo daleko, musiałam przemyśleć kilka rzeczy…
– nie… nie wierzę ci… kim ty jesteś… Strzeleeecki!! wasze żarty mnie nie bawią!!
– Artur uspokój się… to na prawdę ja… mam ci dowód pokazać żebyś mi uwierzył?
– Skoro… skoro to ty to kto jest na… na cmentarzu… kogo uśmiercił Stanisław… kogo do cholery!!
– Nie wiem… Potocki powiedział że mi pomorze zniknąć… Tak wiem, też do tejj pory w to nie wierzę ale… pomógł mi… kiedy do niego trafiłam, operacja się udała, obudziłam się i powiedziałam mu o wszystkim. Powiedział że mi pomoże i… przeniósł mnie do jakiejś innej kliniki gdzie doszłam do siebie i potem wyjechałam. a na moje miejsce by moja śmierć była bardziej wiarygodna… podstawił inną pacjentkę pdobną do mnie… Artur ja… na prawdę nie chciałam żeby to tak wyszło ale, ale nie miałam wyjścia… musiałam wyjechać…
– Nie. Nie wierzę ci… Potocki nikomu nie pomaga a Renata na prawdę nie żyje….
– a teraz mi wierzysz?- zdjęła mu okulary i złożyła na jego ustach namiętny pocałunek.
Teraz wiedział, wiedział że to na prawdę ona, czuł się tak jak na ich pierwszej randce. Był pewny że to prawdziwa Renata.
Lidka nie wytzrymywała napięcia. Weszła do gabinetu Gory a to co zobaczyła kompletnie wyprowadziło ją z równowagi Wkroczyła do akcji i rozdzieliła ich z objeć.
– Co ty sobie myślisz? Ruda małpo… myślisz że jak wróciłaś to teraz będzie jak dawniej… o nie… nie wiesz co Artur przeżył… nie zdajesz sobie sprawy z tego co czuł jak ciebie nie było… jak postanowiłaś sobie o tak po prostu zniknąć jak zwykły tchórz…
– Pani Chowaniec, ostrzegam że jak się pani nie uspokoi to…
– Zamknij się Artur… po prostu się zakmnij i przejżyj na oczy…
– Lidka tak? daj spokój, my się z Arturem na prawdę kochamy i nikt i nic nas nie rozdzieli. nawet ty…
– Tak myślisz?- Lidka stanęła zasłaniając Artura.
– Tak właśnie myśłę.- Renata spod płaszcza wyjęła pistolet i wymierzyła prosto w nią.
– Możesz wypowiedzieć swoje ostatnie życzenie… pani Chowaniec- Renata zaśmiała się.
– Lidka… Lidka…!!
– Obudź się… Lidka…
Piotrek i Martyna stali nad Lidką, która spała na kanapie w stacji, zwijając się jak wąż i krzycząc jakieś pojedyncze słowa.
– Ma gorączkę… ze 40 stopni…
– Martynka leć po doktora… bo my tu nic nie zdziałamy…
Martyna tak właśnie zrobiła. weszła do gabinetu góry, który ciągle siedział i gapił się w zdjęcie Renaty.
– Doktorze… jest pan potrzebny…
– Kubicka czy wy nie możecie sobie iść do domu…
– AAAAAAAAAAAAAAAAAA!!
Krzyk Lidki był słyszalny w całej stacji. Góra zerwał się na równe nogi.
– Co jest do cholery?- Stał i patrzył się na swoich ratowników.
– Ma wysoką gorączkę, drgawki i … wygląda jakby spała ale nie możemy ją wybudzić…
– Pani Chowaniec… czy mnie słyszysz… Lidka do cholery jasnej masz na tychmiast się obudzić…
Strzelecki deska… kubicka monitor… szybko musimy ją zabrać do szpitala…
– Tak jest doktorku…- Piotr poleciał do karetki.
– A Szlag, nie ma czasu na deske…- Powiedział Góra i wziąszy Lidke na ręce pobiegł prosto do karetki

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 4

Lidka wyszła z sali Artura, stanęła przed Samborem i patrzyła się na niego jakby go
chciała zabić. P… Pani Lidio… Michał odsunął się od kobiety. Coś ty mu zrobił do cholery!!! Rzuciła się
na niego z pięściami. Wiktor i Piotr zaczęli ją od niego odciągać. Ej Lidka uspokój się, to nie jest niczyja wina… znaczy na pewno nie doktora Sambora… Piotr trzymał ją mocno w pasie. Zróbcie coś…
przecież on musi coś pamiętać… no musi… przecież on nie może pracować w tym stanie no, nic nie
może… Nawet nie może myć karetki? Zaśmiałsię Adam szepcząc do ucha Martyny. Adam, opanuj się
bo sytuacja jest poważna. Martyna podeszła do drzwi sali i patrzyła przez szybę. Wygląda tak
spokojnie i niewinnie… Powiedziała smutno. No prawie jak nie Góra… Strzelecki ty też nie możesz byćpoważny… Nartynka no spokojnie, ja tylko próbuje rozładować atmosferę. Dzieciaki, zamiast gadać
od rzeczy, może by ktoś coś wymyślił by przywrócić mu pamięć. Bo… to jest możliwe, prawda? Wiktor spojrzał się na sambora. Tak… myślę że jest to możliwe, na pewno jakoś się da, jeśli sama pamięć nie
powróci wy będziecie mogli wkroczyć do akcji. A to czyli kiedy? Nie wiem Piotr, może jutro… Dobrze
w takim razie ja tu będę czekać. Oznajmia Lidka i usiadła na jednym z krzeseł. 21 es… wezwanie na
Mroczną 55 przez 6, kobieta z utratą przytomności i urazem głowy. Ok, przyjąłem… No to dzieciaki
lecimy… Martyna, Piotr ruchy ruchy. Doktorze… mogę pana na chwile? Piotr to nie jest dobry pomysł, nie słyszełeś że mamy wezwanie? Ale doktorze, Piotrkowi właśnie o wezwanie chodzi… Martyna z
