Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 29

Wiktor wszedł do domu, roześmiany od ucha do ucha. Anna stała w przedpokoju i bacznie go obserwowała.
Coś się stało? Spytała.
Nie uwierzysz… Wiktor podszedł do niej i wziął ją na ręce. Obkręcił się z nią parę razy, postawił na równę nogi i mocno przytulił.
Doktorze Banach, jako pana lekarz… śmiem twierdzić że jest pan chyba pod wpływem jakichś rozweselających substancji psychoaktywnych.
Anka… nie uwierzysz… dzisiaj w stacji odwiedził nas żółw.
Jaki żółw… Anna przyłożyła mu rękę do czoła.
Nie, nie masz gorączki.Wiktor, co ty brałeś…
Nic nie brałem… No Piotrek przywiózł dziś do stacji, żółwia Moniki…
No tak… i znowu ta Monika… Westchnęła ciężko.
Oj No już nie bądź o nią taka zazdrosna… przecież to tylko moja przyjaciółka…
Nie tłumacz się… ostatnio jak tylko coś się dzieje w twoim życiu, to tylko Monika i Monika…
Anka… proszę cię… Wiktor złapał ją za rękę, ale ta mu ją wyrwała.
Dobrze… skoro nie chcesz ze mną rozmawiać to ja wracam do stacji… Oburzony Wiktor odwrócił się i wyszedł z domu, czekał jeszcze chwilę, miał nadzieje że jego ukochana go zatrzyma… niestety się mylił.
Anna poszła do salonu, usiadła na fotelu i lekko masowała swój już duży jak na 8 miesiąc brzuch.
Poczuła jak dzidziuś ją energicznie kopie.
Wydała z siebie cichy jęk. Odczuwała ból, ale była szczęśliwa, że już za miesiąc na świat przyjdzie jej upragnione dziecko.

Wiktor wszedł do stacji, w której jeszcze trwały rozmowy na temat Moniki i jej żółwia. Nie chciał brać w nich udziału, więc schował się w szatni. Na szczęście cała stacja była już doprowadzona do porządku i było gdzie się ukryć.
Co pan tu… Oburzyła się Morawska, która przebierała się w szatni.
Yyy ja… przepraszam… Starał się wytłumaczyć, speszony Wiktor.
Stali przed sobą, Morawska, w samym staniku i czerwony ze wstydu Banach.
Doktorze ja… proszę się odwrócić…
Tak, ja… już idę… Wiktor odwrócił się i wpadł prosto na stojącą za nim Lidkę.
Chowaniec… yy… znaczy Lidka… co ty tu…
A co pan tu… z półnagą doktor Morawską… Zdziwiła się Lidka, dostrzegając zza pleców kolegi, ubierającą się Gabi.
Ja nic, znaczy my nic…
Czy możecie dać mi się ubrać w spokoju? Wtrąciła się Lekarka.
Tak, już idziemy. Lidka wyprowadziła z szatni, dalej zszokowanego Wiktora.
Nie ładnie doktorze… chyba doniosę Annie. Zaśmiała się Lidka.
Nawet się nie waż… Powiedział całkiem poważnie Wiktor.
Okej okej… tylko żartowałam.
24 es… dało się słyszeć głos Rudej.
24 es zgłaszam się. Potwierdziła Gabi.
Wypadek drogowy. Zderzyły się dwa samochody osobowe przy ulicy Dekerta i Samotnej. Policja już tam jedzie.
Ilu jest poszkodowanych?
Nie wiem.
Okej, przyjęłam. Pani Chowaniec, wołaj Adama i jedziemy.
Lidka popatrzyła się z niedowieżaniem na nową szefową… zaczęła się zastanawiać czy Góra nie zostawił jej jakiejś listy, jak, co ma robić… tylko on tak na nią mówił… w jego ustach brzmiało to tak cudownie… w ustach Gabi, tak beznadziejnie, że miała ochotę zwymiotować na jej buty.
No co tak się patrzysz… ruchy Chowaniec… Pogoniła ją Morawska.
Po chwili cała trójka była już w karetce i dojeżdżali na miejsce wypadku.
Gabi jako pierwsza wyleciała z karetki i od razu zaczęła rozstawiać wszystkich po kątach.
Chowaniec, Wszołek… sprawdžcie tam, ilu jest poszkodowanych a ja porozmawiam z policją.
No tak, najgorsza robota zawsze my… prawie jak Góra. Westchnął Adam i zaczął badać starszego mężczyznę.
Nie przesadzaj… Góra by tak nie zrobił… Lidka podeszła do leżącej nieprzytomnej kobiety.
Pan ma tylko złamana nogę… podam leki, usztywnie i zawieziemy pana do szpitala jak nie będzie bardziej poszkodowanych. A jak u ciebie Lidka?
Kobieta nie żyje… Powiedziała smutno, wstając z kolan. Sprawdzę jeszcze czy wyciągnęli kogoś z tych roztrzaskanych samochodów.

Gabi podeszła do dwóch funkcjonariuszy stojących z młodym mężczyzna.
Dzień dobry, doktor Gabriela Morawska, chciałam się dowiedzieć, ile jest poszkodowanych?
Starszy sierżant Monika Zawadzka… tam jest dwójka, w samochodzie jeszcze dwójka… ale musimy ich najpierw wyjąć.
To na co czekacie? Zdziwiła się.
Może na straż pożarną pani doktor… Zawadzka spojrzała się na nią.
A to sami nie potraficie ich wyciągnąć… Pokaże wam jak to się robi… Morawska ominęła policjantów i podeszła do samochodu, którego drzwi były zablokowane przez drugi samochód.
Proszę tego nie dotykać… Zawadzka podbiegła i odciągnęła ją od miejsca wypadku.
Nie dotykaj mnie kobieto… Gabi krzyknęła i wyrwała się policjantce.
Lidka… Adam… przetłumaczciem swojej koleżance, że utrudnia nam pracę bawiąc się w bohaterkę.
Pani sierżant wybaczy ale to jest nasza nowa szefowa a nie koleżanka… Sprostowała Lidka.
To jakaś trochę niezrównoważona… Dodała Monika pod nosem.
Coś ty powiedziała? Oburzyła się Gabi.
To co słyszałaś… Monika machęła ręką i odeszła.
Gabi nie dała za wygraną starała się wydostać pozostałą dwójkę z samochodu.
Niech się pani odsunie! Za plecami usłyszała męski głos. Odwróciła się i zobaczyła za sobą trzech strażaków.
Jasne… powiedziała zrezygnowana i odeszła.
No widzi pani… mówiłam że zajmą się tym profesjonaliści. Monika stanęła koło niej.
Ty się lepiej nie odzywaj…
nie wydaje mi się że przeszłyśmy na ty. Zawadzka skrzywiła się.
A mi się wydaje że pani posterunkowa chyba nie ma co robić… złapaliście już tego kto spowodował ten wypadek?
Po pierwsze to posterunkowym jest mój kolega, a ja jestem starszym sierżantem. A po drugie, jakby pani doktor się chociaż trochę zainteresowała tym co robią pani ludzie… to by pani wiedziała ze właśnie badają tego człowieka bo stracił przytomność…
Niech mnie pani nie poucza… Morawska podeszła do Lidki i Adama.
Jaka sytuacja? Spytała.
Mężczyzna ze złamaną nogą, trzy osoby nie żyją… i sprawca tego całego zamieszania który leży już w karetce. Oznajmił spokojnie Adam.
A… Aha, to na co czekacie! Jedziemy.
No czekaliśmy aż pani doktor skończy bawić się w superbohatera… powiedziała rozbawiona Lidka.
To nie jest śmieszne Chowaniec…
Po kilkunastu minutach byli już w szpitalu i zdawali pacjenta.

Annę obudziły silne bóle brzucha, kobieta zasnęła w niewygodnej pozycji na fotelu. Czuła się okropnie. Nie miała siły wstać. Wszystko ją bolało i miała ochotę krzyczeć z bólu.
Wiktooor! Zawołała, ale przypomniało się jej, że się pokłócili i pojechał do stacji. Spojrzała się na stolik obok fotela, zobaczyła leżący na nim telefon. Wyciągnęła rękę po niego, jednak był za bardzo oddalony by mogła go dosięgnąć. Przesunęła się w fotelu i spadając z niego na podłogę, zrzuciła telefon ze stołu. Wzięła go i tak leżąc zadzwoniła do Wiktora.

Załoga 24 es wróciła na bazę, Lidka i Adam opowiadali Piotrkowi o wyczynach nowej pani doktor i o tym jaki popis dała przy sierżant Zawadzkiej.
No to się chyba nie polubią. Zażartował Strzelecki.
No chyba nie, Monika to o mało jej włosów nie wyrwała… ciągnął Adam.
W całe się nie dziwię… tak samo byś zareagował jakby ci ktoś pracować nie dawał i udawał ze pozjadał wszystkie rozumy świata. Piotr poklepał kolegę po ramieniu.
Nagle w stacji rozdzwonił się telefon.
Lidka odbierz, to pewnie twój.
Zwariowałeś Adaś… taki przedpotopowy dzwonek to ma tylko doktor Banach… Chwilę się zastanawiała…
O cholera! A może to Anna… Poderwała się i podbiegła do telefonu.
No i co że Anna? Zdziwił się.
No Moźe rodzi… uświadomiła go.
Ha… halo… Ania?
Lidka w słuchawce słyszała tylko ciężki oddech kobiety i co jakiś czas głośny jęk.
Spokojnie, leż, soedź czy co tam robisz nie wiem… spokojnie… już jedziemy. Rozłączyła się i pobiegła do Banacha który palił papierosa przed stacją.
Doktorze… Anna rodzi!
Co ty gadasz Lidka… przecież jeszcze nie czas… Wiktor spojrzał się na nią pytająco.
Dzwoniła do mnie… znaczy do pana i… rodzi…
co?! Jedziemy! Banach jak poparzony biegł do karetki.
Co się dzieje doktorze? Zatrzymała go Morawska.
Anna… znaczy No moja zanna… rodzi…
I chcesz jechać odebrać poród? Wykluczone Wiktor. Ja pojadę.
Jak to? Zdziwiła się Lidka.
Chowaniec nie zadawaj pytań tylko wsiadaj.
Strzeeeeelecki jedzieeemy! Krzyknęła a Piotr od razu przybiegł i stanął obok Wiktora.
Jadę z Wami… powiedział zestresowany Wiktor i wsiadł do karetki.
Doktorze, to wbrew przepisom…
Pani doktor… czy może pani choć raz pomyśleć… jedziemy do porodu dziecka Wiktora… czym on szybciej się tam dostanie jak nie właśnie karetką… Powiedział Piotr odpalając karetkę.
Niech wam, będzie. Westchnęła i też wsiadła.
Pięć minut później wszyscy byli już w mieszkaniu. Wiktor podbiegł do leżącej na ziemi Anny.
Lidka, Piotrek, zestaw porodowy…
No ty chyba żartujesz… skrzywiła się Gabi.
Nie będziesz odbierał porodu we własnym domu… dodała.
Oczywiście że będę… jak masz z tym jakiś problem to zejdź mi z oczu…
ale… ech… w porządku, róbcie co chcecie.
Gabi odsunęła się na bok i patrzyła na wszystko, czekała tylko na to aż doktor Banach popełni jakiś błąd.
Wiktor… aaaaa! Jak boli!
Aniu… kochanie, już spokojnie… jestem tu… zrobimy to razem…
Po chwili dało się w całym domu słyszeć płacz dziecka.
Kochanie… mamy ślicznego chłopca. Wiktor pokazał Annie małe różowe zawiniątko.
Jak damy mu na imię?
Franciszek… powiedziała Anna i wzięła dziecko na ręce.

No dobrze, na nosze i do karetki dzieciaki.
Doktorze Banach… i co ja mam napisać w raporcie z wezwania…
To że moje dziecko urodziło się zdrowe, pani doktor, i poród przebiegał bez zarzutów bo mama była silna a ekipa ratowników zgrana.
I że dobrze się pani stało i patrzyło. Dodał do wypowiedzi Wiktora Adam.
Gabi nie skomentowała, wsiadła do karetki i wszyscy pojechali do szpitala.
Mały Franciszek Banach został zabrany na badania a później położony do inkubatora. Wiktor przedtem zrobił mu jeszcze zdjęcie by pokazać Zosi.

Kochanie… a… czy ty nie będziesz miał problemów… Spytała Anna, leżąc już na sali.
Jakich problemów? Zdziwił się.
No wiesz… że przyjechałeś i odebrałeś poród… przecież…
Spokojnie, doktor Morawska nie napisze w raporcie nic co mogłoby nam zaszkodzić, a nawet jeśli to kto by się tym przejmował. Wiktor podszedł do leżącej Anny i pocałował ją w czoło.
Aniu… jeszcze jedno… Przepraszam cię za Monikę… i za wszystko…
nie Wiktor… to ja cię przepraszam… to wszystko przez te hormony… uroiłam sobie że Monika jest lepsza… ładniejsza… No wiesz… jest młodsza, chudsza… nie ma wielkiego ciążowego brzucha…
Zapewniam cię że twój ciążowy brzuszek pociąga mnie bardziej niż cokolwiek u Moniki.
Pocałował ją w usta i położył się obok niej na łóżku.
Doktorze Banach…
Do sali weszła Gabi.
Wiktor poderwał się z łóżka tak gwałtownie, że prawie z niego spadł.
Tak…
Ja przepraszam… nie wiem co we mnie dzisiaj wstąpiło, najpierw ta awantura z jakąś policjantką… a potem ten poród… Morawska spojrzała się w podłogę.
Nie szkodzi… pierwsze dni w pracy bywają ciężkie. Wiktor uśmiechnął się do niej.
A i… Gratuluje ślicznego synka.
Dziękujemy. Odpowiedzieli zgodnie.
Gdy Gabi wyszła, Wiktor znów położył obok Anny.
Jeszcze żeby tylko Zosia wróciła… to będzie idealnie… Powiedział i oboje zasnęli przedtem wpatrując się jeszcze w zdjęcie ich małego szczęścia .

