Wiktor Banach przyszedł do pracy z samego rana, ciężko mu było wytrzymać z humorami ciążowymi Anny, uciekał w pracę jak tylko mógł.
Wszedł do stacji, nie było tam nikogo. Usiadł na kanapie, załoźył nogę na nogę i zamknął oczy.
Jego spokój nie trwał jednak wiecznie,Anna nie dawała o sobie zapomnieć, o sobie ani o ciąży.
Ha… halo? Zaspany odebrał telefon.
Wiktor? Pamiętasz że dziś mamy iść do szkoły rodzenia?
Anka… jakiej szkoły rodzenia… przecież to dopiero początek, a ja…
No tak, a ty masz już jedno dziecko i uważasz że nie musisz iść tam ze mną? Reiter oburzyła się.
Anka, to nie tak… po prostu muszę dzisiaj zostać dłużej w pracy…
Jasne… Ok, pójdzie tam ze mną… Marcin, może on zachowa się jak facet. Po tych słowach Anna rozłączyła się a Wiktor tkwił tak jeszcze chwile bez ruchu z telefonem przy uchu.
Coś się stało Doktorze? Do pomieszczenia wszedł Marcin, który właśnie skończył dyżur z Piotrem w zastępstwie za Martynę.
Czy ty jesteś tego świadomy że dziś idziesz do szkoły rodzenia?
Że… gdzie idę…??
No… do szkoły rodzenia…
Ale doktorze… z całym szacunkiem ale… ja w ciąży nie jestem. Rzucił zdezorientowany.
No ale Anna jest.
A…Anna… ale to nie jest moje… urwał.
No przecież wiem do cholery… dziecko jest moje ale dzisiaj padło na ciebie… bo ja muszę dłużej zostać w pracy… więc żeby mnie zdenerwować Anka wybrała ciebie jako swojego asystenta… także… lepiej nic nie spieprz bo…
tak jest doktorze! Marcin nie krył zdziwienia, lubił Annę ale nie wyobrażał sobie ich razem w szkole rodzenia. Zabrał swoje rzeczy i skierował się do wyjścia.
Podjechał po Annę o umówionej godzinie.
dzięki że się zgodziłeś… westchnęła, wchodząc do samochodu.
Nie ma problemu… ale Wiktor nie był chyba zbyt zadowolony…
Nie nasz problem… trzeba było wyjść szybciej z pracy…
No tak. Marcin, nie zadawał już żadnych pytań, jechał powoli i ostrożnie.
Dzień dobry. Chciałam się zapisać do szkoły… Powiedziała Anka, podchodząc do lady za którą siedziała gruba niska brunetka.
A to pani w ciąży? Kobieta spojrzała się na Annę podejrzliwie.
No… tak… 4 miesiąc…
Mmhm… wypełnij papiery złociutki i pomyślimy… kobieta podała jej dokumenty. Anna wzięła je i usiadła na kanapie w poczekalni obok Marcina.
Proszę… Oddała wypełnione dokumenty, kobieta zaczęła je przeglądać, sprawiała wrażenie jakby w ogóle jej to nie obchodziło.
Anna Reiter tak?
Tak…
A ten tu to jak rozumiem… pani mąż i ojciec dziecka… Kobieta spojrzała na Marcina.
Nie… nie mąż… i nie ojciec… wykrztusiła Anka.
A… czyli przyszła niańka… rozumiem… nie wnikam. Tym korytarzem w prawo i potem w lewo, sala numer 3D, tam zaraz powinny rozpocząć się zajęcia, na razie będziecie obserwować a na następnych weźmiecie udział.
Anna i Marcin oddalili się we wskazanym kierunku.
No to nieźle mnie Wiktor urządził… mogłaś przynajmniej skłamać że jestem ojcem… niańka to pogwałcenie mojej osobowości… Zażartował lekko zbulwersowany.
Oj nie przejmuj się, ta baba ma takie humory jakby sama była w ciąży… chociaż sądząc po tym bebechu to pewnie jakiś 14 miesiąc… Zaśmiała się Anna.
Widzę że humorek ci się wyostrzył w tej ciąży…
A co… przedtem nie byłam taka zabawna?
Nie No… jasne że byłaś. Ostrożnie przytaknął i oboje weszli do sali.
Sala przypominała szkolną salę gimnastyczną, usiedli na krzesłach pod ścianą i patrzyli jak rozpoczynają się zajęcia. Kobiety w różnych miesiącach ciąży, przychodziły ze swoimi partnerami, brali matę, rozkładali i siadali, przygotowując się do zajęć.
Annie rzuciła się w oczy samotna kobieta która siedziała sama pod ścianą na macie. Wstała i podeszła do niej.
Przepraszam… pani jest tu sama?
Tak… odpowiedziała kobieta spoglądając na Annę.
Który to miesiąc?
Ósmy… już niedługo przyjdzie na świat mój mały książę… mam nadzieje że nie będzie taki jak jego ojciec.
To znaczy jaki?
Nijaki… jego ojciec zostawił mnie jak tylko powiedziałam mu o ciąży… Kobieta spóściła głowę.
Rozumiem… bardzo mi przykro…
A u pani to pewnie jakiś 4 miesiąc?
Zgadza się. Ma pani z kim ćwiczyć? Spytała Anka.