Piotrem wymienili spojrzenia. Dobrze, chodź Piotr. Piotrek i wiktor odeszli na bok tak by nikt ich nie słyszał. Co jest młody? Doktorze, niech Lidka pojedzie za Martynę… Co? Ale nie… nie rozumiem. Czemu Martyna znowu nie chce z tobą jeździć? Znowu spojrzałeś na tyłek innej? Nie o to chodzi… po prostu
chcemy by Lidka czymś się zajęła pożytecznym bo przecież siedząc tu to oszaleje. No… to jest jakiś
pomysł Piotr. Ok w porządku, więc idź i odpalaj nasz pojazd. Pani Chowaniec, zapraszam do karetki,
wezwanie nie będzie czekać. Lidka spojrzała sie na Wiktora jakby urwał się z księżyca. No co się tak
patrzysz? Ruchy… Ale przecież… a Martyna? A Martyna się na Piotrka obraziła bo popatrzył się na tył
ek pielęgniarki a ja nie mam czasu by się godzili teraz i myli karetkę… Zaraz zaraz… jakiej pielęgniarki, jaki tyłek doktorze? Cooo? Oburzyła się Martyna gdy Lidka już poszła. Kubicka nie marudź. Powiedziałwiktor uśmiechając się do niej i sam skierował się do karetki. Dał jeszcze buziaka Ani i powiedział jej
by go informowała jak coś będzie wiadomo z Arturem. Anna krążyła przed salą, zastanawiała się czy
wejść do niej czy może lepiej jeszcze nie. Spojrzała się na Martyne która rozmawiała o czymś z
Samborem i postanowiła skorzystać z sytuacji że nikogo u niego nie ma. Pani doktor, chyba nie chcesz tam wejść? Zdziwiłsię Sambor który akurat spojrzał w jej stronę. No właśnie chce, może go zbadam… sama nie wiem. Nagle usłyszeli głośne szczekanie dobiegające z końca korytaża. To Klusek,
przyprowadziła Go Basia na wezwanie Adama. Chciał zobaczyć swojego Pana… Basia podała smycz z
psem Annie. Dobrze, może to coś da… w końcu tyle razem przeszli… Wzięła smycz i weszła powoli do sali. Artur… kogoś ci przyprowadziłam Anna usiadła na brzegu łóżka a klusek wskoczył na łóżko radoś
nie machając ogonem. Ale… ale co pani tu robi i co robi tu ta włochata bestia… Zdezorientowany
Artur nie wiedział co ma powiedzieć ani co zrobić. Klusek przybliżył się do niego i polizał go po twarzy. Feee,,, proszę go stąd zabrać… Siostro!! Siostro… no niech ktoś stąd wyprowadzi tą panią i tego
kundla. Artur spokojnie, to jest klusek twój pies… a ja jestem Anna Raiter… przypomnij sobie…
powoli Nie pamiętam ani pani ani jego… Klusek… w ogoóle co to za imię i… co za idiota go tak nazwał
… No… ty… odpowiedziała Anna próbując się nie śmiać. Sugeruje mi pani że jestem idiotą… tego jużza wiele… skoro pani nie chce stąd wyjść to ja to zrobię. Wstał, odpiął kroplówkę i wyszedł z sali. Stałtak chwilę nie wiedząc Co ma zrobić, ruszył przed siebie. Artur… co ty robisz? Weź wracaj
natychmiast do sali… Michał podbiegł do niego. Panie doktorze nie będzie mi pan mówił co mam
robić. To moja wina, nie potrzebnie weszłam z kluskiem. Anna wyszła za nim. No miło że zrozumiała pani swój błąd, a teraz państwo wybaczą ale ja wychodzę. Nie może pan stąd wyjść doktorze… miał
pan poważny uraz głowy i operacje. Adam nie zastanowił się nad tym co powiedział. Do… doktorze? Że ja? Hahaha dobry żart. Zaśmiałsię Artur i omijając Wszystkich ruszył do wyjścia. Adam do cholery
czy ty czasem możesz sie ugryźć w język! Poklepała go po ramieniu Basia. Trzeba za nim iść… Martyna ruszyła za nim, jednak została zatrzymana przez Sambora. Poczekaj… idź za nim ale bardzo powoli,
zobaczymy gdzie nas zaprowadzi. Dobrze doktorze. Tak też zrobiła, szła za arturem w pewnej odległ
ości, tak by jej nie widział. Szedł pewnie i nie oglądał się za siebie. Zatrzymał się przed tym samym
domem w którym był przetrzymywany razem z Lidką. Stał przed wejściem i patrzył się w jeden punkt. Martyna postanowiła że z nim porozmawia. Najpierw dała znać reszcie gdzie są a potem do niego
podeszła. Artur… poznajesz jakoś to miejsce? Spytała ciepłym, pełnym przejęcia głosem. Góra
spojrzał się na nią. Nie wiem… ale coś kazało mi tu właśnie przyjść… sam nie wiem co… Rozumiem, to pańska podświadomość. To tu pana znaleźliśmy, pana i Lidke. I co? Spytał zaciekawiony. I… Martyna zastanawiała się czy powiedzieć mu wszystko. No skoro już pani zaczęła to proszę mówić. No był pan porwany razem z Lidką i znaleźliśmy was i był pan w… W? No mów że kobieto… W czarnym worku,
nieprzytomny, zakrwawiony… Martyna nie spodzoewała się że jej słowa tak wpłyną na Artura. Złapałsię za głowę i upadł na ziemię. Cholera jasna… co ja zrobiłam… Piotrek… halo Piotrek… szybko przyjeżdżajcie na miejsce porwania, Góra mi zemdlał… Martyna po chwili przypomniała sobie że z Piotrem i Wiktorem dzisiaj pojechała Lidka. O cholera… przecież ona mnie zabije… Halo, Piotr jednak nie
przyjeżdżaj. Martyna, już prawie jesteśmy. Sprawdziłaś co z nim? Odezwał się przejęty Wiktor.