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 28

Tydzień później po traumatycznych wydarzeniach związanych z Zosią, Wiktor i Anna postanowili z bólem serca ale umieścić ją w ośrodku terapeutycznym. Mieli nadzieję, że tam pomogą jej pozbierać się i wyjść z nałogu picia alkoholu.
Tato… ja nie chce tu być…
Wiem kochanie… ale nie mamy innego wyjścia, my nie potrafimy ci pomóc… tutaj są specjaliści… Wiktor patrzył się na smutną córkę. Jemu samemu też było ciężko w tej sytuacji.
Zosiu… będziemy cię odwiedzać tak często jak to tylko będzie możliwe.
Wiem Aniu…
Chwile tak stali, trzymając się za ręce. Podeszła do nich wysoka kobieta, o rudych długich włosach.
Państwo Banach jak sądzę? Dzień dobry.
Tak… Wiktor podał rękę kobiecie.
Witam. Kaja wrocławska. Jestem psychologiem i będę miała zajęcia z państwa córką. Ty pewnie jesteś Zofia? Zwróciła się do dziewczyny.
Zosia… powiedziała cicho.
W porządku, Zosiu. Miło mi cię poznać.
Mi chyba nie… Odburknęła.
Zosiu… Nie bądź nie miła. Uspokajała dziewczynę Anna.
Spokojnie, spokojnie… jestem przyzwyczajona na takie pierwsze reakcje.
Czy możemy odwiedzać córke?
Tak panie Banach, raz w tygodniu przez pierwszy miesiąc a potem jak będą jakieś efekty, to dwa razy.
To ile ja tu będę siedzieć? Oburzyła się Zosia.
Tyle ile będzie trzeba… odpowiedziała kobieta, biorąc jej torbę.
Dobrze, musimy iść, nie martw się, pokażę ci wszystko co trzeba, poczujesz się prawie jak w domu. Zapewniła ją.
No właśnie… prawie… Zosia przytuliła się do Anny i Wiktora i ze smutną i zbolałą miną powlokła nogami za kobietą.
Zosiu, wszystko będzie dobrze. Powiedział Wiktor, patrząc na odchodzącą córkę. Anna wtuliła się w niego.
Ja nie wiem czy ona…
Aniu… spokojnie, Zosia wyjdzie z tego… poradzi sobie i będzie tak jak dawniej… Wiktor gładził ukochaną po głowie.
Ale czy na prawdę nie było innej możliwości?
Rozmawiałem z Moniką… poddała mi ten pomysł… więc czemu byśmy nie mieli spróbować.
No tak… jak Monika da jakiś pomysł to zawsze jest najlepszy…
Aniu, kochanie… niewyzłośliwiaj się, proszę…
wracajmy do domu.
Dobrze… westchnął.

Monika leżała w swoim łóżku, bolała ją głowa, ale nie wiedziała dlaczego, przecież wczoraj wieczorem nie była na żadnej imprezie, jak zwykle siedziała w pracy do późna. Tak to jest jak się nie ma życia prywatnego i trzeba oddawać się pracy w całości. Jednak jej to pasowało, nie narzekała na swoje życie.
Do jej łóżka podszedł żółw i wychylił swój łeb.
Tuptuś… co jest… Zawadzka podniosła się z łóżka i spojrzała na swojego współlokatora.
A No tak… przecież muszę cię nakarmić… sorry zapomniałam.
Wstała i poszła do kuchni, żółw leniwie i powoli polazł za nią.
Nasypała mu do miski i podeszła do lustra w korytarzu.
Boże jak ja wyglądam…
Tuptuś stanął koło niej i posmyrał ją łapką po nodze.
No tak wiem… jakbyś umiał mówić to pewnie byś mi powiedział, że w takim stanie w jakim się znajduje to żaden facet by na mnie nie spojrzał… już już, idę się ogarnąć.
Monika po rozmowie z Żółwiem udała się pod prysznic, ubrała się, umalowała i spóźniona popędziła do pracy, zapominając o zamknięciu drzwi od domu.
Żółw podszedł do uchylonych drzwi, łapą otworzył je szerzej i wyszedł.
Chodził tak chwile po mieście, jak to bywa, zwierzęta z małym rozumiem takim jak on, nie planował sobie tras i nie myślał gdzie dojdzie.
Mijał pojedynczych ludzi, patrzyli się na niego ale nie zbliżali się, bali się, bo niecodziennie po ulicach chodzi wyrośnięty żółw.

Dobrze doktorze… wiem że jestem spóźniony, już zaraz będę w stacji. Mówił do telefonu Piotrek, który właśnie wychodził ze sklepu. podszedł do swojego sportowego samochodu i rozejrzał się. Włosy na głowie stanęły mu dęba a zakupy wypadły z jego rąk na widok zwierzęcia, które spokojnie stało obok auta.
No nieźle… jak widać mój samochód przyciąga nie tylko kobiety. Zaśmiał się i pozbierał zakupy z ziemi.
Hej gościu… co ty tu robisz? Spytał żółwia, i patrzył się na niego jakby oczekiwał odpowiedzi.
A No tak… przecież ty nie mówisz… Nie możesz tu tak stać… ale nie mogę też cię odwieźć do schroniska… powiedział i zawachał się, czy żółwie też przebywają w schronisku.
Dobra nie ważne… na razie zabiorę cię do stacji… może Góra mnie nie zabije… a potem… a potem chyba pojedziesz ze mną do domu, Martynka się ucieszy, zawsze chciała mieć zwierzaka.
Piotr schylił się i wziął ostrożnie żółwia na ręce. Zwierz był tak duży że o mało oboje nie upadli. Schował go do bagażnika, niezamykając klapy, miał nadzieję tylko że nie zachce mu się z tamtąd wychodzić, podczas jazdy, bo wtedy nadawał by się tylko na zupę żółwiową, której swoją drogą, strzelecki nigdy nie jadł.

Piotrek… co to jest to coś co za tobą idzie? Spytała się Lidka patrząc na kolegę.
To żółw… oznajmił spokojnie.
Znalazłem go w środku miasta i postanowiłem zabrać. Dodał.
Oszalałeś? Jak Góra cię zobaczy… z resztą… dzisiaj u nas jest jakaś nowa babka… są razem w gabinecie i chyba się kłócą.
Jaka nowa babka? Mam nadzieje że nie na miejsce Martyny…
nie spokojnie… Wiktor miał iść na urlop po tych wydarzeniach z Zosią… ona miała przyjść na zastępstwo…
Świetnie… powiedział Piotr z sarkazmem.
To co pani Gabrielo… chyba się rozumiemy… szefem stacji zostaję ja, a pani pracuje tu do powrotu doktora Banacha z urlopu, bo w stacji musi być minimum dwóch lekarzy. Dało się słyszeć głos Góry, który właśnie wychodził ze swojego gabinetu, wraz z nową lekarką.
Doktorze Góra… zapewniam pana, że mi zostało odgórnie nakazane bym przejęła pańskie obowiązki jako szefa stacji… nie chcę ale… taki dostałam rozkaz. Powiedziała kobieta stanowczo.
Ale nie rozumiem dlaczego…
Dlatego że dopatrzyli się kupy błędów w pańskich działaniach i komisja musi to dogłębnie sprawdzić.
Jakiś błędów… ja nie popełniam błędów… oburzył się Artur.
Aaaaaaaa! Krzyknął potykając się o żółwia i przelatując przez niego.
Doktorze Góra, nic panu nie jest? Nie wiedziałam, że macie zwierzęta w stacji…
Zdziwiona Gabriela ominęła stworzenie i podeszła do leżącego i jęczącego z bólu Artura.
Strzeeeeeleckiiii… Chooooiwaaaanieeec… aaaaa!!!
Co się stało? Piotr i Lidka zerwali się i pobiegli do Góry. Gdy zobaczyli go leżącego… a obok niego spacerującego sobie w kółko żółwia, nie mogli przestać się śmiać.
Czy wy możecie być przez chwilę poważni… uległem wypadkowi… wzywajcie karetkę… y znaczy… No zróbcie coś… saturacja, ciśnienie…

No doktorze, brawo, jestem pełna podziwu że nawet w ciężkim stanie, potrafi pan radzić sobie ze swoimi ludźmi. Kobieta uśmiechnęła się do niego, ale Artur nie odwzajemnił tego.
Piotr i Lidka po chwili przetransportowali go na kanapę i opatrzyli mu złamaną nogę.
Doktorze, i tak trzeba pana oddać do szpitala. Stwierdziła Lidka.
Chowaniec… ty mi lepiej powiedz co tu robi ten chodzący kamień…
Doktorku, to nie kamień, to żółw… poprawił go Piotr.
Nie ważne, może to być nawet oponą samochodową, ale i tak nie powinno tego być w stacji… Góra ze złości wymachiwał rękoma.
Doktorze spokojnie, po pracy go zabiorę… powiedział Piotr, głaszcząc żółwia po skorupie.
Strzelecki… ja ci dam po pracy… Mówił przez zaciśnięte zęby.
Wiesz co oznacza teraz mój stan… Dodał pytająco.
Oznacza to, że zostanę tu na dłużej i chyba jednak przejmę za pana doktorze obowiązki szefa stacji.
Lidka spojrzała się na kobietę.
a kim pani właściwie jest? Spytała
A, przepraszam, nie przedstawiłam się… Doktor Gabriela Morawska.
Powiedziała i w tym samym momencie do stacji wszedł Wiktor.
Cześć dzieciaki, cześć Artur… Dzi… dzień dobry pani. Podszedł i podał rękę Morawskiej.
Pan to pewnie ten wspaniały doktor Banach? Spytała.
Nieprzesadzajmy z tym wspaniałym… ale tak… Banach.
Wiktor uśmiechnął się.
Miałam pracować tu w zastępstwie za pana ale…
Tak słyszałem. Wtrącił się jej w słowo.
Ale chyba z pańskiego urlopu nic nie wyjdzie.
A to czemu? Odchrząknął.
Pana kolega przegrał walkę z żółwiem. Dla dobra stacji ja przejmuje jego obowiązki a pan… No cóż… musi przełożyć urlop.
Jaką walkę? Z jakim żółwiem? Zdziwił się.
Rozejrzał się po pomieszczeniu i w kącie dostrzegł skorupę.
Tuptuś… co ty tu robisz chłopie… Banach podszedł do żółwia.
Wi… Wiktor… ty znasz te bestie? Artur popatrzył na nich.
Artur, to nie jest żadna bestia, to żółw starszej sierżant Zawadzkiej… co on tu robi?
No przyszedł…
Sam przyszedł?
No nie sam… ze Strzelekim…
Piotrek? Skąd go masz? Monika pewnie się martwi… Wiktor spojrzała je na nieco rozbawionego Piotra.
Chodził sobie po mieście, więc go zabrałem, bo mogło mu się coś stać. Powiedział Piotr.
Świetnie. Dobrze zrobiłeś, już dzwonię do jego właścicielki.
Wiktor wyciągnął telefon i poszedł do szatni.
Cześć Monika, jesteś w pracy… No to przyjedź do stacji… nie uwierzysz… No mówię ci że nie uwierzysz… mamy tu kogoś kto za tobą chyba tęskni… Nie nie ja…
Banach roześmiał się.
No twojego żółwia… nie zadawaj więcej pytań tylko przyjeżdżaj.

Monika wpadła do stacji kilkanaście minut później.
O matko… Tuptuś… co ty tu… jak ty tu…
Podbiegła do niego i objęła go mocno za szyje.
Piotr go znalazł na mieście. Powiedział Wiktor, przerywając tę romantyczną chwile.
Och dziękuje… nie wiem co bym zrobiła gdyby coś mu się stało… to jedyna bliska mi osoba jaką mam.
Powiedziała Zawadzka podchodząc do Piotra i całując go w policzek w ramach podziękowania.
Nie ma sprawy pani sierżant… a jak to się stało że wyszedł z domu? Zdziwił się Strzelecki.
Pewnie zapomniałam zamknąć drzwi…
Zawahała się i dodała:
Tuptuś, czy wybierając się na spacer, zatrzasnąłeś za sobą drzwi?
Wszyscy patrzyli się to na Monikę, to na żółwia.
No, to super. Dodała Zawadzka po chwili.
Pani sierżant! Chciałbym zgłosić napad.
Zawołał ją Artur, leżący nadal na kanapie.
Doktorku… daj spokój. Starała się powstrzymać go Lidka.
Co się stało, jaki napad? Monika podeszła do niego.
Ten żółw na mnie napadł… proszę go wsadzić…. Na długie lata…
Artur, ty chyba nie mówisz poważnie… uspokajała go Lidka.
Haha dobrze doktorze, gwarantuje panu, że Tuptuś sam nie opuści progu mojego domu, do końca życia… a życie przed nim jeszcze dłuuugie. Zaśmiała się Monika i zabrała żółwia do domu.