Ni… nie…
Marcin! Chodź tu!
Co się stało Aniu? Podszedł do kobiet.
Ze mną dzisiaj ćwiczyć nie będziesz ale z tą panią możesz.
Ale… Anka…
Zrób coś dobrego albo powiem Górze żebyś nie widział premii do końca roku. Zaśmiała się.
Ach te kobiece hormony ciążowe… Wiktor… zapłacisz mi za to… dodał pod nosem, siadając obok ciężarnej kobiety.
Anna wróciła na swoje miejsce śmiejąc się pod nosem.
Ćwiczenia trwały w najlepsze, Marcin przestał marudzić i nawet zaprzyjaźnił skę ze swoją ciążową partnerką.
W pewnym momencie podczas wykonywania ćwiczenia, poczuł coś mokrego na swoich spodniach.
Co jest… Rzucił nie wiele myśląc.
Ja… to… chyba… aaaaaaaaaa!!!!! Krzyk kobiety był tak głośny że oczy wszystkich w sali zwróciły się ku niej.
Anka pogotowie… sprzęt… wody jej odeszły…!!!
Anna poderwała się z krzesła i nie wiele myśląc zadzwoniła do Góry który akurat miał dyżur.
Artur, karetka szybko… szkoła rodzenia… rodzi kobieta… nie mamy tu żadnego sprzętu…
Anna? Ale co? Czekaj… o czym ty mówisz…
Reiter rozłączyła się i podbiegła do Marcina który nieudolnie uspokajał kobietę.
Spokojnie, jestem lekarzem, zaraz przyjedzie karetka… wszystko będzie dobrze… proszę mi zaufać. Mówiła do kobiety.
Marcin, wyprowadź wszystkich z sali, przynieś mi apteczkę, ciepłą wodę i ręczniki… karetka może nie zdążyć…
Jak poleciła, tak zrobił.
21 ES wiem że mieliście już zjechać ale przyjmijcie jeszcze jedno wezwanie.
Serio Artur… myślałem że jeszcze zdążę do Anny na szkołe rodzenia… Oznajmił koledze Wiktor.
No to zdążysz bo dzwoniła Anna i… chyba rodzi… znaczy nie wiem kto… ale rodzi… wydukał Góra.
Co! Anka rodzi! Szybko! Jedziemy! Adam… gaz… !
Doktorze… ale po co karetka do szkoły rodzenia? Zdziwiła się Lidka.
Nie wiem… ale jedziemy bo to może być Anka… ja wiedziałem że puszczając ją z Potockim… że nie wyjdzie z tego nic dobrego…
O to musieli się w tam nieźle z niego śmiać… niania jeszcze przed porodem. Powiedział Adam i zaśmiał się.
Adam… to nie jest śmieszne… Wiktor spojrzał się na niego groźnie.
Doktorze ale Anna jest dopiero w czwartym miesiącu, za wcześnie na jej poród… Uspokajała go bezskutecznie Lidka.
Po 15 minutach dotarli na miejsce. Wiktor wbiegł do środka i jego oczom ukazał się Marcin z zawiniątkiem na rękach.
No… Potocki… widzę że spisałeś się na medal.
Nie ja… Anna odwaliła tu najwięcej roboty.
No wiadomo… moja Ania wie jak rodzić dzieci. Uśmiechnął się i wziął dziecko od Marcina.
No mały Banachu… oczy to masz po mamie…
Anna podeszła do Wiktora.
a skąd wiesz że po mamie? Spytała.
No jak to skąd… przecież codziennie się patrzę w te twoje piękne oczy.
Pochylił się i ucałował dziecko w czoło.
Ale… Wiktor….
Nic nie mów Aniu. W ogóle… dlaczego ty nie leżysz… przecież po porodzie powinnaś leżeć.
Ale poród nie był tak męczący, szybko poszło…
No tak, w sumie moja krew, więc co się dziwić.
Twoja? Zdziwiła się Anna.
Marcin… nie powiedziałeś mu? Spojrzała na kolegę.
No jakoś nie było okazji…
O czym? Anka czy to jest… czy ty? Czy on?
Nie nie… Wiktor… spokojnie…to nie jest ani dziecko Marcina ani tym bardziej moje…
ja… jakto?
No… normalnie… przecież nie będę rodzić w czwartym miesiącu…
Wiktor odetchnął…
To czyje jest to dziecko?
Moje.
Banach odwrócił się, zobaczył kobietę na wózku, który prowadził Adam.
Ach tak… prze… przepraszam za przywłaszczenie… ee… tzn…
Oddał kobiecie dziecko i zaczerwienił się ze wstydu.
Nic się nie stało.
Marcin… mogłeś mi powiedzieć…
Ale po co… doktor się tak wczół w rolę ojca… ze aż żal było to psuć…
Potocki… już nigdy… nie pójdziesz do szkoły rodzenia… nigdy… bo kobiety na twój widok rodzą… Oznajmił Wiktor z lekkim uśmiechem i objął Annę.
A już mi się to spodobało… Marcin odwzajemnił uśmiech.
Spokojnie, za tydzień Wiktor znowu weźmie sobie dyżur i wynajmie ciebie…
O nie… następnym razem idzie z tobą Góra…