Oddycha, ale serce mu wali jak oszalałe… doktorze szybciej no… Po kilku minutach pogotowie już było na miejscu. Artur… Artur… Lidka wybiegła z karetki jak poparzona. Chowaniec, najpierw sprzęt a
potem pacjent. Powiedział Wiktor podbiegając do leżącego Artura. Piotr wkłucie i parametry.
MArtyna zabierz Lidke do karetki, no przecież ona nie może tu z nami pracować. Lidka nie dała się
odciągnąć, klękał przed Arturem i trzymała go za rękę. Parametry w porządku, ciśnienie trochę za
wysokie ale nic mu nie będzie, podam relanium doktorze. Dobrze Piotrek. Artur powoli odzyskiwał
przytomność, Piotr pomógł mu wstać bo nie chciał leżeć. Do… yyyy Artur może odwiozę Cię do
szpitala? Wiktor martwiłsię o kolegę. Nie dziękuję, poradzę sobie. Odpowiedział i wszedł do
opuszczonego domu. Lidka ruszyła za nim, przedtem oznajmiła Wiktorowi że jej to nie interesuje co
się z nią stanie ale ona z nimi nie jedzie i niech wsiada za nią Martyna. Wiktor jakoś stanowczo nie
protestował, dał jej kilka leków do małej apteczki na wypadek gdyby coś się stało. Lidka uśmiechnęła się do niego w ramach podziękowania i powoli weszła do domu za Arturem. Doktorze myślisz że to
dobry pomysł? Tak Piotr, myślę że to idealny pomysł. No też tak mi się wydaje, jeśli ktokolwiek ma
mu pomóc odzyskać pamięć to właśnie Ona. W końcu razem przeżyli tą traumę. Wiesz Martyna, Panu doktorowi chyba nie do końca o takie tłumaczenie chodziło… zaśmiał się Piotr. O czym ty mówisz?
Spojrzała się na niego jak na wariata. No wiesz spójrz na nas Martynka, przeciwieństwa się przycią
gają… ja silny i przystojny a ty taka mądra… Oj piotrek piotrek, zejdź ty wreszcie na ziemie… Wiktor
spojrzał się na niego i poszedł do karetki. W sensie że ona coś do niego? Serio? Czemu ja tego nie
zauważyłam… Bo wy to za bardzo skomplikowane… Piotr… lepiej nie kończ. Dzieciaki jedziemy już,
dajmy Lidce pole do popisu. Pojechali, a Lidka stała w drzwiach domu, patrzyła się na Artura, który
przechodził się po pomieszczeniu, które jeszcze nie było posprzątane. były tam jeszcze ślady ich pobytu i walki z bandytami. Artur podszedł do miejsca gdzie była oznaczona jakimś numerkiem plama krwi. Tak… to twoja krew. Powiedziała podchdząc do niego. Moja? Czyli ja już tu byłem? Zdziwiłsię
Artur, klękając przed czarnym rozerwanym workiem. Tak byłeś tu, razem ze mną… Jak się tu znalazł
em? To nie jest miejsce i czas na takie rozmowy… wróćmy do szpitala lepiej bo… Nie… proszę niech
mi Pani opowie., Artur spojrzał się na nią i złapał jej rękę. Dobrze… więc… Porwali mnie… gdy… gdy
byłam w lesie… Głos jej się łamał ale nie przerywała. Złapała Artura za drugą rękę i mocno ściskała.
Nie zwracała uwagi nawet na dzwoniący telefon. Przetrzymywali mnie tu… w tym właśnie
pomieszczeniu… potem przytargali Ciebie… byłeś nieprzytomny… Jak mnie znaleźli… Wyszedłeś mnie
szukać… Wbrez rozkazom Policji… i wtedy cię dopadli… Artur spojrzał się na Lidkę. Po co wyszedłem i
Pani szukałem? Czy my… Czy nas… Czy nas coś łączyło? Czy powinienem coś pamiętać? Lidka ścisnęła
mocno jego dłoń i nagle ją puściła. Nie… ja… Ty… ty jesteś szefem stacji ratowniczej a ja… a ja z tobą
pracuje… i tyle… niestety… Spuściła głowę. Niestety? Zapytał zdziwiony… Ja… nie wiem… Artur bo
ja… Nie. To bez sensu… Lidka wstała i wyszła z domu. Zobaczyła że Wiktora i reszty już nie ma więc
zaczęła biec ile sił w nogach do stacji. Artur nie wiedział o co chodzi, wstał i zobaczył małą apteczkę.