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 27

Obudziła się? Spytała Anna, wchodząc do kuchni.
Wiktor siedział przy stole z kubkiem kawy przed sobą.
Wiktor? Ta kawa jest już zimna… od kiedy ty tu siedzisz? Nawet nie zauważyłam jak wstałeś. Dodała, biorąc łyka jego kawy.
Nie wiem… spałem może godzinę… Martwię się o nią… nigdy w życiu nie próbowała alkoholu… nie w taki sposób…
Wiktor, spokojnie… Zosia nie Może się pozbierać po śmierci Aleksa… musimy być przy niej… na pewno wszystko dobrze się skończy.
Położyła mu dłoń na ramieniu.
Pójdę sprawdzić czy śpi…
Nie idź bo ją obudzisz… zrobię ci świeżej kawy.
Dziękuje kochanie, nie wiem co ja bym zrobił bez ciebie.
Zosia leżała na łóżku, nie chciała spojrzeć Ani i Ojcu w oczy po tym co zrobiła, wiedziała że ich zawiodła. Wstała i powoli się ubrała.
Wyszła z pokoju i skierowała się do kuchni, mając nadzieję że już poszli oboje do pracy.
Zosiu skarbie, jak się czujesz? Anna podeszła do niej i podała jej kubek wody.
Dziękuje… odpowiedziała niepewnie biorąc spory łyk.
To jak się czujesz moja panno? Wiktor popatrzył na nią.
Tato… ja… przepraszam…
Zosiu, ja wiem że jest ci ciężko, ale alkoholem niczego nie załatwisz… wiesz co poczułem widząc cię wczoraj… leżącą tak… bezwładnie na podłodze…
Wiem tato… przepraszam. Zosia wtuliła się w niego mocno.
Pójdę się przejść… świeże powietrze dobrze mi zrobi…
Może pójdę z tobą?
Aniu… nie musisz mnie pilnować… jestem juź duża…
Ale Zosiu nikt cię nie ma zamiaru pilnować… Anna spojrzała się na nią z wyrzutem.
Przepraszam Aniu… ale dzisiaj przejdę się sama. Oznajmiła Zosia, pocałowała Annę i Wiktora w policzek i wyszła z domu.
A ty nie musisz iść dzisiaj do pracy? Zagadnęła Anna.
Muszę muszę… miał nyć tydzień wolnego, ale nic z tego… tak szybko znalazła się nowa baza… westchnął.
Chyba nie mówisz o tym starym zniszczonym pomieszczeniu nieopodal tyłów szpitala? Zaśmiała się Anna.
Tak, właśnie o tym… jeszcze jest porządkowane, ale wiesz jaki jest Góra… praca, praca i jeszcze raz praca… nawet w takiej graciarni, potrafił wynaleźć sobie kąt na swój gabinet.
No przecież gdzieś musi grzymać swoje nagrody… zaśmiała się Anna.

***
Zosia Nie wiedziała dokąd chce iść, krążyła chwile po osiedlu, mijali ją różni ludzie, pary zakochanych, trzymających się za ręce wzbudzali w niej prawdziwe obrzydzenie.
Ej uważaj jak łazisz! Powiedział chłopak na którego dziewczynę, wpadła Zosia.
To może wy nie chodźcie całą szerokością chodnika?! Wykrzyczała.
Uspokój się dziewczyno, co ty jakaś nadpobudliwa jesteś?
Kochanie, daj spokój… niektórzy po prostu nigdy nie zaznają prawdziwej miłości. Odezwała się dziewczyna i odciągnęła chłopaka.
A co ty możesz o tym wiedzieć! Oburzyła się jeszcze bardziej Zosia.
No mogę wiedzieć to, że żaden porządny facet nie zechce takiej rozwrzeszczanej dziewuchy jak ty. Dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie.
Zosia starała się opanować, ale coraz bardziej tamta ją prowokowała.
No co… źle mówię? Wyglądasz, jakbyś dopiero co wróciła z ostrego melanżu, nawet nie wiesz pewnie gdzie łazienka i do czego służą kosmetyki. Szydziła dalej.
Kotek… daj już spokój… niech przeprosi za szturchnięcie i po sprawie.
Ja za nic nie będę przepraszać… Zosia odwróciła się od nich.
Ach No tak przepraszać też cię nie nauczyli.
Zosia nie wytrzymała. Schyliła się i wzięła do ręki kamień leżący koło jej nogi. Rzuciła go z całej siły w dziewczynę.
Coś ty zrobiła kretynko… chłopak wzdrygnął się i spojrzał jak jego dziewczyna upada na ziemię z krwawiącą raną na głowie.
Ja… ja nie… ja nie chciałam… poczekaj… umiem udzielać pierwszej pomocy… Podeszła do nieprzytomnej, ale chłopak odepchnął ją.
Odejdź stąd! Zaraz się tobą zajmie policja…
Policja? Przestań, trzeba jej pomóc, znam się na tym, mój tata jest lekarzem…
Powiedziałem spieprzaj stąd idiotko!
Zosia wstała z ziemi i uciekła.
Halo, pogotowie, jakaś wariatka zaatakowała moją dziewczynę kamieniem….
***

W czasie gdy chłopak wzywał pogotowie, Zosia biegła przed siebie, cały czas próbowała się opanować, ale nie potrafiła. Nie chciała nikomu zrobić krzywdy, nie wiedziała czemu wzięła do ręki kamień.
Zatrzymała się przed sklepem, jedyne czego teraz chciała to zapomnieć o tym co się stało.
Z kieszeni wyciągnęła banknot pięćdziesięciozłotowy i weszła niepewnie do środka.
coś podać? Zapytała sprzedawczyni, widząc zdyszaną nastolatkę.
Tak… wódkę…
Mmhm… pół czy więcej?
Więcej…
0,7?
Tak.
Konieta podała butelkę, Zosia ją wzięła i zostawiła na ladzie pieniądze.
poczekaj, a reszta?
Już nie usłyszała, schowała butelkę za kurtkę i wybiegła ze sklepu.
Szybkim krokiem poszła do pobliskiego parku, usiadła na ławce i patrzyła się w jeden nic nie znaczący punkt.

***
21 es, dziewczyna z krwawiącą raną na głowie, ulica Studęcka 23. Jest z nią chłopak, udziela jej pomocy.
Zrozumiałem Ruda. Jak do tego doszło? Spytał Wikoktor, ruszając do karetki.
Nie wiem. Ktoś w nią rzucił kamieniem i uciekł.
Ok. Przyjąłem. A wy co tak stoicie? Wezwanie mamy, ruchy, ruchy. Pogonił stojących przed karetką Lidkę i Piotrka.
Tak jest szefie… wszystko byle nie siedzieć w tej graciarni. Powiedział Piotr i wsiadł do karetki.
Nie przesadzaj Piotrek, Górze się podoba.
Tak, nam by się podobało gdybyśmy mieli jeszcze trochę wolnego.
Piotr, nie ma tak dobrze, ktoś musi pracować. A jak się czuje Martyna?
Dobrze, już nie może się doczekać aż wróci do pracy.
No jeszcze trochę będzie musiała sobie poczekać.
Doktorze, dojeżdżamy, to chyba oni… powiedziała Lidka.
Pogotowie ratunkowe, co tu się stało? Lidka parametry, Piotr opatrz ranę.
Jakaś wariatka rzuciła w Klarę kamieniem…
wariatka mówisz… Lidka spojrzała się na chłopaka.
No wariatka… najpierw na nią wpadła a potem to… błagam zróbcie coś…
Doktorze, pacjentka nieprzytomna, na własnym oddechu. Oznajmiła Chowaniec.
Rana zaopatrzona. Dodał Piotrek.
W porządku, zabierzemy ją do szpitala, a ty powiadom jej rodziców.
Dobrze proszę pana.
A gdzie jest ta dziewczyna?
Nie wiem, kazałem jej spieprzać, chciała pomóc, mówiła że ma ojca lekarza, ale kto wie co takiej wariatce jeszcze strzeli do głowy.
Po pierwsze grzeczniej, a po drugie… ojca lekarza mówisz…
Wiktor zastanawiał się czy to przypadkiem nie chodzi o Zosię.
Wiktor, musimy jechać. Poganiał go Piotr.
Tak… już… Banach wsiadł do karetki.

***
Zosia siedziała na ławce w parku, trzymając w rękach butelkę wódki, upiła z niej parę łyków, trochę było jej niedobrze, ale nie przestawała.
Po kilkunastu minutach, butelka była pusta, a ona sama nie potrafił utrzymać równowagi. Próbowała wstać ale przewróciła się i upadła obok ławki, tłukąc butelkę i kalecząc się.
Niedaleko przechodziła starsza kobieta, zobaczyła leżącą Zosię, i podeszła do niej.
Boże jak śmierdzi… taka młoda a taka pijana… muszę coś z tym zrobić..
Halo… policja… w parku leży żulówa… proszę przyjechać i ją stąd zabrać…
Konieta rozłączyła się i usiadła na ławce obok nieprzytomnej Zosi.
Chwilę później na miejsce przyjechała policja.
Starszy sierźant Monika Zawadzka, to pani dzwoniła? Monika spojrzała się na kobietę a potem na dziewczynę.
Tak… ona tak tu leży… i śmierdzi… i zanieczyszcza powietrze…
O Boże Zosia… Monika schyliła się do dziewczyny.
Pani ją zna? Do czego to doszło by policja się z takimi zadawała…
Proszę pani, proszę się opanować… czemu nie udzieliła jej pani pomocy… przecież ona krwawi…
Pijaczce pomocy? No chyba pani zwariowała… oburzyła się kobieta.
Proszę pani… postawię pani zarzut nieudaielenia pomocy… Roman, spisz panią… Zwróciła się w stronę swojego kolegi.
Tak jest. Odpowiedział i zawlukł kobietę do radiowozu.
Zosiu… Zosiu… spójrz na mnie… Zosiu… Roman, przynieś mi apteczkę!
Monika opatrzyła krwawiącą rękę Zosi i skontaktowała się z Wiktorem, który natychmiast rzucił wszystko i przyjechał do parku.
Zośka… nic jej nie jest?
Wiktor, spokojnie. Opanowałam sytuacje, rana opatrzona, jest przytomna i… pijana…
Jakto pijana… znowu…?
Znowu? Czyli to się powtarza? Zdziwiła się zawadzka.
Niestety… Wiktor spóścił wzrok.
Wiktor… jest coś jeszcze… przed tym jak tu przyjechałam… dostałam zawiadomienie od chłopaka… że ktoś zaatakował jego dziewczynę…
No i? Banach spojrzał się na nią, wiedział co Monika chce powiedzieć.
Rysopis sprawcy pasuje do… Zosi… przykro mi…
Co zamierzasz z tym zrobić?
Zabiorę ją na komisariat, posiedzi, wytrzeźwieje i złoży zeznania…
Monika… ale Zosia jeszcze nigdy nie… Wiktor urwał…
Przykro mi, ale takie są procedury…
Nie mogę zabrać jej do domu?
Niestety nie.
Monika, proszę cię, Zosia już za dużo wycierpiała…
nie Wiktor. Naprawdę nie mogę… choćbym chciała.
Mogę pojechać z wami?
To nie jest dobry pomysł. Teraz i tak nie mógłbyś jej zobaczyć.
Monika zabrała ledwo przytomna Zosię do drugiego radiowozu, spojrzała się smutno na Wiktora i odjechała, zostawiając go załamanego w parku.

Categories
recenzje rodzaju wszelkiego

Czy umrę nim się zbudzę

Cześć!
Z czym to ja dzisiaj do was przychodzę… ach no ta z kolejną recenzją książki.

Dokładnie w poniedziałek, czyli no prawie tydzień temu, postanowiłam sięgnąć po książkę Emily Koch „Czy umrę, nim się zbudzę”.
Wiecie zapewne jak to jest, przeglądacie sobie nowości z dostępnych bibliotek internetowych typu audioteka czy inne cuda… i nagle natrafiacie na tytuł, który od razu wzbudza waszą ciekawość. Wchodzicie dalej… czytacie opis…

„Wszyscy są przekonani, że Alex nigdy nie wybudzi się ze śpiączki.Gdy jego rodzina rozważa odłączenie go od respiratora, a przyjaciele radzą jego dziewczynie, by zaczęła spotykać się z kimś innym, chłopak nie może nic zrobić, chociaż doskonale wie, co się dzieje dokoła.
Wkrótce zaczyna podejrzewać, że wypadek, przez który znalazł się w szpitalu, nie był wynikiem nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Co gorsza, winny nadal przebywa na wolności i stanowi zagrożenie nie tylko dla Alexa.
Chłopak, wracając do wydarzeń z przeszłości i wykorzystując pozostałe zmysły, próbuje odkryć, kto próbował go zabić, i ochronić najbliższych, zanim pozwolą mu odejść…”

I na opisie tej książki mogła bym zakoczyć, bo nie chce wam za dużo spojlerować… no ale mogę się trochę w tą książkę jeszcze zagłębić.
Jak już się dowiedzieliśmy, będzie to opowieść o młodym chłopaku: Aleksie, który uwielbiał się wspinać, niestety podczas jednej ze wspinaczek, coś poszło nie tak i nasz bohater spada… trafia do szpitala. Przez cały czas przebywa w stanie śpiączki. Jednak słyszy co się do niego mówi, czuje każdy dotyk… czuje wszelkie przewijające się w jego sali zapachy, a nawet czasem zapłacze.
Lekarze w szpitalu, robią mu różne badania, by wykazać jakąkolwiek pracę mózgu. Co jest w tym najdziwniejsze jak dla mnie? Na pewno to, jakim cudem chłopak wszystko słyszał i czuł, a nie wyszło to w żadnym badaniu… no nie ważne, można to wytłumaczyć zwyczajnym „bo autorka tak chciała”.
Odczepię się od medycyny i wrócę do samej fabuły.
Podczas pobytu Aleksa w szpitalu, odwiedzają go różne osoby, począwszy od jego dziewczyny Bei (skrót od Beatrice, jakby ktoś nie wiedział. Tak ja też na początku nie wiedziałam.) po jego przyjaciół, i rodzine.
O rodzinie chłopaka też mogę tutaj wspomnieć.
Ojciec, już schorowany ale nadal kochający, przychodzący do szpitala z gitarą, i młodsza siostra, rozżalona, obwiniające Aleksa o to że pozwolił umrzeć ich matce, która kilkanaście lat temu chorowała na raka.
Przychodzili do niego do szpitala, mówili do niego, opowiadali co się stało w przeciągu tych 2 lat, kiedy to on sam jest nieprzytomny. Aleks chciał dać znak rodzinie, przyjaciołom, lekarzom… że coś w nim nadal żyje… nie przynosiło to jednak żadnych efektów. Mimo jego szczerych chęci… nie miał na tyle siły by chociaż się poruszyć, potrafił tylko zmusić się do płaczu… niesłyszalnie, potrafił sprawić że z jego oczu popłyną łzy, jak pomyślał o matce… ale czy to wystarczy? Czy to będzie ostateczny dowód by wszyscy zrozumieli że chłopak żyje? Ja jak zwykle wam nie powiem. 😀

Aleks podczas śpiączki, stara się przypomnieć sobie, jak doszło do wypadku, zaczyna się zastanawiać czy to on sam popełnił jakiś błąd, czy w to wszystko były zamieszane osoby trzecie.
Wszystko zaczyna nabierać kolorów, gdy okazuje się, że jego dziewczyna, Bea, jest obserwowana… ona też stara się odkryć przyczyny wypadku.
Czy coś może jej grozić, za chęć odkrycia prawdy?
I tak i nie, można by powiedzieć. Morderca Aleks jest na wolności… kim jest… jaki jest jego następny ruch… i najważniejsze pytanie jakie się tu nasuwa, dlaczego chciał go zabić? Wszystko to, znajdziecie w tej książce. Ja sama powie wam, że jestem świeżo po jej przeczytaniu, i gdy już znam odpowiedzi na te pytania… nadal nie mogę w to uwierzyć. Przecież wszystko mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej.

Ponarzekaliśmy już sobie na przypadek medyczny, to teraz sobie ponarzekam na długości książki.
Ja rozumiem, że autorka chciała wszystko przedstawić jak najlepiej… no i wielki plus i brawa dla niej, bo napisanie powieści z perspektywy chłopaka w śpiączce do łatwych nie należy, jednak uważam że można było zroić to trochę w skróconej wersji. Niekiedy to wszystko strasznie się dłuży i ja sama miałam ochotę, zostawić tą książkę, i faktycznie na dzień lub dwa ją zostawiałam, by odpocząć od tych przydługawych opisów i retrospekcji.

No dobra. Dość mojej bezsensownej pisaniny 😀

Jak ktoś jest chętny to oczywiście zapraszam do lektury. A jak ktoś jest leniwy tak jak ja, to do słuchania audiobooka też zapraszam.
Może właśnie to cudowny głos lektora, jakim jest Józef Pawłowski, przekona was do zapoznania się z całością.

P.S
Ninka, nie czytaj bo narzekam.
I nie, nie wiem czemu pisze to na końcu wpisu a nie na początku, haha 😀

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 26

Witaj Zosiu… Powiedział młody mężczyzna wchodząc do sali.
Zosia spojrzała się na niego, ale nie odezwała się ani słowem.
Pewnie doktor Reiter mówiła ci że cię odwiedzę… Usiadł na krześle obok łóżka i wyjął z teczki czarny notes i długopis.
Nie pamiętam… Powiedziała Zosia, tak cicho że prawie nie było jej słychać.
Nic nie szkodzi… Masz prawo nie pamiętać. Przeżyłaś ostatnio trudne chwile i…
Nie dokończył, cały czas patrząc na dziewczynę.
Po co pan tu przyszedł?
Nie mów do mnie pan… Jestem Eryk… Wyciągnął rękę w jej stronę, ale szybko ją schował, bo Zosia nie miała ochoty podawać mu ręki.
I dlaczego Pan się tak na mnie patrzy… dodała po chwili i odwróciła głowę w stronę okna.
Jak już mówiłem, jestem Eryk… a nie żaden pan, przyszedłem z tobą Porozmawiać.
Ale po co? Mój Ojciec pana tu przysłał tak? Sam nie potrafi ze mną porozmawiać?
Zosiu, to nie tak, doktor Banach czuwał przy twoim łóżku przez całą noc, i chciał z tobą porozmawiać jak tylko Się obudzisz ale musiał iść…
No tak, jak zawsze praca ważniejsza. Westchnęła.
Zosiu… powiedz mi… jak ty się czujesz?
Do dupy! A jak mam się czuć! Krzyknęła.
Rozumiem… Pochylił się i zapisał coś w notesie.
Serio będziesz teraz wszystko opisywał…!
O, no widzisz, czyli przełamanie pierwszych lodów mamy już za sobą, wreszcie nie mówisz mi na pan. Eryk uśmiechnął się. Zosia nie odwzajemniła uśmiechu.
Nie będę zwierzać się jakiemuś psychiatrze…
Nie jestem psychiatrą tylko psychologiem. Poprawił ją.
Dobrze, wiemy już jak się czujesz… opowiesz mi o tym co się stało?
A jak to zrobię to znikniesz mi z oczu? I zrobisz coś bym stąd wyszła i wróciła do domu… mam już dość patrzenia jak wszyscy koło mnie skaczą…
Tego pierwszego nie mogę ci obiecać… ale nad tym drugim mogę pomyśleć.

***
Lidka przez całą noc siedziała przy Arturze, była zmęczona i ledwo widziała na oczy. Nie chciała jednak go Zostawiać na wypadek gdyby się obudził. Nie chciała by był sam.
Jest jakaś poprawa? Lidka usłyszała za sobą głos Martyny, która wjechała na wózku do sali.
Nie… dalej jest nieprzytomny… Ja tego dłużej nie wytrzymam… cały czas mam wrażenie że się nie obudzi…
Lidka, nawet nie wolno ci tak myśleć, Kubicka podjechała bliżej i położyła jej rękę na ramieniu.
Wiem… ale… to nie jest takie proste… A ty jak się czujesz? Lidka spojrzała się na nią.
No wiesz… Noga się powoli zrasta, ręka też… nie jest najgorzej… ale w karetce (w kartce xD) chyba mnie długo nie zobaczą…
Mnie też nie… Nie wracam do pracy bez Artura…
Lidka… wiesz że Góra by chciał byś tam wróciła…
Nie wrócę tam sama… wszystko będzie mi się z nim kojarzyć… jeśli on… urwała i posmutniała nagle.
Przestań tak mówić… wszyscy musimy być dobrej myśli…
Mmhm…

***
Anna stała przed salą Zosi i patrzyła na nią i Eryka. Widziała że dziewczyna o czymś mu energicznie opowiada, nie wiedziała o Czym, nie potrafiła czytać z ruchu warg… a może to I dobrze, sama nie wiedziała czy chce usłyszeć tę historię. Po chwili Eryk wyszedł z sali i stanął na przeciwko Anny.
I jak poszło? Spytała.
Było cieżko ale… chyba zdobyłem jej zaufanie… opowiedziała mi wszystko ze szczegółami i muszę To przetrawić… to co ta dziewczyna przeżyła jest… nawet nie wiem jak to opisać. O bardzo wiele obwinia. Swojego ojca… urwał.
Wiktora? Ale jak to… on nie jest niczemu winien… Zdziwiła się Anna.
Nie mogę ci za duż opowedzieć ale… ma żal do ojca, że praca w stacji jest ważniejsza niż ona.
Ale…. przecież. To kłamstwo… Wiktor poświęca jej każdą wolną chwilę…
A ile jest tych chwil? Czy wystarczająco dla dorastającej dziewczyny, wychowującej się bez matki?
Anna zamilkła i wzruszyła ramionami na znak bezradności. Wiedziała że Eryk ma rację. Wiktor kochał swoją córkę, ale nie miał dla niej tyle czasu ile ona mogła potrzebować. Starał się jakoś jej to zawsze wynagradzać… jednak nie zawsze to wychodziło… a jeszcze teraz… gdy spodziewali się dziecka…
Jedyne czego Zosia chce to… powrotu do domu… Dodał mężczyzna.
Nie jest to jeszcze możliwe, musimy ją jeszcze poobserwować…
Aniu, przecież Wiktor, znaczy doktor Banach ma tydzień wolnego… może wszystko się dobrze ułoży jak spędzą ze sobą trochę czasu…
No… może masz racje… Porozmawiam z innymi lekarzami i… z Wiktorem… Po tych słowach Anna oddaliła się.
Zosia siedziała na łóżku ze skrzyżowanymi nogami i wpatrywała się w drzwi. Nie czóła się lepiej po rozmowie z psychologiem, nie zapałała też do niego sympatą. Powiedziała mu to co on sam chciał usłyszeć, nie to co ją na prawdę boli. Wiedziała że jak będzie kłamać zdziała więcej, niż jak będzie mówić prawdę. Chciała jak najszybciej opuścić szpital, chciała jak najszybciej spotkać z Aleksem, chciała dotrzymać obietnicy jaką mu złożyła, i wiedziała że nikt ani nic nie jest w stanie jej powstrzymać.
Gdy była nieprzytomna, słyszała wszystko, słyszała słowa jakie kierował do niej ojciec, wiedziała że kocha ją nad życie, ona też go kochała… ale nie mogła znieść tego że on jest szczęśliwy z Anną a ona… a ona już nigdy nie będzie szczęśliwa z Aleksem.
Kilka minut póżniej, drzwi otworzyły się a w nich stanęła Anna.
Zosiu, słoneczko… za pół godziny przyjedzie po ciebie Tata i pojedziesz do domu.
Jak to do domu?
Doszłam do wniosku, że pobyt w szpitalu ci nie służy… w domu będziesz mieć spokój, może poczujesz się lepiej. Wiktor się tobą zajmie… ma teraz trochę wolnego czasu po… po tym jak… Nie dokończyła, spojrzała na Zosię.
No dokończ… po tym jak stacja wyleciała w powietrze…- Zosia dokończyła za nią i wstała z łóżka.
Zosiu ja… ja nie chciałam ci o tym przypominać…
Nie szkodzi… to że nikt nie będzie o tym mówić, nie zmieni tego co się stało… i nie sprawi że ja nagle o tym wszystkim zapomnę. Zosia podeszła do Ani i przytuliła ją.
Anna Objęła dziewczynę i odetchnęła z ulgą.
No widzę że wszystko powoli wraca do normy. Powiedział Wiktor który stanął w drzwiach.
Tato… Zosia puściła Anne i podbiegła do Wiktora wtulając się w niego z całą siłą.
Zosiu… kochanie… jak dobrze cię widzieć w dobrej formie…
No, wizyty Eryka działają cuda. Anna sporzała się na nich.
Ale do nas do domu też będzie przychodzić, prawda?
Tak Wiktor, codziennie przez tydzień, a potem co drugi dzień.
Po co aż tyle? Nie potrzebuje go… oburzyła się Zosia.
Zosiu… jeszcze o tym nie wiesz że go potrzebujesz, rozmowy ze specjalistą mogą ci pomuc pozbierać się po tym wszystkim…
Tato… ty mi pomożesz… ty i Anna… wiem o tym… i od razu czuje się lepiej gdy mam was przy sobie. Zosia uśmiechnęła się.
Po kilkunastu minutach byli już w domu, Zosia powoli weszła do domu i skierowała się do swojego pokoju, nie była tam bardzo długo, ostatnie miesiące spędziła z Aleksem daleko od domu. Teraz w swoim pokoju czuła się obco, nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Usiadła na łóżku i wzięła do ręki ramkę ze zdjęciem, na którym była ona razem z mamą i tatą. Nikomu o tym nie mówiła, ale bardzo tęskniła za matką. Wiedziała że nikt nie jest w stanie jej zastąpić. Położyła się na łóżku i zaczęła cicho płakać.
Zosiu kochanie, co się stało? Wiktor podszedł do niej i usiadł na łóżku.
Tato… ja… ja nie chcę już nikogo stracić… rozumiesz… mam dość… najpierw mama… potem ty prawie zginąłeś w tych przeklętych górach… a teraz Aleks… ja nie wytrzymam…
Zosiu… spokojnie… już nikogo nie stracisz… mama i Aleks zawsze będą przy tobie… zawsze będą w twoim sercu… tak długo jak będziesz o nich pamiętać, tak długo będą przy tobie. Wiktor objął mocno córkę, tkwili w uścisku aż do momentu gdy Zosia przestała płakać.
Słoneczko… ja muszę na chwilę wyjść… muzę jechać na policję bo są jakieś nowe dowody w sprawie teg całegowypadku… Poradzisz sobie? Może zadzwonię po kogoś by z tobą posiedział…
Nie trzeba tato… poradzę sobie, a ty idź i się nie martw. Zapewniła go.
Wiktor wyszedł z domu, mając nadzieję że Zosi nie przyjdzie nic głupiego do głowy. Ufał jej na tyle że mógł ją zostawić samą.
Zosia poczekała jeszcze chwilę, wyszła z pokoju. Nie wiedziała czego szuka, chciała znaleźć cokolwiek, co pozwoli jej zapomnieć o wszystkim. Może jakieś leki… pomyślała. Znalazła jednak coś lepszego. W salonie, podeszła do barku, otworzyła go, Wiktor i Anna nie pili dużo, więc barek był pełny przeróżnych alkoholi. Wzięła jedną butelkę i odkręciła ją.
blee… Whisky… Powiedziała z obrzydzeniem i zakręciła butelkę, odstawiła ją na miejsce i wzięła następną.
Kolejnym trunkiem, okazała się wódka. Zabrała ją do swojego pokoju.
Ona sama nigdy nie przepadała za alkoholem, ale nie raz koledzy i koleżanki w szkole mówili jej, że wódka jest dobra na wszystko i że leczy wszystkie smutki. Kiedyś, Zosia mówiła im, że nie mają racji, ale teraz miała to gdzieś, chciała spróbować czegokolwiek co będzie jej w stanie pomuc uporać się ze stratą ukochanej osoby. Nie musiała się spieszyć, wiedziała że Wiktor szybko nie wróci, miała nadzieję że sierżant Zawadzka trochę go zatrzyma. Zosia podejrzewała że ją do niego ciągnie, ale nie martwiła się o to, jej ojciec to najporządniejszej człowiek na ziemi i nigdy w życiu nie poleciał by na inną, mając u boku kobietę którą kocha. Tak Było z mamą, i tak samo teraz jest z Anną.
Zamkęła drzwi od pokoju, i otworzyła Wódkę, powąchała… i odwróciła głowę z obrzydzeniem.
Zatkała sobie nos i wzięła dużego łyka.
Zakrztusiła się, ale to ją nie powstrzymało, powtórzyła tą czynność jeszcze kilka razy. Zaczęło kręcić jej się w głowie, ale nie czuła się źle, było jej w miarę dobrze, wreszcie poczuła to czego nie czuła już dawno, ulgę i lekkość. Teraz nie myślała o niczym złym… jej głowę zajmowały wszystkie miłe wspomnienia, zaczęła śmiać się sama do siebie.
***
Na komendzie Wiktor spotkał się z Moniką, jak zwykle na powitanie pocałował ją w policzek. Dla nich takie powitanie było czymś normalnym. Byli po prostu dobrymi przyjaciółmi i nie mieli z tym problemu. Monika zaprowadziła Wiktora do pustej sali, gdzie był tylko stół i dwa krzesła.
Macie coś nowego? Zapytał.
Na razie wiemy tylko tyle, że paczka była zaadresowana do ciebie, i przyniósł ją młody kurier, paczkę zaniósł do szatni i… tyle…
A wiemy kto go wpóścił do stacji?
Tak… Martyna, stała przed stacją, zbajerował ją i pozwoliła mu wejść.
Cholera… jakbym tam był to pewnie nic by się nie stało… zabrał bym tą przeklętą paczkę do domu… albo wsaził bym ją temu kurierowi w tyłek…
i wysadziła by ciebie i twój dom w powietrze. Monika spojrzała się na niego. Widziała ile musi go kosztować, ta rozmowa.
A rozmawialiście z tym facetem co przynósł paczkę?
Tak… ale nie chciał nam powiedzieć kto go wynajął… powiedział tylko że był to jakiś mężczyzna… siedzi u nas na dołku, może niedługo zacznie gadać.
To może ja z nim sobie porozmawiam. Banach wstał i podciągnął rękawy.
To nie jest dobry pomysł. Monika podeszła do niego i złapała go za rękę.
A jak się czuje Zosia?
Dzisiaj zabrałem ją ze szpitala… ma spotkania z psychologiem… sam nie wiem co mam o tym myśleć… Westchnął ciężko.
Wiktor… Wiem że sobie z tym poradzicie… jakbym tylko mogła coś da was zrobić… Nie dokończyła bo wikor wszedł jej w słowo.
Znajdź tego kto za tym wszystkim stoi.
Dobrze, zrobię co w mojej policyjnej mocy. Zapewniła go.