Wziął ją i postanowił odnieść do no właśnie… gdzie? Sam nie wiedział ale nie zamierzał jej tu
zostawiać. Wyszedł i nagle w głowie pojawiły mu się dziwne obrazy… Widział pomieszczenie i ludzi…
Ludzie byli ubrani w stroje ratowników medycznych, zobaczył też siebie w gabinecie, jak siedzi przy
biurku i je ciastka. Wizja rozpłynęła się a jego samego zaczęła bardzo boleć głowa. Sięgnął do kieszeni
i wyciągnął telefon. Nie wiedział do kogo ma zadzwonić więc wybrał pierwszy lepszy numer. Był to
numer Wiktora… Halo… W… Wiktor… Banach siedział w stacj, zdziwił się gdy zobaczył kto dzwoni.
Artur? Co się dzieje? Wszyscy w stacji zamarli z pzerażenia. Tak… chyba Artur… sam nie wiem… boli
mnie głowa… czy mógłbyś przy… przyjechać? Sam nie wiem czemu do ciebie dzwonię, przecież nawet cię nie pamiętam ale wydaje mi się że jesteś najodpowiedniejszym człowiekiem by mi jakoś pomoc.
Wiktor zerwał sie na równe nogi i i zabierając Piotrkowi kluczyki od karetki wybiegł ze stacji.
Doktorze… co jest? Piotrek się zdziwił. Po chwili Wiktor był już na miejscu. Artur już jestem, wsiadaj
do karetki, ale ostrożnie i powoli. Góra posłuchał. A gdzie jest Lidka? Przecież soatała z tobą? Mówisz
o tej dziewczynie która mi opowiedziała wszystko co się stało? Nie wiem nagle gdzieś pobiegła…
Martyna… halo… poszukaj Lidki, może wróciła już do stacji, myślę że coś jest nie tak. Martyna odebrał
a zgłoszenie i posłusznie zaczęła poszukiwania, najpierw obeszła wszystkie pomieszczenia w stacji.
Stanęła pod gabinetem Artura, usłyszała cichy płacz. Lekko uchyliła drzwi i zobaczyła lidke która siedzi
na podłodze i płacze. Podeszła do niej i usiadła obok. Lidka… wszystko w porządku? Spytała podając
koleżance paczkę chusteczek. Nic nie jest w porządku… ja… ja nie mogę tak… rozumiesz… nie
potrafię udawać że nic się nie sta≥LO że ja nic… Że nic do niego nie czujesz? Skąd wiesz? Wszyscy
wiedzą… powiedz mu… zrób jakiś krok… może… może to to mu Pomorze na dobre odzyskać pamięć.
Ale ja nie wiem czy potrafię… Myślę że tak. Powiedziała Martyna wstając i słysząc że wiktor przywiózł
Artura wyszła z gabinetu. Ktoś tam na Pana czeka. Powiedziała do Góry i pokazała mu kierunek. Artur
nie miał pojęcia o co jej chodzi, ale postanowił jej zaufać i powoli wszedł do środka. Zamknął drzwi i
stanął przed Lidką. Dlaczego Pani uciekła? Czy zrobiłem coś nie tak? Lidka wstała z podłogi… nie
wiedziała co ma powiedzieć. Artur złapał ją za rękę. Ja… ja przepraszam ale… nie mogę… nie potrafię
… Próbowała wyrwać swoją rękę z uścisku ale nie mogła. Czego Pani nie potrafi? Nie… nie mogę…
Lidka… Powiedział i zbliżył się do niej jeszcze bardziej. Spojrzała mu w oczy… Pamiętasz moje imię?
Zdziwiła się. Pamiętam… i chce pamiętać jeszcze wiele rzeczy…Ja… jakich rzeczy? Takich jak ta… Artur podniósł lekko głowę Lidki i pocałował ją w usta, obejmując ja przy tym. Co oni tam tak długo robią…
Niecierpliwiłsię Piotr. Nie wiem ale zaraz to sprawdzę… Adam podszedł do drzwi i otworzył je po
cichu. Jego oczom ukazał się obrazek Lidki i Artura przytulających się i całujących. Szybko zamknął drzwi. Może lepiej niech tam Nikt nie wchodzi. Powiedział i odszedł od drzwi. Adaś zaczerwieniłeś się. Zaśmiał się Wiktor. Po chwili drzwi się otworzyły i z gabinetu wyszedł Artur z Lidką tzrymając sie za
ręce. No Wszołek nawet w swoim gabinecie nie mogę mieć chwili prywatności… ja też ci wejdę do
domu jak z Basią będziesz… ee… no… nie dobra z pensji ci po prostu potracę i tyle. Powiedział Góra
uśmiechając się szeroko. Doktorze… jak pan mnie nazwał? Zdziwiłsię Adam. No Wszołek… a co
zmieniłeś nazwisko? Już ci Basia sprawę o rozwód założyła czy co? Doktorze jak dobrze że do nas wró
ciłeś. Martyna podbiegła i uściskała go mocno. Ku… kubicka bo mnie udusisz… No… Lidka, ja wiedział
em że sobie poradzisz. Wiktor położył jej rękę na ramieniu i się uśmiechnął. T… AK doktorze… kiedyś
trzeba było to zrobić. To co Lidka, teraz będzie… żyli długo i szczęłiwie? Teraz panie Piotrze to pan pó
jdzie sprawdzić każdą apteczkę, uzupełni pan leki i umyje pan każdą karetkę w tej stacji… Wrócił stary poczciwy Góra… Martynka pomożesz mi z tymi karetkami, słyszałem. Marzysz Piotruś. Wszyscy w
stacji zaczęli się śmiać.