Zosia leżała nieprzytomna na podłodze w swoim pokoju, obok niej, leżała do połowy pusta butelka, nie była zakręcona, jej zawartość powoli spływała na podłogę.
Zosiu… wróciłem…! Banach wszedł do domu i poczół dziwny zapach alkoholu. Pomyślał, że musiało stać się coś złego, niezastanawiając się poszedł do pokoju córki.
Zośka! Co ci strzeliło do głowy…! Zobaczył jak Zosia leży bezwładnie na mokrej od alkoholu podłodze, podszedł do niej i sprawdził oddech. Oddychała ciężko i powoli. Podniósł ją i położył na łóżko, przykrył kocem i posprzątał rozlaną wódkę. Usiadł przy niej i pogłaskał ją po głowie.
Zosiu… co ci strzeliło do głowy… przecież ty nigdy nie piłaś alkoholu… nie w takich ilościach… Nie wiem co by było gdybym cię szybko nie znalazł…
Zosia otworzyła na chwilę oczy, spojrzała na ojca, był smutny i zawiedziony jej zachowaniem.
Tato ja… prze… prze… przepraszaaaaaam… Słowa przechodziły jej z ledwością przez gardło.
Nic nie mów… śpij… porozmawiamy rano…
***
W szpitalu, Anna przyszła do sali Artura, obudziła Lidkę i kazała jej jechać do domu, by odpocząć. Chowaniec nie wykonała polecenia, powiedziała że nie zostawi go dopóki się nie obudzi.
Lekarze postanowili że Artur jest już w dobrym stanie i można go rozintubować.
Na tę wiadomość, Lidka uśmiechnęła się, miała nadzieję że już niedługo się obudzi.
Nie wiem czy da radę się po tym pozbierać… Lidka spojrzała w stronę nieprzytomnego jeszcze Góry.
Myślę, że jak tylko ktoś przy nim będzie to na pewno będzie mu łatwiej, czeka go na prawdę ciężka rehabilitacja, by wrócić do pełnej sprawności. Anna popatrzyła na Lidkę, widziała w niej nie tylko oddanego pracownika, ale też kogoś więcej, dla Artura, kogoś kto na pewno będzie go wspierać.
Mogę do niego już iść?
A nie wolisz iść do domu i się przespać?
Jakbym chciała spać to bym się położyła na drugim łóżku… Lidka nie czekając dłużej na pozwolenie weszła do środka i usiadła na swoim miejscu przy łóżku.
Mam nadzieję że już niedługo się obudzisz… Powiedziała i pocałowała go w policzek. Widząc to, Anna uśmiechnęła się i postanowiła zawdzwonić do Wiktora.
Halo, Jak tam Zosia?
Śpi… odpowiedział krótko.
Była tak zmęczona?
Nie… była po prostu aż tak pijana…
Jak to pijana? Zdziwiła się Anna.
Musiałem jechać na policję, Monika miała dla mnie coś nowego w sprawie, zostawiłem Zosię samą… a kiedy wróciłem, ona była już pijana… wypiła pół lira wódki na raz…
Anna słuchała tego z przerażeniem.
Wiktor.. ja wiedziałam, Że zabieranie jej ze szpitala było złym pomysłem. Powiedziała z powagą w głosie.
Spokojnie, jutro obudzi się z mega kacem, to już nie wpadnie na tak głupi pomysł.
No… miejmy nadzieję że masz rację.

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 25

Zosiu… jak się czujesz kochanie? Wiktor podszedł do łóżka córki.

Zosiu… proszę cię… Pogłaskał ją po głowie, ale ta nie reagowała.

Zośka… nie możesz udawać że mnie tu nie ma…

Zostaw mnie!! Krzyknęła dziewczyna i schowała się pod kołdrę.

Wiktor… daj jej spokój. Do sali weszła Anna i położyła mu dłoń na ramieniu.

Anka.. ale ona tak nie może… nie je, nie pije… odtrąca wszystkich… nawet mnie…

Spokojnie, przejdzie jej… Musimy jej tylko dać trochę czasu… Anna wyprowadziła Wiktora na korytarz.

A jak Artur?

Bez zmian… jak się wybudzi, czeka go ciężka rehabilitacja… Westchneła.

Jest silny… da radę… A będzie mówić?

Tak… myślę że tak.

No to o tyle dobrze…

A co ze stacją? Spytała Anna podchodząc do automatu z kawą.

Dostaniemy budynek zastępczy… ale dopiero za tydzień, bo muszą wszystko przygotować, także na razie mamy tydzień wolnego. Wiktor uśmiechnął się do Ani, dając jej tym samym znak że chciałby by i ona sobie wzięła wolne w szpitalu.

O nie nie… Nie ma tak dobrze, ja nie wezmę wolnego, jestem tu potrzebna…

Ach… skąd wiedziałaś co chce powiedzieć… Speszył się Banach.

Bo już cię trochę znam i twoja mina mówi wszystko. Uśmiechnęła się.

Lidka przez pół dnia wahała się czy powinna przyjść do szpitala do Artura. Bardzo przeżyła jego wypadek i bała się że już go nigdy nie zobaczy. Wreszcie wezbrała się w sobie i poszła. Chwilę stała tak przed wejściem do jego sali i wptryała się w niego.
Wejdź tam… pewnie się ucieszy jak cię… usłyszy. Za Lidką stała Anna i Wiktor.

Nie wiem czy… czy powinnam… Kobiecie trzęsł się głos.

Lidka… ty nie wiesz? Lidka którą znamy już dawno by tam siedzała i go pilnowała. Powiedziała Anna i powoli otworzyła jej drzwi do sali.

No w sumie racja… nie wiem czego ja się obawiam… Głos jej się na chwilę załamał.
Może tego… że się nigdy nie obudzi… nigdy nic nie powie i… że nigdy nie będzie chodzić… Dodała i otarła łzę ściekającą z jej policzka.

Lidka! Nie wolno ci się zastanawiać nad takimi rzeczami… Pouczył ją Wiktor, próbując przy tym się uśmiechnąć.

Lidka weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi, chwilę jeszcze patrzyła się przez szybę na Anę i Wiktora.

Myślę że dzięki niej, Artur będzie miał siłę do walki…

Mmhm… Szkoda że ja tak nie mogę pomóc Zosi… Banach westchnął i spóściła głowę.

Porozmawiam z nią… może uda mi się coś zdziałać…

Dobrze kochanie…Wiktor pocałował ją w czoło i odszedł.

Zosia leżała nieruchomo, wsłuchiwała się w swój równomierny oddech i ciszę która panowała w jej sali. Zamknęła oczy, tylko tam mogła go jeszcze zobaczyć… tylko wtedy czuła się szczęśliwa… Nie mogła pogodzić się z tym co się stało, nie potrafiła znieść faktu, że Aleks już nigdy do niej nie przyjdzie, nigdy jej nie obejmie, nie powie jak bardzo ją kocha…
Poderwała się z łóżka i podeszła do okna. Uderzyła pięścią w szybę. Nie rozpadła się. Zaczęła nerwowo chodzić po pomieszczeniu, z jej oczu zaczęły płynąć łzy, niczym płynąca nurtem rzeka.
W swojej głowie słyszała tylko jego głos… mówił do niej, „Przyjdź do mnie”, „Już zawsze będziemy razem”… te słowa nie dawały jej spokoju… Złapała się za głowę i padła na kolana. W tym momencie do jej sali weszła Anna.

O Boże… Zosia… Podbiegła do niej, Zosia wyciągnęła rękę by ją zatrzymać. Anna stanęła, patrzyła się na nią z przerażeniem.

Zosiu… to ja… Ania… spokojnie… nie chcę zrobić ci krzywdy…

Odejdż…!!! Wykrzyczała dziewczyna i położyła się na ziemi, zakrywając głowę rękoma.

Anna wyszła z sali, poszła po leki uspokajające i zadzwoniła po Wiktora, który przyszedł tak szybko jak to możliwe.

Co się dzieje? Zapytał zdyszany, wchodząc do szpitala. Przy wejściu stała Anna, kończyła palić papierosa.

Anka! W twoim stanie nie możesz palić… jesteś w ciąży… zapomniałaś?!

Wiktor… jakbyś widział to samo co ja. To… też byś musiał zapalić… Spojrzała na niego, w jej oczach dało się zobaczyć przerażenie.

Coś z Zosią?

Tak… Musiałam jej podać leki uspokajające… trzymały ją trzy pielęgniarki… zachowywała się jak… jak nie ona… jak opętana…

O Boże… Moja biedna córeczka… wiedziałem że mocno przeżyje śmierć Aleksa ale że aż tak… Wiktor podrapał się po głowie i wziął od Anny papierosa. Zaciągnął się i wypuścił dym ku górze.

Chyba powinienem ją zabrać do domu…

Nie ma takiej opcji… Zareagowała od razu Anna.

Ale w domu będę miał ją cały czas na oku… a tutaj nie zawsze ktoś przy niej siedzi… Starał się wytłumaczyć jej Banach.
***
Co z nią teraz?

Nie wiem, doktor Reiter powiedziała że będzie spała jeszcze kilka godzin…

Dobrze, w takim razie nie musimy tu siedzieć… Zostawmy to tutaj, nie chce mi się co chwila do niej latać z lekami uspokajającymi…

No w sumie masz rację.

Po tych słowach dwie pielęgniarki opuściły salę Zosi, zostawiając na stoliku strzykawkę i leki.

Po jakimś czasie Zosia obudziła się, podniosła się powoli i rozejrzała, była sama. Gdy spała, spotkała się z Aleksem, przyżekła mu, że wkrótce do niego dołączy.
Wstała i podeszła do stolika. Spostrzegła leki, wzięła je do ręki, zastanawiała się jak może ich użyć. Wróciła do łóżka, nabiła jedną strzykawkę i wbiiła sobie w rękę, opróżniając ją całą. Lekko zakręciło jej się w głowie, ale na tym nie poprzestała. Zrobiła to ponownie… i ponownie… Za trzecim razem, jęknęła z bólu. Wyrwała igłę z ręki i rzuciła Strzykawkę na podłogę. Sama, z ledwością położyła się na łóżku i okryła niezdarnie kocem. Miała Nadzieję że to co zrobiła pozwoli się jej spotkać z ukochanym.

Anna podążała korytarzem, rozglądając się po salach. Stanęła przed dyżurką pielęgniarek i sporzała się na kobiety, które w spokoju Piły sobie kawę.

Jak tam Zosia Banach? Spytała a dwie pielęgniarki spojrzały się na siebie.

Śpi… Powiedziała jedna niepewnie.

Jeszcze? Przecież dawka leków nie była tak mocna by spała do tej pory… Anna zrobiła się jeszcze bardziej podejżliwa.

No śpi… Zostawiłyśmy u niej leki i do tej pory śpi… Powiedziała druga z kobiet.
Jakto zostawiłycie u niej leki! Oszalałyście?! Anka krzyknęła i pobiegła ile sił w nogach do Zosi.
Wbiegła do sali a za nią inni lekarze i pielęgniarki, wcześniej zaalarmowani.

Zosia… Zosia… Obudź się… Anna patrzyła się na nią, nie widziała niczego podejrzanego.

Pani doktor… mamy problem… Oznajmiła pielęgniarka i wskazała na leżącą na ziemi strzykawkę i połamaną igłę.

Jasna cholera… ile tego wzięła…?

Trzy ampułki są puste…

jak mogłam do tego dopuścić… Wiktor mnie zabije… Powiedziała po cichu i zaczęła badać nieprzytomną Zosię.

Nie oddycha…!! Krzyknęła i przystąpiła do reanimacji.

Po kilku próbach reanimacji, oddech wrócił, tętno było słabo wyczówalne ale jej życiu nie zagrażało już niebezpieczeństwo… najbliższe kilka godzin było teraz najważniejsze. Najważniejsze było teraz też to by o wszystkim dowiedział się wiktor.
Znowu zadzwoniła po niego i znowu przyszedł jak najszybciej mógł.
Anka… Co tym razem…

Wiktor… ja… ja… Przepraszam… Ania rozpłakała się.

Co się stało… Wiktor złapał ją za ramiona i przyciągnął do siebie.

Wiktor… Zo… Zosia… ja… ja nie… niedopilnowałam… pielęgniaaarek i… zostawiły u niej leki… w sali… Anka płakała coraz mocniej.

Powiedz, błagam… powiedz… że nic się jej nie stało…!

Reiter milczała, powstrzymując płacz.

Anka do cholery…!

Miała zapaść… Wykrztusiła szybko i wyrwała się Wiktorowi. Odwróciła się i złapała za brzuch.

Aniu… ja… przepraszam… nie powinienem tak impulsywnie reagować… Przytulił ją delikatnie i pocałował w ucho.

Nie Wiktor, to ja przepraszam… że nie upilnowałam Zosi… Mówiła z lekkim trudem, brzuch ją bolał, ale w ramionach Wiktora czuła ukojenie.

Kochanie… idź odpocznij a ja do niej zajrzę… Powiedział wypuszczając ją z objęć.

Dobrze… tylko nie siedź Za długo… na razie i tak się nie powinna obudzić… a potem… Anna spóściła wzrok.
A potem będę musiała umówić jej wizytę u psychologa…Dodała.

Po co…

Wiktor… znasz procedury… Rzuciła i poszła. Banach powoli wchodził do sali Zosi. Leżała na łóżku podłączona kolorowymi kabelkami do monitora.
Usiadł na krześle złapał ją delikatnie za rękę.
Zosiu kochanie… dlaczego to zrobiłaś… dlaczego chciałaś mnie zostawić… mnie, Anie… Gdybyś umarła… cały mój świat by się zawalił… Obudź się… Proszę… Obiecuję, że nie zostaniesz z tym sama… ze wszystkim sobie poradzimy… razem… tylko… tylko mnie nie zostawiaj…
Wiktor położył głowę na ramieniu córki, płacząc z bezradności powoli zasypiał.

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 24

Piotrek cały czas siedział u Martyny, Kubicka czuła się już znacznie lepiej i niedługo będzie mogła opuścić szpital.
Piotruś, a co powiedział Góra na to że nie ma cię dzisiaj na durzuże?
Nic… powiedziałem mu że jestem chory, bo pewnie inaczej by mi nie dał dnia wolnego, a ja muszę tu z tobą zostać i cię pilnować. Powiedział i pocałował ją w czoło.
Ale mnie nie trzeba pilnować… przecież nic nie zrobię z nogą i ręką w gipsie… Westchnęła.
No nie wiem… znając ciebie to… hmmm… Uśmiechnął się, gdy do sali węzła Anna.
No i jak tam się czujesz? Spytała Martynę, ale spojrzała się na siedzącego obok Piotrka.
Całkiem nieźle ale… no wiesz… wolałabym siedziieć w domu…
Nie da rady… w domu też ktośmusi się tobą zajmować, niestety w tym przypadku nie jesteś samowystarczalna. Zaśiała się Anna.
Piotrek… A ty nie jesteś przypadkiem chory… Góra coś wspominał…
No oczywiście że jestem… na Wieczną miłość Pani Doktor Anna spojrzała się na niego ciepło i wyszła z sali.
Piotruś… a Wiktor już znalazł tą paczkę?
Jaką paczkę? Zdziwił się.
No tą co… a bo ty nie wiesz.. jak byłam na ciebie wściekła to do stacji jakiś młody i przystojny kurier przyniósł paczkę da Wiktora…
Mam… młody i przystojny tak…?
Oj tam no… Przystojniejszy od ciebie nie jest na pewno Haha.
No ale nie wiem nic o żadnej paczce… Wiktor chyba też nic nie wie… Piotrek wzruszył ramionami.
W stacji, Wiktor przygotowywał się do dyżuru, dzisiaj jeździł z Lidką i Adamem.
Siedział w szatni i miał zadzwonić do Ani, gdy nagle na wyświetlaczu jego telefonu pojawiło się zdjęcie Martyny.
Tak, Martyna/
Doktorze bo… ja zapomniałam o czymś powiedzieć…
Co się stało? Jak ty si w ogóle czujesz?
Ja, dobrze, tylko Anna nie chce mnie wypuścić do domu.
No i bardzo dobrze. Wiktor uśmiechnął się.
Dzięki… wiedziałam że na Doktora zawsze mogę liczyć… Jak tam paczka? Pytała, myślała że Banach już ją znalazł.
Jaka paczka?
Ostatnio, kurier przyniósł jakąś paczkę… nie wiem czemu tu a nie do domu no ale nie miałam siły w to wnikać…
No ok, i gdzie ona jest? Zaciekawił się.
Nie wiem, chyba gdzieś w szatni…
Ok poszukam. Po tych słowach Banah rozłączył się i zaczął szukać tej tajemniczej przesyłki. Otwierał kolejne szafki aż wreszcie natknął się na niewielki brązowy karton, z jego imieniem i nazwiskiem.
Hmm… ciekawe co jest w środku…
Doktorze… dzwoniła do mnie Zosia… bo pan jak zwykle ma zajęte, powiedziała że wpadną razem z Aleksem za jakąś godzinę do stacji. Powiedziała Lidka zza jego pleców.
Jasne… Wiktor odchrząknął i podniósł wzrok. Z Zosią nie widział się już jakiś czas, zaniedbał ją, odkąd Anna jest w ciąży. Nie wiedział czy jego ukochana córeczka jest na niego zła… czy jednak go rozumie. Nie wiedział też, jak układa jej się z Aleksem, jedyne co wiedział to to co mówiła mu Martyna i Piotr, bo oni z nią rozmawiali.
Doktorze mamy wezwanie… Adam pojawił się znikąd.
Co tym razem?
Nie wiem, Ruda niewiele mówiła… Osikowa 16, Podobno jakie dziecko siedzi na drzewie i nie może zejść… tyle wiem.
To nie mogą wzwać straży… A nie ważne… jedziemy… Wiktor wzruszył ramionami i poszedł do karetki. Kiedy jechali do wezwania, w stacji pojawili się Zosia i Aleks. Weszli do środka ale nie zastali nikogo.
Widzisz… tak jest zawsze… po prostu zawsze… jak tylko chce się z nim spotkać to po pierwsze nie odbiera a po drugie… nawet nie raczy tu czekać… Powiedziała zawiedziona Zosia.
Ale kochanie, twój tata jest lekarzem… pewnie pojechał do jakiegoś wezwania… Tłumaczył jej Aleks.
Jaaasne… nie tłumacz go… Zawsze wszystko w jego życiu było ważniejsze niż ja… wiesz… teraz Ania jest w ciąży… i to ona jest najważniejsza…
Och, ktoś tu jest zazdrosny… Objął ją i pocałował.
Pamiętaj że jesteś jedyną i najważniejszą kobietą w moim życiu, i nigdy przenigdy się to nie zmieni.
Taka… pamiętam…
A co to za przytulanki w stacji… Stanął obok nich Góra
Dzień doktorze… Przepraszam… myślałam że jest Tata…
No nie… nie ma, pojechał na wezwanie. Oznajmił.
Chodźmy do domu Zosiu, przyjdziemy późnej… Zaproponoał Aleks.
W porządku. Westchnęła ciężko i skierowała sę w stronę wyjścia.
Zośka, czekaj… Zatrzymał ją Artur i podał jej brązowe pudełko.
To jakaś przesyłk dla Wiktora, jest tak roztrzepany że zapomniał jej zabrać do domu…
A co jest w środku… Zaciekawiła się Zosia i potrząsnęła paczką.
Wstrząs był tak mocny, że boma która była w środku, zaczęła się uaktywniać.
To chyba jakiś zegarek… Powiedziała, przykładając paczkę do ucha.
No… może nie będzie się spóźniać wreszcie do pracy… Zażartował Artur.
No teraz będąmieć dziecko więc i tak będzie mało spał. Podchwycił Aleks.
Dobrze… Zabierzemy tą paczkę do domu, może to będzie jakiś pretekst by nas wreszcie odwiedził. Westchnęła i spojrzała się na paczkę, tóra tykał coraz szybciej i coraz głośniej.
Dobra dzieciaki… ja idę sprawdzić czy Strzelecki umył karetki a wy… do domu. Góra powoli wychodził ze stacji
Doktorze… coś z tym budzikiem jest nie tak… zosia podała mu paczkę. Artur patrzył się na niąprzez chwilę.
O cholera… To bo… bo… Boooomba…!!!! Krzyknął… ale było już za późno… Wybuch był tak duży, że po stacji został sam gruz, Trzy nieprzytomne ciała Zosi, Aleksa i Artura, leżały porozrzucane w promieniu kilku mtrów od miejsca wybuchu.
***
Wiktor, Adam i Lidka wracali z wezwana, okazało się, że zostali wezwani do ściągnięcia z drzewa… Kota imieniem Tosiek.
Ja nie wiem co ludzie mają w głowie… Oburzył się Adam.
Adaś spokojnie, możesz się przynajmniej szczycić tym, że nie tylko umiesz ratować ludzi ale też zwierzęta. Zaśmiałasię Lidka.
Nie dzięki, to ja już wolę zostaćpiekarzem… niż ratownikiem zwierząt…
To muszę poddać Basi pomysł żeby kupiła wam kota.
Lidka… Po moim trupie…
Dzieciaki… możecie przestać… Adam patrzył byś na drogę…Wiktor czuł jakiś dziwny niepokój.
Doktorze, wszystko w porządku? Spytała się zatroskana Lidka.
Nie wiem… Powiedział. I spojrzał przed siebie.
Skąd ten dym… Zdziwił się Wiktor.
Nie… nie wiem… Adam zatrzymał karetkę i wszyscy biegiem wysiedli.
Nie możecie tam iść… Na ich drodze stanęło dwóch policjantów.
Ale… co się stało… my tu pracujemy…
To już czas przeszły doktorze, wasza stacja… już nie istnieje… Policjant spojrzał się na niego z przejęciem w głosie.
Jakto nie istnieje… Wtrąciła się Lidka.
Z zeznań młodej dziewczyny wynika że nastąpił wybuch bomby, która miała być dla nijakiego Wiktora Banacha… jej ojca.
Co do cholery! Zosia… Zosia tu jest… Przepuść mnie człowieku…! Wiktor zaczął przepychać się przez funkcjonariuszy.
Co tu się dzieje… Co wy robicie… przepuście go…! Krzyknęła Zawadzka, kiedy dojrzała że Wiktor chce się dostać na miejsce wypadku.
Na pewno pani sierżant?
Czy ja mówię niejasno? Monika podeszła do Wiktora i złapała go za ramię.
Wiktor… To był zaplanowany wypadek… z zeznań Martyny wynika że ta paczka tu już jakiś czas leżała…
Wiem… co z Zosią? Co ona tu robiła?
Banach mówił trzęsącym się głosem.
Wiktor… to była paczka da ciebie… ktoś chciał cię zabić… rozumiesz…
Monika, nie obchodzi mnie to! Gdzie Zosia…
Chodź, zaprowadzę cię do niej… Westchnęła i zabrała go do Zosi.
Monika! Stój!… co to… co do cholery… Kto…
Zatrzymał ją i stanął niedaleko czarnego worka na zwłoki, który właśnie został zapięty przez ratowników.
Wiktor… Ja… nie wiem jak ci to…
Monika mów… czy w stacji oprócz Zosi był ktoś je… Wiktor Urwał, bo zdał sobie sprawę że Zosia miała przyjechać z Aleksem.
Czy to Aleks? Zapytał trzęsącym głosem.
T…tak… Przykro mi… Zosia jeszcze nie wie… Był jeszcze Artur…
Co z Górą?
Jest nieprzytomny… ma popalone kończyny i gardło… Chyba to on trzymał bombę.
Jak to się stało że Atrur żyje a… Aleks… nie…
Aleks leciał i uderzył głową o beton… nie było dla niego szans.
Wiktor podszedł do Zosi, która siedziała oszołomiona w karetce.
Zosiu, kochanie… Objął ją ramieniem i mocno przytulił.
T… Tato… to było… takie straszne… Tak się bałam…
Wiem kochanie… Dobrze że nic ci nie jest… Nieprzeżyłbym tego.
A co z Aleksem i Doktorem Górą?
Zosiu… Wiktor spojrzał się na nią ze smutkiem w oczach.
Tato Proszę… powiedz mi nawet najgorszą prawdę…
Artur jest w ciężkim stanie, zabierają go do szpitala… A… Aleks… on… Zosiu… Wiem jak bardzo go kochałaś… ale… Aleks nie żyje… Z oczu Wiktora po tych słowach popłynęły łzy.
Tato… to… to nie możliwe… Zosia przytuliła się do Wiktora i zaczęła płakać.
Podamy córce leki na uspokojenie i zabierzemy ją do szpitala. Oznajmił ratownik medyczny stojący za plecami Banacha.
D… Dobrze… Proszę w szpitalu, oddaćją opiekę doktor Reiter…
Wiktor zostawił Zosię i podszedł do Lidki i Adama.
Co się tam stało? Zapytał Adam.
Aleks… nie żyje…
A zosia? Lidka wzdrygnęła się.
Zosia jest w szoku ale… wyjdzi z tego… Westchnął ciężko.
Był tam ktoś jeszcze… Zaczął mówić patrząc to na Lidkę to na Adama.
Kto? Zapytali zgodzie.
A… Artur…
Co!! Wrzasnęła Lidka i już chciała tam biec.
Lidka, nie możesz tam iść… zabierają go do szpitala…
W… W jakim jest stanie?
Lidka… nie będę cię oszukiwać … jest w ciężkim stanie… Nie wiadomo czy przeżyje drogę do szpitala…
Lidka słysząc to zemdlała na rękach Wiktora…,