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 3

W stacji impreza
trwała w najlepsze, wszyscy się bawili, pili i tańczyli. Artur stał podpierając ścianę, trzymając w ręku
kubek z drinkiem. Martyna z Lidką stały na przeciwko niego pod drugą ścianą, śmiały się prawie do ł
ez. To co? Robimy to? – zapytała Lidka. Ja nie wiem czy to dobry pomysł… on nas za to zabije przecież. oj tam najwyżej z pensji nam potrąci- zaśmiała się w głos. Pani chowaniec czy może pani się uspokoić
? Ja rozumiem inpreza imprezą ale jakieś przyzwoite zachowanie w stacji obowiązuje. Oburzył się Gó
ra. dobra, zróbmy to. Potwierdziła koleżance Martyna. Po chwili obie dziewczyny wyszły ze stacji.
Gdzie jest martynka doktorze? Piotrek podszedł zdziwiony do Góry. Strzelecki, czy ty myślisz że ja
pilnuje twojej dziewczyny? Narzeczonej doktorze narzeczonej. a nie interesuje mnie to jakie są mię
dzy wami relacje. dobra dobra, widze że nasz doktor dzisiaj bez humoru. Piotrek odszedł i wziąwszy
telefon dzwonił do ukochanej. Martyna nie odbierała. Dziewczyny wyszły ze stacji, przeszły się kawał
ek i stanęły wśród drzew . i co teraz? No Martynka, teraz ja tu zostanę, zadzwonię do Rudej by wcielił
a swoją role w życie. To Ruda tez w tym bedzie uczestniczyć? No a co ty myślałaś? Lidka zaczęła się ś
miać. Nagle zza krzaków wyszło czterech mężczyzn ubranych na czarno. cześć piękności. Odezwał się
jeden niskim i gburowatym głosem. Obie nie odezwały się, tylko patrzyły na siebie zaskoczone. no co
nic nie mówicie? Rozumiem że chcecie się z nami zabawić?! Drugi mężczyzna podszedł do nich i objął
je ramieniem. Zabieraj się stąd koleś. Lidka wyrwała się i pociągnęła ze sobą Martynę. A jak nie to co
laluniu? Trzeci zaszedł je od tyłu. Złapał Lidke za ręce i trzymał tak mocno że nie mogła się wyrwać.
Aa… puszczaj gnoju bo pożałujesz… Nie strasz, nie strasz laska bo się na prawde przestraszę.
Hahahahaha!!! Mężczyźni roześmiali się jednocześnie Puśćcie ją i to już! Ty się nie udzielaj bo z tpbą
też się zabawimy. Martyna uciekaj! Powiedziała Lidka. To ostatnie słowa jakie udało jej się
powiedzieć gdyż jeden z mężczyzn zatkał jej usta ręką. Martyna pognała co sił w nogach do stacji. ej
szefie ona ucieka? Zostaw ją, tu mamy lepszy nabytek. spojrzał na przerażoną Lidke. Dobra spadamy
bo zaraz ta druga tu wróci z innymi. I tak też zrobili. Zabrali ratowniczke w miejsce gdzie nikt jej nie
znajdzie. Martyna biegła do stacji . Zatrzymała się, obejrzała się za siebie by się upewnić czy nikt jej
nie goni. Była sama… do stacji był jeszcze spory kawałek, bała się o koleżankę wiec postanowiła
wezwać pomoc. Ruda zgłoś się, tu Martyna. No co tam? To jaki jest ten wasz plan? Nie ma żadnego
planu, Lidka ma poważne kłopoty. Taaa jasne. Zaśmiała się Ruda To nie żarty. Byłyśmy w lesie i
napadło nas czterech typów… zabrali ją a ja… ja zdążyłam uciec. Ty mówisz serio? A czy brzmię
jakbym żartowała? Zrób coś do cholery! Wezwij pogotowie, policję… kogokolwiek… No do…dobra.
Ruda zakończyła rozmowę z martyną i połączyła się ze stacją. 21 es, co tam się u was dzieje…
podobno ratowniczke wam uprowadzili? 21 es zgłaszam się. Odebrał zgłoszenie artur. Jakie
uprowadzenie? Co ty ruda brałaś? Najpierw chowaniec się dziwnie zachowuje z martyną a teraz ty?
No właśnie o chowaniec tu chodzi… podobno została porwana z pobliskiego lasu… Co do cholery…!!
Artur zbladł z przerażenia. W tym samym czasie do stacji wbiegła Martyna, była przestraszona i
zmachana biegiem. ku… kubicka… gdzie jest cho… chowaniec? Tez bym to doktorze chciała wiedzieć
… Po chwili do stacji przyjechała policja wezwana przez Rudą. Dzień dobry. Komisarz Anna Nowak,
podobno kogoś tu u państwa porwano… przyjechaliśmy najszybciej jak się dało… Podobno? No wie
pani co… Oburzył się Góra. spokojnie Doktorku… Próbował załagodzić sytuację Piotrek. Strzelecki nie spokojnie… z resztą tylko pani Chowaniec może mówić do mnie doktorku… W stacji rozbrzmiał cichy
śmiech Proszę o spokój, jeszcze nic nie wiadomo… czy porywacze się z państwem kontaktowali? No… nie… Martynie drżał głos. W takim razie musimy czekać. Jakie czekać?! Ja nie mam zamiaru na nic
czekać… Artur ubrał się i ruszył do wyjścia. Ale doktorze, nie może pan stąd wyjść… Powstrzymywał
go Piotrek. Strzelecki nie będziesz mi mówić co mam robić gdy w gre wchodzi ludzkie życie… Ciekawe czy mówi pan tak dlatego że na prawde przejmuje się pan ludzkim życiem czy dlatego że to akurat
chodzi o Lidkę… Wszołek, nie wiem o co ci chodzi… martwię się tylko o swojego pracownika i tyle.