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 23

Wiktor Banach przyszedł do pracy z samego rana, ciężko mu było wytrzymać z humorami ciążowymi Anny, uciekał w pracę jak tylko mógł.
Wszedł do stacji, nie było tam nikogo. Usiadł na kanapie, załoźył nogę na nogę i zamknął oczy.
Jego spokój nie trwał jednak wiecznie,Anna nie dawała o sobie zapomnieć, o sobie ani o ciąży.
Ha… halo? Zaspany odebrał telefon.
Wiktor? Pamiętasz że dziś mamy iść do szkoły rodzenia?
Anka… jakiej szkoły rodzenia… przecież to dopiero początek, a ja…
No tak, a ty masz już jedno dziecko i uważasz że nie musisz iść tam ze mną? Reiter oburzyła się.
Anka, to nie tak… po prostu muszę dzisiaj zostać dłużej w pracy…
Jasne… Ok, pójdzie tam ze mną… Marcin, może on zachowa się jak facet. Po tych słowach Anna rozłączyła się a Wiktor tkwił tak jeszcze chwile bez ruchu z telefonem przy uchu.
Coś się stało Doktorze? Do pomieszczenia wszedł Marcin, który właśnie skończył dyżur z Piotrem w zastępstwie za Martynę.
Czy ty jesteś tego świadomy że dziś idziesz do szkoły rodzenia?
Że… gdzie idę…??
No… do szkoły rodzenia…
Ale doktorze… z całym szacunkiem ale… ja w ciąży nie jestem. Rzucił zdezorientowany.
No ale Anna jest.
A…Anna… ale to nie jest moje… urwał.
No przecież wiem do cholery… dziecko jest moje ale dzisiaj padło na ciebie… bo ja muszę dłużej zostać w pracy… więc żeby mnie zdenerwować Anka wybrała ciebie jako swojego asystenta… także… lepiej nic nie spieprz bo…
tak jest doktorze! Marcin nie krył zdziwienia, lubił Annę ale nie wyobrażał sobie ich razem w szkole rodzenia. Zabrał swoje rzeczy i skierował się do wyjścia.

Podjechał po Annę o umówionej godzinie.
dzięki że się zgodziłeś… westchnęła, wchodząc do samochodu.
Nie ma problemu… ale Wiktor nie był chyba zbyt zadowolony…
Nie nasz problem… trzeba było wyjść szybciej z pracy…
No tak. Marcin, nie zadawał już żadnych pytań, jechał powoli i ostrożnie.
Dzień dobry. Chciałam się zapisać do szkoły… Powiedziała Anka, podchodząc do lady za którą siedziała gruba niska brunetka.
A to pani w ciąży? Kobieta spojrzała się na Annę podejrzliwie.
No… tak… 4 miesiąc…
Mmhm… wypełnij papiery złociutki i pomyślimy… kobieta podała jej dokumenty. Anna wzięła je i usiadła na kanapie w poczekalni obok Marcina.
Proszę… Oddała wypełnione dokumenty, kobieta zaczęła je przeglądać, sprawiała wrażenie jakby w ogóle jej to nie obchodziło.
Anna Reiter tak?
Tak…
A ten tu to jak rozumiem… pani mąż i ojciec dziecka… Kobieta spojrzała na Marcina.
Nie… nie mąż… i nie ojciec… wykrztusiła Anka.
A… czyli przyszła niańka… rozumiem… nie wnikam. Tym korytarzem w prawo i potem w lewo, sala numer 3D, tam zaraz powinny rozpocząć się zajęcia, na razie będziecie obserwować a na następnych weźmiecie udział.
Anna i Marcin oddalili się we wskazanym kierunku.
No to nieźle mnie Wiktor urządził… mogłaś przynajmniej skłamać że jestem ojcem… niańka to pogwałcenie mojej osobowości… Zażartował lekko zbulwersowany.
Oj nie przejmuj się, ta baba ma takie humory jakby sama była w ciąży… chociaż sądząc po tym bebechu to pewnie jakiś 14 miesiąc… Zaśmiała się Anna.
Widzę że humorek ci się wyostrzył w tej ciąży…
A co… przedtem nie byłam taka zabawna?
Nie No… jasne że byłaś. Ostrożnie przytaknął i oboje weszli do sali.
Sala przypominała szkolną salę gimnastyczną, usiedli na krzesłach pod ścianą i patrzyli jak rozpoczynają się zajęcia. Kobiety w różnych miesiącach ciąży, przychodziły ze swoimi partnerami, brali matę, rozkładali i siadali, przygotowując się do zajęć.
Annie rzuciła się w oczy samotna kobieta która siedziała sama pod ścianą na macie. Wstała i podeszła do niej.
Przepraszam… pani jest tu sama?
Tak… odpowiedziała kobieta spoglądając na Annę.
Który to miesiąc?
Ósmy… już niedługo przyjdzie na świat mój mały książę… mam nadzieje że nie będzie taki jak jego ojciec.
To znaczy jaki?
Nijaki… jego ojciec zostawił mnie jak tylko powiedziałam mu o ciąży… Kobieta spóściła głowę.
Rozumiem… bardzo mi przykro…
A u pani to pewnie jakiś 4 miesiąc?
Zgadza się. Ma pani z kim ćwiczyć? Spytała Anka.
Ni… nie…
Marcin! Chodź tu!
Co się stało Aniu? Podszedł do kobiet.
Ze mną dzisiaj ćwiczyć nie będziesz ale z tą panią możesz.
Ale… Anka…
Zrób coś dobrego albo powiem Górze żebyś nie widział premii do końca roku. Zaśmiała się.
Ach te kobiece hormony ciążowe… Wiktor… zapłacisz mi za to… dodał pod nosem, siadając obok ciężarnej kobiety.
Anna wróciła na swoje miejsce śmiejąc się pod nosem.
Ćwiczenia trwały w najlepsze, Marcin przestał marudzić i nawet zaprzyjaźnił skę ze swoją ciążową partnerką.
W pewnym momencie podczas wykonywania ćwiczenia, poczuł coś mokrego na swoich spodniach.
Co jest… Rzucił nie wiele myśląc.
Ja… to… chyba… aaaaaaaaaa!!!!! Krzyk kobiety był tak głośny że oczy wszystkich w sali zwróciły się ku niej.
Anka pogotowie… sprzęt… wody jej odeszły…!!!
Anna poderwała się z krzesła i nie wiele myśląc zadzwoniła do Góry który akurat miał dyżur.
Artur, karetka szybko… szkoła rodzenia… rodzi kobieta… nie mamy tu żadnego sprzętu…
Anna? Ale co? Czekaj… o czym ty mówisz…
Reiter rozłączyła się i podbiegła do Marcina który nieudolnie uspokajał kobietę.
Spokojnie, jestem lekarzem, zaraz przyjedzie karetka… wszystko będzie dobrze… proszę mi zaufać. Mówiła do kobiety.
Marcin, wyprowadź wszystkich z sali, przynieś mi apteczkę, ciepłą wodę i ręczniki… karetka może nie zdążyć…
Jak poleciła, tak zrobił.

21 ES wiem że mieliście już zjechać ale przyjmijcie jeszcze jedno wezwanie.
Serio Artur… myślałem że jeszcze zdążę do Anny na szkołe rodzenia… Oznajmił koledze Wiktor.
No to zdążysz bo dzwoniła Anna i… chyba rodzi… znaczy nie wiem kto… ale rodzi… wydukał Góra.
Co! Anka rodzi! Szybko! Jedziemy! Adam… gaz… !
Doktorze… ale po co karetka do szkoły rodzenia? Zdziwiła się Lidka.
Nie wiem… ale jedziemy bo to może być Anka… ja wiedziałem że puszczając ją z Potockim… że nie wyjdzie z tego nic dobrego…
O to musieli się w tam nieźle z niego śmiać… niania jeszcze przed porodem. Powiedział Adam i zaśmiał się.
Adam… to nie jest śmieszne… Wiktor spojrzał się na niego groźnie.
Doktorze ale Anna jest dopiero w czwartym miesiącu, za wcześnie na jej poród… Uspokajała go bezskutecznie Lidka.
Po 15 minutach dotarli na miejsce. Wiktor wbiegł do środka i jego oczom ukazał się Marcin z zawiniątkiem na rękach.
No… Potocki… widzę że spisałeś się na medal.
Nie ja… Anna odwaliła tu najwięcej roboty.
No wiadomo… moja Ania wie jak rodzić dzieci. Uśmiechnął się i wziął dziecko od Marcina.
No mały Banachu… oczy to masz po mamie…
Anna podeszła do Wiktora.
a skąd wiesz że po mamie? Spytała.
No jak to skąd… przecież codziennie się patrzę w te twoje piękne oczy.
Pochylił się i ucałował dziecko w czoło.
Ale… Wiktor….
Nic nie mów Aniu. W ogóle… dlaczego ty nie leżysz… przecież po porodzie powinnaś leżeć.
Ale poród nie był tak męczący, szybko poszło…
No tak, w sumie moja krew, więc co się dziwić.
Twoja? Zdziwiła się Anna.
Marcin… nie powiedziałeś mu? Spojrzała na kolegę.
No jakoś nie było okazji…
O czym? Anka czy to jest… czy ty? Czy on?
Nie nie… Wiktor… spokojnie…to nie jest ani dziecko Marcina ani tym bardziej moje…
ja… jakto?
No… normalnie… przecież nie będę rodzić w czwartym miesiącu…
Wiktor odetchnął…
To czyje jest to dziecko?
Moje.
Banach odwrócił się, zobaczył kobietę na wózku, który prowadził Adam.
Ach tak… prze… przepraszam za przywłaszczenie… ee… tzn…
Oddał kobiecie dziecko i zaczerwienił się ze wstydu.
Nic się nie stało.
Marcin… mogłeś mi powiedzieć…
Ale po co… doktor się tak wczół w rolę ojca… ze aż żal było to psuć…
Potocki… już nigdy… nie pójdziesz do szkoły rodzenia… nigdy… bo kobiety na twój widok rodzą… Oznajmił Wiktor z lekkim uśmiechem i objął Annę.
A już mi się to spodobało… Marcin odwzajemnił uśmiech.
Spokojnie, za tydzień Wiktor znowu weźmie sobie dyżur i wynajmie ciebie…
O nie… następnym razem idzie z tobą Góra…

Categories
recenzje rodzaju wszelkiego

13 Minut, czyli jak i czy dla przyjaźni można zniszczyć życie sobie i innym…?

Każdy chce czuć się lepszy od innych. Co jesteśmy w stanie zrobić, żeby to osiągnąć?
Czy ktoś z was kiedykolwiek się zastanawiał do czego może posunąć się zazdrosna przyjaciółka? W jaki sposób jedna osoba może wywrócić całe wasze życie do góry nogami?
Ja się nie zastanawiałam, aż do chwili gdy sięgnęłam po książkę Sary Pinborough: 13 Minut.
Jak to ktoś gdzieś określił… a no tak… „thriller o nastoletnich sukach”- trafione w punkt.

Opowieść o młodej dziewczynie, która była tak zepsuta, tak nienawistna… i która była taką suką, że postanowiła zniszczyć życie wszystkim tym, którzy się od niej odwrócą. Nie interesowały ją przypadkowe ofiary jej tragicznego w skutkach planu, chciała by każdy kto się z nią nie zgadzał… poniósł swoją własną karę… Czy jej się to udało? Sprawdźcie sami.

Książka jest pełna nagłych zwrotów akcji, rzucanie podejrzeń kto stoi za wszystkim co złe, nic nam nie daje, bo wszystko i tak układa i rozwiązuje się inaczej niż myślimy.

Ogólny zarys książki skupia się na jednym wydarzeniu: Szesnastoletnia Tasha, zostaje wyłowiona z rzeki… jest martwa przez 13 minut… potem towarzyszy jej amnezja, a wszyscy starają się rozwiązać sprawę i dowiedzieć się jak to się stało, że królowa szkoły, mająca przyjaciół i uwielbiana przez wszystkich dziewczyna, została wrzucona do rzeki.
Czy to był wypadek? A może ktoś specjalnie chciał się jej pozbyć? Samobójstwo? A może to część szatańskiego planu, który ma wszystkim pokazać kto tu rządzi?
Tak jak wspomniałam, rzucanie swoich domysłów na zakończenie tej sprawy, nic nikomu nie da, tutaj trzeba to po prostu przeżyć i przeczytać.

„13 minut” porusza najtrudniejszy temat, jeśli chodzi o popularność w szkole i poza nią.
Dojrzewanie to czas smakowania życia , poszukiwanie swojego "ja" i tworzenie samego siebie. To świat pełen podskórnych emocji, zdrad, zranień i strachu. Okres, w którym łatwo się pogubić. Przestaje się już być dzieckiem, ale brakuje jeszcze do bycia dorosłym.