Jasne jasne doktorku yyy znaczy doktorze Góra. Rozumiem że to pan jest szefem stacji, w takim razie
pod żadnym pozorem nie może pan się stąd ruszyć. Dodała policjantka i rozkazała swoim kolegom po fachu żeby stanęli przy drzwiach. Ja nie będę tu siedział z założonymi rękami i nie będę wykonywałż
adnych waszych rozkazów… Artur poszedł do drzwi, przepchnął się przez dwuch policjantów i
wyszedł ze stacji. Nie miał pojęcia gdzie miał szukać Lidki więc zaczął od pobliskiego lasu, czyli tam
gdzie była widziana ostatnio razem z Martyną. Było już dość ciemno a on nie zabrał ze sobą latarki,
więc szedł niezgrabnie potykając się o każdy wystający korzeń i kamień. Czy on jest zawsze taki
narwany?- zapytała policjantka patrząca w strnę wyjścia ze stacji. Tak zawsze…- Piotrek zaśmiał się.
Piotrek przestań to nie jest śmieszne… my powinniśmy iść tam razem z nim… przecież tu chodzi o
jednego z nas… Piotrek doskonale zdawał sobię sprawę że martyna miała rację ale wiedział też że
funkcjonariusze nie pozwolą im się stąd ruszyć. Postanowił zadzwonić do Anny i wiktora. Ci niestety
jak na złość nie odbierali telefonów, pewnie byli pogrążeni w rozkoszy do szaleństwa, no ale co się
dziwić po takich rzeczach jakie ich spotkały… W tym samym czasie Artur błądził po lesie, jego ubranie było brudne od ziemi i liści, było zimno, mokro i mroczno, a w oddali było słychać tylko wilki i inne leś
ne zwierzęta, ale dzielny lekarz nie poddawał się chociaż trząsł portkami ze strachu. Oczywiście
bardziej bał się w tej chwili o siebie niż o Lidkę. Po kilku przebytych kilometrach usiadł pod drzewem
By złapać oddech i pozbierać myśli. Gdzie ja bym cholera poszedł gdybym był porywaczem… Zerwał
się na równe nogi bo usłyszał męskie głosy zbliżające się w jego stronę. Ciekawe co szef chce zrobić z
tą małą zołzą… A skąd mam wiedzieć, pewnie się zabawimy i ją gdzieś zakopiemy… a może zrobimy
ognisko… o albo wiem, sprzedamy do jakiegoś burdelu, wiesz figurę ma, ładna w sumie jest… No niby tak ale cycki jakieś takie małe ma… Chwila chwila panowie… o kim wy mówicie? Góra wyszedł męż
czyznom na przeciw z założonymi rękoma. A co cię to obchodzi koleś i kim ty w ogóle jesteśże śmiesz wchodzić na nasz teren? Mogę stać się waszym największym koszmarem jeśli w tej chwili nie oddacie mi pani Chowaniec!! Artur wściekły rzucił się na mężczyzn z pięściami, niestety zrobił to tak
nieudolnie że mężczyźni zdążyli się odsunąć a on sam uderzył pięścią z całej siły w drzewo. Zaszli go
od tyłu uderzyli głową o drzewo i zabrali ze sobą. Co wy mi tu za mięso przytargaliście? Oburzył się
szef gangu jak zobaczył że jego dwuch podwładnych ciągnie nieprzytomnego mężczyznę za sobą.
Artur… zostawcie go… co wyście mu zrobili… Co ślicznotko, to twój kochanek? Zamknij się i rozwiąż
mnie… trzeba mu pomóc on krwawi… może mieć uraz głowy i może umrzeć… Nie panikuj lala, nie
nasza wina że kolega miał bliskie spotkanie z drzewem. Znaczy no troche nasza ale nie ważne, nie twój interes. Zaśmiałsię jeden z mężczyzn i przeciągnął nieprzytomnego Artura na drugi koniec
pomieszczenia. Góra leżał bezwładnie na zimnej podłodze a z jego głowy leciała krew… Dobra
panowie, idziemy bo mamy jeszcze coś do załatwienia… Oznajmił szef i wyszedł, reszta jego bany posłusznie poszła za nim zostawiając Lidkę i Artura samych. Artur… obudźsię… słyszysz… natychmiast
masz się obudzić… Niestety nawoływania jej nic nie dawały bo Góra leżał jak nieżywy a kałuża krwi
obok niego robiła się coraz większa i większa. Chowaniec próbowała się uwolnić z więzów, jednak nie było to takie proste… po kilku minutach jednak udało jej się wyswobodzić ręce i co za tym idzie,
odwiązać też nogi. Podbiegła do Artura, zdjęła kurkę i starała się zatamować krwotok. No obudź się… błagam… nie rób mi tego doktorku… przecież… ty nie możesz nas tak zostawić… mnie nie możesz… Do stacji przyjechali Anna z Wiktorem, byli zdziwieni ilością telefonów od Piotra i Martyny. Gdy
dowiedzieli się o całej sytuacji byli zszokowani i nie wiedzieli jak mają pomyć swoim przyjaciołom.
Policja nadal nic nie zrobiła bo czekali na jakiś ruch porywaczy, albo na informacje od Artura. Wszyscy nerwowo chodzili po stacji, policjanci nadal stali i pilnowali wyjścia. Anna jako pierwsza wpadła na
jakiś sensowny pomysł. Poszła do gabinetu Artura, miała dobre przeczucie że tam coś jest co jej
Pomorze. Na podłodze spał w najlepsze Klusek. No piesku… obudźsię, obudź się i pomóż nam znaleźćlidke i twojego pana. Pies leniwie wstał i polizał Anie po rękach. Zaszczekał radośnie i merdał
ogonem. Klusek ja nie będę się teraz z tobą bawić… masz mi pomóc i to już… Co się dzieje Aniu?