Co mi się nie podobało? Tak. Była jedna rzecz… niestety.
Było to zakończenie… zbyt szybkie, zbyt płytkie… no po tym wszystkim to liczyłam na coś więcej… Nie lubię, gdy coś dobrego szybko kończy, i gdy nie wiadomo co się stało dalej z najlepszymi postaciami… no ale cóż… nie można mięć wszystkiego.

W każdym razie, książkę wam polecam 🙂

Categories
Fanfiction na sygnale

Rozdział 22

W stacji dyżur nocny jak prawie zawsze przypadł na Martynę i Piotrka, doktor Góra był w tej sprawie nieustępliwy i zawsze ich umieszczał w grafiku. Może dlatego że zdawał sobie sprawę z tego, że w stacji dziecka sobie nie zrobią, a to by dopiero namieszali w zespole, już wystarczy że Banach będzie niedługo zmieniał pieluchy.
Ani Piotr ani Martyna nie mieli nic do gadania, ostatnia noc w domu… nie pamiętali kiedy była, premii za nocne dyżury też jakoś dawno nie widzieli, no ale cóż, Góra ich pan a z panem się nie dyskutuje bo jeszcze w dzień dostaną dodatkowy dyżur.
– Nad czym tak myślisz Martynka? Piotr spojrzał się na ukochaną, która siedziała na kanapie z kubkiem kawy.
– Nad naszym życiem, jak tak dalej będziemy pracować to nie starczy nam czasu na… Urwała i popatrzyła do kubka.
– Na co?
– Na… no wiesz…
– No… jakbym wiedział to bym nie pytał… Oburzył się już dość zmęczony Piotrek.
– No wiesz… na takie małe… różowe…
– Chcesz małe i różowe? Da się zrobić.
– Serio? Zdziwiła się Kubicka.
– No pewnie, zaraz po dyżurze przejadę się do zoologicznego i… Nie zdążył dopowiedzieć, Martyna wściekła wybiegła ze stacji, strącając tym samym kubek, który się rozbił a jego zawartość znalazła się na podłodze.
– No to Góra mnie zabije… Pomyślał i zabrał się za sprzątanie.
– Strzelecki! Czy ty chociaż raz możesz niczego nie zepsuć! Rozwścieczony Artur, stał nad nim z założonymi rękami.
– Ale to nie ja…
– No nie ty… ale pewnie przez ciebie… Myślałem że drzwi z zawiasów wylecą jak Kubicka wychodziła. Ach czy wy zawsze musicie się kłócić w pracy…
– Nie doktorze… Odpowiedział zrezygnowany Piotr, wycierając podłogę.
Martyna stała przed stacją, miała już dość Piotrka, który od jakiegoś czasu zachowywał się beznadziejnie, ze wszystkiego sobie żartował i nic nie można było mu powiedzieć na poważnie.
Pomijając to, nadal go kochała, i chciała mieć z nim dzieci, ale on nie wykazywał żadnego zainteresowania tym tematem. Seks był i jest w ich związku cudowny ale Piotrek jakoś specjalnie się nie starał i nie pilnował terminów w jakich mogło dojść do zapłodnienia swojej partnerki.
– A może on nie chce mieć ze mną dzieci? Zadała sobie pytanie Martyna, spojrzawszy się w niebo.
– Może dzieci nie ale… mam za to przesyłkę dla doktora Banacha.
– Co? Kubicka oprzytomniała, i spojrzała na stojącego przed nią mężczyznę.
– Co? Powtórzyła, a mężczyzna uśmiechnął się do niej.
– Mam paczkę dla doktora Wiktora Banacha. Odpowiedział.
– A… to proszę ją zawieźć do domu…
– Nie mogę… dostałem właśnie ten adres tu i muszę trzymać się procedur.
– Dobrze, niech pan wejdzie i położy ją gdziekolwiek.
Otworzyła drzwi a kurier wszedł do środka rozglądając się uważnie.
Od razu skierował się do szatni i schował paczkę w jednej z szafek.
– W porządku, dziękuje pani… pani…
– Martyna…
– Dziękuje Martyna, piękne imię . Pożegnał się z nią Całując ją w rękę.
– Kubicka skończyłaś już się dąsać? Wezwanie mamy. Artur ominął ją i poszedł do karetki a za nim poszedł Piotr, który spojrzał się na ukochaną ze smutną miną.
– Tak już idę… Dołączyła do zespołu.
– A co tym razem? Spytała.
– Samobójca. Odpowiedział Piotr.
– Doktorze… co tym razem. Zignorowała go i zapytała raz jeszcze.
– Świetnie… nadąsał się Strzelecki i odpalił Karetkę.
– Samobójca, stoi na dachu jakiegoś bloku i grozi że się zabije. Policja już prowadzi negocjacje ale uznali że…
– Że może im się nie udać i będziemy potrzebni… standard. Wtrąciła się w słowo Góry.
Gdy przyjechali na miejsce zobaczyli dwa radiowozy policji i mężczyznę, który chyba był negocjatorem, chyba, bo od 45 minut nie udało mu się dotrzeć żadnymi słowami do chłopaka stojącego na dachu.
– Jak sytuacja? Spytał Artur podbiegając do stojącej niedaleko Sierżant Zawadzkiej.
– Cześć. No jak widać, na razie jedyne co się udało to zyskać trochę czasu i wymyślić jakiś plan by go stamtąd ściągnąć…
– i co wymyśliliście? Spytała Martyna.
– Jeszcze nic… nie daje się do siebie zbliżyć, jeden z naszych chciał wejść na dach ale chłopak już prawie skoczył…
– Ja z nim pogadam. Powiedziała Martyna i pobiegła do budynku.
– Stój! Jak to ty… ty tu jesteś od ratowania jego życia a my od…
– No to właśnie to życie idę mu ratować. Wiktor jak by tu był, pewnie zrobił by to samo. Kubicka nie zważając na odpowiedź policjantki która tylko uśmiechnęła się na wspomnienie o Wiktorze, pobiegła dalej.
– To jest zbyt niebezpieczne! To ja tam powinienem być! Oburzył się Piotrek.
– No to czemu jej nie powstrzymałeś? Spytała Monika.
– Bo… bo by mnie nie posłuchała.
– Ach te kłótnie przedmałżeńskie, spokojnie z niej jest twarda babka, na pewno sobie poradzi. Zaśmiała się.
– Kubicka przestań zgrywać bohaterkę, natychmiast wracaj! Wolał ją Góra przez krótkofalówkę, ale ta niereagowania.
Martyna cicho wbiegła po schodach i otworzyła drzwi prowadzące na dach.
Miała nadzieje że nie przestraszy chłopaka i nie doprowadzi do tragedii.
Otworzyła drzwi i znalazła się u celu. Młody chłopak stał kilka metrów od niej, przestraszony i cały zlany potem.
– Odsuń się bo skocze! Krzyknął i podszedł bliżej krawędzi.
– Nie. Poczekaj. Ja chce tylko…
– Chcesz mnie namówić bym tego nie robił?!
– Nie. Chce Zrozumieć, poznać powód dla którego tak młody mężczyzna chce odebrać sobie życie.
– Zostawiła mnie, rozumiesz! Powiedziała że nie chce mieć ze mną dzieci! Że nie nadaje się na ojca! Że jestem wariatem…
– Spokojnie… to że skoczysz nie rozwiąże tego problemu… Jak się nazywasz?
– M… Maks. Wyjąkał chłopak.
– Maks, posłuchaj mnie, zejdziemy stąd a ja postaram ci się jakoś pomóc…
– Kubicka, nie marnuj czasu, zejdź natychmiast! Z komunikatora dało się słyszeć wściekły głos Góry.
– Doktorze, nie teraz… Odpowiedziała ale nie wyłączyła nadawania.
– Jak ty chcesz mi niby pomóc… Maks był już coraz bliżej ostatecznego kroku, Martyna powoli zbliżała się do niego.
– Mój partner… też nie chce mieć ze mną dzieci… powiedziała a z jej oczu popłynęły łzy.
– Co ona gada… jak to nie chce… Piotrek słysząc to wyznanie, wzdrygnął się.
– Piotr cicho… może to jest właśnie sposób by go uratować.
– Uciszyła go Monika i zabrała mu krótkofalówkę.
– Ale… słyszeliście co ona powiedziała… jak to nie chce mieć z nią dzieci…
– Strzelecki zamilcz… Tym razem uciszył go Artur.
Martyna stanęła obok chłopaka, patrzyli się na siebie, sama nie wiedziała czy te łzy to jej gra aktorska czy na prawdę boli ją to co powiedziała, to teraz nie było ważne, była tu w konkretnym celu, by uratować komuś życie, i to miała zamiar zrobić.
Piotr postanowił dołączyć do ukochanej i niezauważony pobiegł za nią na dach. Nikt go nie zauważył bo oczy wszystkich były skierowane teraz na to co dzieje się na górze.
– Dlaczego on nie chce? Zapytał Maks, chwytając Martynę za ramie.
– Bo jest niepoważny… myśli że życie to jeden wielki żart i wieczna zabawa… a to co ja mówię… nie dokończyła, Maks objął ją i ścisnął mocno.
Piotra od nich dzieliły już tylko drzwi, czekał i nasłuchiwał jak rozwija się sytuacja.
– Wiesz co, mam na to wszystko świetne rozwiązanie. Powiedział Maks, nadal trzymający Martynę w swoich objęciach.
– Jakie? Spytała.
– Skończymy z tym razem! Skoro oboje jesteśmy zranieni, to razem to zrobimy. Po tych słowach puścił Martynę i pchnął ją z całej siły w przepaść. Ta nie mogąc złapać równowagi zaczęła spadać.
– Nieeeeeeee!!!! Piotr wyskoczył zza drzwi i chciał to jeszcze zatrzymać, ale nie zdążył. Na dachu został tylko on… i Maks.
– Doktorze, Martyna!!!! Tyle zdołał powiedzieć zanim dopadł chłopaka, chwycił go za ubranie i zaczął szarpać.
– Dlaczego to zrobiłeś! Dlaczego!
– Ale co Martyna! Co się tam u was dzieje Strzelecki!
W tym samym momencie na górze pojawiła się policja.
– Co z Martyną?! Pytał zdenerwowany Piotr.
– Ty się mnie pytasz? Strzelecki nie błaznuj!
– Doktorze ale on ją wypchnął!
Policja sprowadziła chłopaka na dół, Piotr jeszcze chwile stał i szukał ukochanej.
– Pomyśl! Jeśli u nas na dole jej nie ma to…
– To jest na jakimś balkonie! Piotr doznał olśnienia, i zaczął rozglądać się po balkonach.
Zauważył leżącą Martynę na jednym z nich. Postanowił nie czekać ani chwili dłużej, zaczął ostrożnie ale szybko schodzić.
– A nie lepiej mu było jechać windą… skomentował to stojący na dole policjant.
– Myśli że jest jakimś pieprzonym Tarzanem albo spidermanem i zaraz będę miał dwójkę poszkodowanych. Góra wziął sprzęt i ruszył w kierunku drzwi, uprzednio upewniając się które to piętro.
Stał przed mieszkaniem, dzwonił… jednak nikt nie otwierał. Pociągnął za klamkę, było otwarte.
– Halo! Artur Góra pogotowie! Ja tu na balkon!
Powoli wchodził w głąb mieszkania.
– Doktorze szybciej! Usłyszał głos Piotra.
– Coś się doktor nie spieszył… stwierdził.
– Bo w tej pracy się nie biega, tak damo jak nie schodzi się po balkonach!
– Dobrze doktorze, wyciągnie pan konsekwencje później. Martyna jest na własnym oddechu, nieprzytomna, kręgosłup cały, tylko ta rana na głowie mnie nie pokoi.
– Odejdź Strzelecki, Artur odsunął kolegę i sam zaczął badanie.
– I co?
– I nico, wstrząs mózgu, złamana noga i ręka ale wyjdzie z tego. No to teraz rycerzu po deskę i do karetki… tylko tym razem po schodach.

W szpitalu, Martyna odzyskała przytomność, noga i ręka zostały włożone w gips i nic jej życiu już nie zagrażało.
Doktor Reiter opowiedziała jej o dzielnych wyczynach Piotrka, więc ona sama już nie mogła się doczekać, aż go zobaczy.
– Jak się czujesz? Zapytał Piotr wchodząc do sali z bukietem kwiatów. Usiadł obok na łóżku i pocałował ukochaną.
– Dziękuje za uratowanie życia. Powiedziała i odwzajemniła pocałunek.
– Wiesz że wszystko słyszałem… to co mówiłaś o o mnie i… Zawahał się.
– To nic, Piotruś, sama nie wiem czy mówiłam tak tylko pod sytuacje czy na prawdę…
– Ja wiem że nie jestem idealny ale… ale ja się zmienię, obiecuję, tylko już nie rozmawiaj z samobójcami.
– Nie musisz się zmieniać. Może to ja po prostu chciałam mieć dziecko w złym czasie…
– No teraz ten czas też nie jest odpowiedni.
Spojrzeli się na siebie i oboje wybuchnęli śmiechem.
– Strzelecki, ciszej, to jest szpital a nie wybieg dla małp w ZOO… W drzwiach sali stanął Góra z Marcinem.
– Doktorze…? Piotrek spojrzał na nich pytająco.
– No co, teraz jak Kubicka jest niedysponowana to nocne dyżury za nią przejmuje Potocki, i ruchy bo wezwanie mamy. A ta biedna Martyna, wreszcie sobie od ciebie odpocznie.
Martyna roześmiała się cicho.
– Świetnie… o niczym innym nie marzyłem… Westchnął, wstał i wyszedł z sali. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że noc była jeszcze długa.

EltenLink