Weszła do gabinetu Martyna. Wpadłam na pomysł że on nam pomoże ich znaleźć Ale wiesz że to nie jest pies tropiący? No wiem ale… jakoś musimy zacząć działać prawda? No niby tak. Przytaknęła
martyna i podłożyła Kluskowi pod nos marynarkę Góry która wisiała na krześle. No dobra psina, masz i szukaj pana… no dalej… Pies na początku nie wiedział o co chodzi więc zaczął gryźć marynarkę myśląc że martyna chce się po prostu z nim bawić, ale po chwili coś go tknęło i zaczął biec w stronę wyjścia. tak… tak złapał trop… Martyna szybko sprzęt, Piotrek… cokolwiek… i biegniemy bo zaraz nawet psa zgubimy. Ale zaraz zaraz dokąd się państwo wybierają? Zatrzymała ich policjantka. Tam gdzie wy
powinniście wybrać się już dawno. Odpowiedziała Anna i odepchnęła kobietę. Artur proszę powiedz coś… Lidka nadal próbowała obudzić Górę ale bez skutecznie. Udało jej się zatamować krwawienie
ale stracił tak dużo krwi że mogło nie być już żadnych szans na przeżycie. Wstała i szukała w
pomieszczeniu jakichś leków, czegokolwiek co by jej mogło pomóc, niestety poza alkoholem i
narkotykami nie znalazła nic. Uklęknęła bezradnie przy rannym i czekała na cud. Chciała wezwać
pomoc ale porywacze zabrali jej wszystko co miała przy sobie. Nie wiedziała jak i czy kiedykolwiek
jeszcze zostaną uratowani… A… Paanni… Cho… Artur… ty żyjesz, jak dobrze. Lidka się tak ucieszyła że aż ze szczęścia przytuliła się do niego i pocałowała go w policzek. Był zimny i blady. Co… co się…
dzieje… Nic, nic nie mów wszystko będzie dobrze, oboje wyjdziemy z tego cało… Trzymała jego rękę i sprawdzała mu tętno… był bardzo słaby, miała nadzieje że ktoś już ich szuka i że porywacze nie wrócą… Przeliczyła się, wróciło dwóch, mieli ze sobą dwa czarne wielkie worki. o widzę że nasza królewna się uwolniła… hahaha spokojnie i tak nic nam nie zrobisz. Zadzwońcie po karetkę, natychmiast. On
umiera! Chyba nie chcecie mieć jego życia na sumieniu! Sumienie? A co to takiego… hahaha Mężczyźni odciągnęli Lidkę od Artura, wzięli jeden worek i wpakowali go do niego rzucając na drugi koniec
pomieszczenia. co wy robicie, przecież on jeszcze żyje… idioci… Już niedługo panienko. Chciał być
cwany ale niestety coś mu nie wyszło. Klusek prowadził Annę, Martynę i Piotra przez las, zatrzymał
się pod drzewem. i co znalazłeś? Anna podeszła do drzewa i poświeciła latarką. O Boże to krew…
Martyna wzdrygnęła się z przerażenia. Trzeba ich jak najszybciej znaleźć, szukaj piesku szukaj… Pies
ruszył dalej, zatrzymał się przed starym domem, wyglądał na opuszczony, był zniszczony a wokół
niego leżały porozrzucane tony śmieci. myślicie że to tu? Zapytał Piotrek gotowy do wejścia. Myślę że tak, mam nadzieję ze pies się nie pomylił. Wchodzimy? Nie martyna. Poczekajcie ja wezwę tu naszą
nieustraszoną policję. Anna wzięła telefon do ręki. Po co nam policja? Piotr… a co jak oni będą mieć
broń? Chcesz żeby zrobili sobie z ciebie tarczę ruchomą? Ale pani doktor my musimy działać szybko, a co jak oni tam ich przetrzymują rannych… Strzelecki, przede wszystkim musimy działać z rozwagą…
Upomniała go Martyna. Tak jest pani Kubicka, pani życzenie jest dla mnie rozkazem. Po kilkunastu
minutach policja była już na miejscu, Anna tak dokładnie opisała drogę i wygląd domu że nie było
szans by ich nie znaleźli. Pierwsi do domu wbiegli policjanci, rozległo się kilka strzałów i wszyscy
krzyczeli. Na szczęście udało się obezwładnić dwoje napastników. Pozostałą dwójkę złapano przed
domem chwilę poźniej. Poradzicie sobie? My musimy ich zabrać na komendę? Tak jedźcie już i… zróbcie
coś pożytecznego wreszcie w tej sprawie. Powiedziała Anka i pobiegła w stronę związanej Lidki. Oswobodzila ją i pomogła wstać. Lidka była tak wycieńczona i zmarznięta, że ledwo stała na własnych nogach. A… Artur… Tyle udało jej się powiedzieć… Zemdlała. Aniu zadzwoniłam po karetkę…
Powiedziała martyna podbiegając do nieprzytomnej Lidki. Wezwij drugą bo coś mi się wydaje że Góra też będzie jej potrzebował. Góra? A gdzie on jest niby? Piotrek rozglądał się po pomieszczeniu ale nie było nigdzie Artura. Nie wiem Piotr ale gdzieś na pewno. Klusek… gdzie twój pan? Anka spojrzała na
psa który szarpał jeden z czarnych worków na śmieci. Podeszła i odwiązała jeden z nich. O mój boże
Artur… chodźcie szybko i pomórzcie mi go wyjąć… Anka była przerażona, Artur był cały we krwi,
nieprzytomny i bez jakichkolwiek funkcji życiowych. gdzie jest ta pieprzona karetka, trzeba go jak
najszybciej zawieźć do szpitala… Martyna zajmij się Lidką a Piotrek… chodź tu i mi pomórz… Piotr zajął się raną na głowie w czasie gdy Anka reanimowała Artura. 22, 23…30… Piotrek nie da rady inaczej.. zostaw te ranę i strzelaj… 200 dżuli na początek… Tak jest pani doktor. Piotr wziął sprzęt i ustawił go na tyle na ile kazała mu Ania. Ładowanie, odsunąć się, defibrylacja… Jeszcze raz! Powtórzył tę
czynność jeszcze trzy razy aż do przyjazdu karetki. *** W szpitalu wszyscy czekali na werdykt w
sprawie poszkodowanych ratowników, Góra trafił od razu na sale operacyjną, w karetce był przez całą drogę reanimowany, akcja serca powróciła dopiero w szpitalu. Lidka została nawodniona i ogrzana, miała odpoczywać ale nie chciała, czekała z wszystkimi pod salą operacyjną. Mówiłem ci że powinnaśjeszcze leżeć, do jutra conajmniej, byłaś strasznie osłabiona z resztą nadal jesteś blada jak ta ściana.
Doktorze Banach jeśli pan pozwoli sama będę decydować o tym gdzie w jakim czasie i co będę robiła.Wiktor daj jej spokój, przecież martwi się o Artura tak samo jak my wszyscy… Powiedziała Anna, kł
adąc Lidce dłoń na ramieniu. To musi tyle trwać do cholery? Spokojnie pani Chowaniec, doktor
Sambor robi co może… Dobrze że to nie Potocki bo jeszcze by było NZK… Strzelecki opanuj się do
jasnej cholery… Wiktor starał się zachować spokój jednak Piotrek koncertowo wyprowadził go z ró
wnowagi. Po 5h drzwi sali operacyjnej otworzyły się i wyszedł Sambor. I co? Co z nim? Zerwała się
Lidka Niestety nie jest pani z rodziny więc nie mogę udzielać pani żadnych informacji. Michał przestańsię zgrywać i mów co się dzieje… Dobrze Wiktor… no już spokojnie. Operacja trwała tak długo bo
wystąpiły pewne komplikacje… jakie komplikacje? Wiktor patrzył na kolegę jakby przeczuwał
najgorsze. Stracił bardzo dużo krwi, mózg był niedotleniony… robiłem co mogłem… żyje? Zapytała siędrżącym głosem Martyna. No… na razie tak, ta doba będzie decydująca… nie wiem też czy… czy nie
doszło do jakiś nieodwracalnych zmian w mózgu… Jakich zmian? Może stracić wzrok, pamięć, zdolność mowy… ruchu… wszystko jest możliwe w tak ciężkim przypadku. Teraz przeniesiemy go na salę
pooperacyjną i bę∂ziemny go monitorować przez całą dobę. Czy ja mogę? Nie pani Chowaniec, pani
idzie prosto do domu odpocząć. Aniu możesz ją odwieźć? Ale Wiktor… Nie ma ale Wiktor. Jedziecie w tej chwili a ja… ja przy nim zostanę. Wiktor ty też… każdy z was jest zmęczony i nakazuje byście
wszyscy pojechali się pożądanie wyspać. Michał przyjacielu wiesz że jak cie nie słucham tak tego nie
zrobię. Tak wiem, dlatego też jeśli chodzi o ciebie to sam zawiozę cię do domu, nawet jeśli miałbym
użyć siły. No ale ktoś musi przy nim zostać. Wstąciła się Martyna. Ja wiem kto, mam odpowiedniego
kandydata… Piotrek spojrzał na kluska który stał spokojnie i patrzył się w stronę wejścia do sali
operacyjnej. Piotr nie ma mowy, w ogóle wyprowadźcie mi stąd tego psa, przecież tu nie można
trzymać zwierząt. Doktorze sambor, gdyby nie ten pies jak pan to ujął to pewnie i lidka i Góra by już
nie żyli, to on ich znalazł i ten dzielny pies będzie przy łóżku swojego pana czy ci się to podoba czy nie. Zbulwersowała się Anna. Tak jest pani doktor. Michał uśmiechnął się i wziął Kluska do sali gdzie leżał
już zoperowany Artur. Nikt tej nocy nie spał spokojnie, każdy tylko czekał na jkiś telefon ze szpitala.
Nad ranem na oddziale byli już wszyscy. Możemy do niego wejść? Zapytała Martyna. A wy coś spaliś
cie w ogóle? Bo jak tak patrzę na was to mam wrażenie że żeście całą noc spędzili pod szpitalem…
Bardzo zabawne, dobra ja tam idę i nic mnie nie odchodzi. Lidka przepchnęła się przez Sambora i weszła do sali. Artur leżał na łóżku, miał zabandażowany czubek głowy i milion kabli na sobie.
Oddychał samodzielnie, ciśnienie było w normie… nic nie wskazywało na to że cokolwiek jest nie tak. Artur, słyszysz mnie? Góra otworzył oczy, gdy zobaczył Lidkę gwałtownie podniósł się z łóżka z
przerażeniem kim… kim pani jest i… i co pani tu robi… Reszta stała przed salą. Kurcze Co jest Michał…Bo wiesz Wiktor… nie zdążyłem powiedzieć tej waszej narwanej koleżance że… Że co? Że Artur straciłpamięć…

EltenLink